Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [6]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
ekorebel
Pamiętnik internetowy
running wild czyli takie tam pitolenie

Artur Korumbel
Urodzony: 1971-05-14
Miejsce zamieszkania: Przybynów
5 / 9


2013-10-14

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Zostałem Maratończykiem (czytano: 1670 razy)

 

Awaria serwerów "zeżarła" mój wpis, więc jeszcze raz:
Zostałem Maratończykiem. Gdyby ktoś powiedział rok temu, że przebiegnę dystans 42.192 m uznał bym go za wariata.
Wszystko zaczęło się w kwietniu tego roku od kupna butów, takich do biegania właśnie. Żeby była jasność nie kupiłem ich z myślą o bieganiu, a dlatego, że były fajne i akurat w promocji. Kiedy je założyłem pomyślałem sobie, że szkoda w nich tylko chodzić, że może tak trochę pobiegnę…. i pobiegłem. Pokonałem dystans 8,5 km w ok. godzinę, a zakwasy męczyły mnie kolejne 2 dni. Bakcyl połknięty, uważajcie- bieganie to nałóg, wzięło mnie.
Książki o bieganiu, portale o bieganiu, blogi o bieganiu. Pierwsze zawody (10 km) w maju, pierwszy posmak atmosfery zawodów, widok uśmiechniętych twarzy, rywalizacja i fun. I pierwszy ważny cel: 35 Maraton Warszawski. Przygotowania nie szły zgodnie z planem, ale ogólna forma dawała nadzieję. Kilka zawodów na krótszych dystansach, półmaraton (start w maratonie uzależniałem od ukończenia go z czasem poniżej 2h- udało się) i treningi 2-3 razy w tygodniu.
Jako, że „czterdzieści lat minęło…” jak śpiewał Andrzej Rosiewicz postanowiłem do sprawy podejść odpowiedzialnie - wykonałem badania lekarskie. Brak przeciwwskazań. No to dawaj Artur, dawaj….
Cel: Maraton Warszawski
Plan minimum: Ukończyć w limicie czasu (6,5h)
Plan optimum: Przebiec (bez maszerowania)
Plan maximum: Przebiec w czasie poniżej 4h
I jest…29.09.2013 Pojawiam się na stadionie 1,5 h przed wyznaczoną godziną startu. Dzień wcześniej odebrałem całkiem fajny pakiet startowy z numerem 10087. Organizacja fantastyczna, zero kolejek do depozytów, wszędzie pomocni i uśmiechnięci wolontariusze (wielkie dzięki dla nich, wykonali kawał świetnej roboty na całej trasie). Pojawia się lekki stresik- czy zostanę dzisiaj „Bohaterem Narodowego”? Jak się ubrać- „na krótko”, czy lepiej „na długo”, jaka będzie pogoda na trasie? Wybieram na „na krótko”, trzęsącymi się rękoma przypinam numer startowy do pomarańczowej koszulki i statecznym krokiem (by nie tracić energii) udaję się w kierunku startu. Jeszcze pamiątkowa fota z grupką znajomych i ustawiamy się w strefie startowej. Humor dopisuje wszystkim, wokół uśmiechnięte twarze- tysiące uśmiechniętych twarzy, choć powietrze od adrenaliny aż gęste. Godzina 9:59:50 i Przemysław Babiarz zaczyna odliczanie 10…..3..2..1.. STAAAAART!!! Poooszliiiii….. dosłownie poszli, dotarcie do linii startu zajęło mi ponad 5 minut , spacerkiem, ale po jej przekroczeniu kosmiczny doping publiki, rytm bębnów i poniosła mnie fala biegnących. Fantastyczne uczucie, wręcz euforia, przybijanie „piątek” z kibicami, MOC! Przy palmie na rondzie de Gaulle’a przyszło opamiętanie („wyluzuj chłopie bo to nie 10k”) i wróciła pamięć („o rzesz… nie łyknąłem żelu energetycznego przed startem, a pierwszy wodopój żeby go popić dopiero na 5 kilometrze). Uspokoiłem tempo i zacząłem je kontrolować zgodnie z rozpiską (miałem rozpisane zakładane międzyczasy na każdy kilometr- pełna profeska). Pałac Kultury spowity mgłą, Grób Nieznanego Żołnierza, Teatr Wielki, Starówka… super widoki z zupełnie innej perspektywy. Biegnie mi się fantastycznie. Wisłostrada, Stare Miasto od strony Wisły, a w oddali majaczy Stadion Narodowy. 10 kilometr, czas lepszy od zakładanego o minutę (uuupsss… trzeba zwolnić, bo może zabraknąć „prądu” na końcówkę). Około 12 kilometra wbiegamy do tunelu….MEGA ODJAZD….. ŁŁŁŁŁŁŁOOOOOOOOOOOOOOOOOAAAAAAAAAA!!! Okrzyk biegnie od czoła kolumny przez cały tunel jak fala uderzeniowa…i jeszcze raz…i jeszcze jeden. A w połowie długości tunelu śpiewa chór gospel…ŁAŁ, przystanąłem na chwilę, żeby wykonać kilka wygibasów . Wbiegamy do Łazienek, robi się trochę ciasno na wąskich alejkach, a co gorsze odzywa się prawe kolano. Widoki piękne, ale nierówności alejek dają mi się bardzo we znaki, ból kolana nasila się. 21 kilometr, półmetek, niekończąca się, monotonna prosta. Czas na półmetku jeszcze OK, ale wiem już, że 4 godzin nie „złamię”. Kolano boli już na maxa. Ograniczam myślenie do minimum, puszczam energetyczną muzę i tup, tup, tup….. Na horyzoncie pojawia się wielka budowla- Świątynia Opatrzności Bożej. Doping w tym miejscu jest najlepszy z całej trasy… bębniarze, tłumy ludzi, przybijane „piątki” i znów porywa mnie „endorfinowa euforia”, po nawrocie na 24 kilometrze biegnę jak na skrzydłach, nie zwracam uwagi na kolano, są tylko fantastyczni kibice (naprawdę widzę w ich oczach szacunek i…tak, podziw), współbiegacze i ja….. W tym pięknym stanie udało mi się przebiec jakieś 3 kilometry. I przypomniał o sobie BÓL. Od 30 kilometra mój bieg przypominał kłus starej szkapy (choć nie mam pewności, czy nie przypomina go zawsze ). Wpadłem w jakiś trans i parłem przed siebie….”stary, biegnij, nie maszeruj” kołatało się w głowie. Całe szczęście, że nie spotkałem sławetnej „ściany”. Z bólem można walczyć, w walce ze „ścianą” giną najlepsi. Tup..tup..tup.. muza podaje rytm. 33…34…35 kilometr i wiem już, że się nie poddam. Kolejne znaczniki kilometrów pojawiają się jakby coraz później…. Jest palma, jest 40 kilometr, jest dobrze. Wiele osób maszeruje, a ja tup..tup..tup.. biegnę (taki eufemizm, bo tempo biegu raczej marszowe- ale wizualnie jest to niezaprzeczalnie bieg). Chcę przyspieszyć, zrobić „sprinterski” finisz, ale kolano mówi NIE!
Nie to nie, tup..tup..tup.. jeszcze trochę kręcenia przed stadionem i…. JEEEEEESSSSST!!!
Wbiegam na stadion, tup..tup..tup.. piękny doping, meta tuż, tuż. TUP..TUP..META..tup..tup. JESTEM BOHATEREM NARODOWEGO!!!. Ciężko się zatrzymać, nogi-automaty- dalej chcą tup..tup. Medal… jak najbardziej zasłużony. Czas netto 04.20.03. Plan optimum wykonany. Tylko jakoś iść nie mogę. Pomalutku…delikatnie…trochę bokiem idę po depozyt i posiłek regeneracyjny (zimny makaron z „czymś”, ale smakował znakomicie). Z mozołem docieram na koronę stadionu i odnajduję żonę i córkę, są chyba bardziej wzruszone niż ja. MEGA UCZUCIE, tylko dlaczego te schody takie długie i strome. Przyglądam się twarzom wbiegających właśnie na metę- radość, łzy, euforia….. każdy z nich jest zwycięzcą.
Mam już plan…zdobędę Koronę Maratonów Polskich, a co…


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


lszalkowski (2013-10-14,16:45): Gratulacje. Ja w ten weekend również zostałem maratończykiem :) Pzdr
WojtekGR (2013-10-30,14:44): Gratuluję. Ja też w tym roku zacząłem biegać i też zostałem maratończykiem. Wspaniałe uczucie, prawda ?







 Ostatnio zalogowani
milosz2007
00:39
andreas07
00:35
janeta75
00:31
Namor 13
00:25
lordedward
00:17
bist
00:04
Hieronim
23:40
benfika
23:39
ona
23:24
przemcio33
23:24
Wojciech
23:16
jaro71
23:06
szan72
22:46
Borrro
22:44
szymk
22:27
aktywny_maciejB
22:25
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |