Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
91 / 338


2012-12-26

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Alpy... tydzień w technikolorze (czytano: 958 razy)

 

"Jeśli chcesz zobaczyć góry - jedź w Alpy"
tym stwierdzeniem można wnerwić każdego polskiego górala, szczególnie tych z Zakopca ;)

Bez kozery napiszę, że jest to prawda.
Byłem w Karkonoszach, byłem w Beskidach, byłem w Tatrach. Każda okolica ma swój urok, ale wszystko to jest pikuś w porównaniu do Alp. Nawet Kramer z Vabanku to wie, wszak jego jest słynne porzekadło "Alpy - tu się oddycha" ;)
Kto kiedyś był w Alpach i obracał się wokół siebie i widział to wszystko wokół, ten rozumie. Góry, niekończące się góry, żadne tam pagórki, tylko GÓRY, wielkie masywy, granie... po horyzont. Orgazm dla oczu ;)

Na wakacje skrzyknęliśmy się ze znajomkami na ponowny wspólny wypad na narty (połowa to parapeciarze - snowboardowcy) po małej przerwie, a wszystko w terminie przedświątecznym. Jeju, motyla noga, nie mogłem się doczekać tego wyjazdu jak jasny gwint ;)
To był mój piąty zimowy wypad w krainę rozkoszy dla oczu i ducha.
Tym razem padło na Włochy i mieścinę o nazwie Livigno.

Na wyjeździe jako jedyny byłem singlem, reszta pojechała w kompletach na dodatek z małymi dzieciakami... tak, przyznam się, byłem ochrzczonym Wujkiem ;)
Wujek weź na kolano, Wujek zajmij na chwilę, Wujek pokaż aparat, Wujek pokaż zegarek... nawet mój Gremlinek czuł się nieswojo w nowej roli zabawiacza dzieci. Na szczęście dzielnie służył blokadą szybki i na żadne zaczepki nie reagował ;)

Podczas pakowania oczywiście zabrałem sporą część ciuchów biegowych i trailowe butki. Jak się później okazało, nie wiem po jaką cholerę wziąłem kilka koszulek na ramiączkach oraz dwie pary krótkich spodenek? ;)
Znajomi oczywiście wyśmiali moje obwieszczenie, że mam zamiar biegać na tym wyjeździe, przecież co tam, cały dzień zjeżdżania na nartach to pikuś he he ;)

Z taktycznego punktu widzenia, to bieganie wieczorem odpadało. Brak tras do biegania zwykłego (a były trasy do biegania na biegówkach) uniemożliwiał wszelkie manewry biegowe wieczorową porą wśród samochodów, podchmielonych gawędzi... no i po całym dniu zjazdów to byłoby lekko nietaktowne dla nóg.

Po całodziennej jeździe i małym wieczornym podkładzie (w sklepach alko jest połowę tańszy, niż w Polandii), sami rozumiecie... rano czułem się mało wyspany. Znajomi typowali już pierwsze zakłady - "Piter nie pobiega ani razu" - grrrrr wjechali mi na ambicje.

Wyzwanie było ciężkie do zrealizowania, bo jak tu wstać w okolicach po 6ej rano, dlaczego? hmmm ;)
Scenariusz ogólnie jest prosty na takich wyjazdach - rano szybkie śniadanko, potem do skibusa 3 przystanki, gondola w górę i jazda, jazda, jazda, w południe małe piwko na stoku z czymś do zjedzenia, potem znowu jazda, jazda, jazda, i przed 16:00 zjazd w dół. Włosi zamykali wjazdy na górę o 16:00, ponieważ zachód słońca był w okolicach 17ej z minutami, więc zmrok zbliżał się wielkimi krokami o tej porze. Po zjeździe oczywiście wszechobecne "Apres Ski", czyli bary z łupiącą muzą, masą fajnych ludzi (było nawet parę fajnych dziewczyn ;)), a po wszystkim powrót na "zmęczonych nogach" do domu, prysznic, karmienie dzieciaków i ciąg dalszy wieczora... sami wiecie, przecież urlop i relax, to relax ;)
W Apres Ski poza testowaniem wszelakich "wyskokowych izotoników" można np. tańczyć Gangam Style czy skakać Nirvanę lub AC/DC, wszystko w rozpiętych butach narciarskich - polecam ;)


Jak ciężko się wstawało rano? mogę tylko opisać jako "oooo k**** ż*** j* p****** motyla noga" ;)
Nie wiem jakim cudem, ale podniosłem się z wyra dnia następnego kilka minut po budziku, który bzyczał chyba zaraz po tym, jak położyłem głowę na poduszkę, masakra. W łazienie w lustrze wyglądałem, jakbym co dopiero wrócił z imprezy, no ale... jak ktoś mi na ambicje wlazł, to nie mogłem zostawić rzuconej rękawicy tak o! ;)

Pierwszego dnia biegowego wyleciałem o 7:15, było ciemno, pizgawica -12C, ale jakoś tak nie czułem (chyba, że byłem znieczulony ;)). Gdzie tu polecieć? sobie pomyślałem... w jedną stronę z górki i ichny deptaczek, potem rondo i koniec drogi, bo tunel. Wybrałem więc drugą opcję, w prawo, wszak tam też musi być jakaś cywilizacja ;)

Wiocha, znaczy się Mieścina (te Livigno), kończyła się po jakiś 4 kilosach, potem już tylko droga w ciemnościach i po 5.8km od chawiry był ostatni domek. Za nim niespodzianka, pętla dla zawracających samochodów i mała dróżka z tablicami ostrzegawczymi
"Svizzera" i zakaz ruchu, oraz masa jakiś włoskich ostrzeżeń. Zrozumiałem, że jest to jakaś droga dla straży granicznej, wszak 5km dalej była granica Włosko-Szwajcarska. Jak tam doleciałem słońce już rozjaśniało niebiosa. W tył zwrot i powrót. Na szczęście w dół ;)

Powrót jest nie do opisania. Jestem frajerem... jestem frajerem, że za każdym razem nie miałem z sobą aparatu, bo to co widziałem wracając o wschodzie słońca do wioski... było i jest nie do opisania.
W oddali szczyty, ośnieżone, bialutkie, puste niebo każdego poranka, znikające gwiazdy i jeden po drugim coraz jaśniejsze te zajebiaszcze szczyty... a wszystko przechodzące po kilku chwilach w oświetlone szczyty.


Każdego poranka przeżywałem wewnętrzne rozdarcie i spełnienie, swoisty orgazm mentalny, wybuch emocji.
To był jak znany drink Jamesa Bonda, tylko że dla duszy. Endorfiny zmieszane z łutką dekadencji, niespodzianki, tajemniczości, podchwytliwości, drobnego zmęczenia, małego kaca, skrzypiącego śniegu, mrozu.

Wkładałem spodnie, buty, dwie obcisłe oddychające bluzy, podwójne rękawiczki, cienką czapkę, łapałem satelity w Gremlinie i leciałem na randkę z naturą. Mijałem latarnię za latarnią, ciągle lekko pod górkę w jedną stronę. Z upływem kilometrów latarni coraz mniej, domków coraz mniej. Praktycznie bez jakiegokolwiek ruchu. Rzadko przejeżdżał czasem autobus, czy jakiś inny włoski bzyczek samochód.

Za tablicą Livigno (4km) byłem jedynie ja i moje doznające catharsis ja, a wszystko w otoczeniu mini zimowego raju.
Ciemność i gwiazdy sukcesywnie znikały na rzecz rozjaśniającego się niebiosa oraz okolicznych Masywów.
Biegłem jak Forrest Gump z rozdziabioną mordą, szczególnie w drodze powrotnej... łezka w oku się kręciła, dech zapierało co chwila.
Wtedy właśnie się czuje, że się żyje, że życie ma jakiś nieopisany sens.
Wtedy dopiero się widzi jak złożonym jest ten cały dziwny świat. Ile trybików się przestawia, ile rzeczy zmienia, a Ja wśród tego wszystkiego... pysznie :)
Najgorsze w tym wszystkim jest świadomość, że to wszystko trwa i przemija w coś innego

To były moje pierwsze biegowe poczynania w górach. Na dodatek w jakich górach... ;)
Trzy razy o poranku i raz o zmroku "na pożegnanie". Nawet mrozy od -12C do -19C nie były tak odczuwalne jak u nas. W Alpach jest po prostu inne powietrze, jakiś inny mikroklimat, achhhhh ;)

Oczywiście jeździło się również dodatkowo na nartach, prawie 240km łącznie z wyciągami, więc trochę w nogach zostało ;)
Dla samych widoków z góry chciałoby się prosić o azyl jakiś, więc wyjazd i powrót był koszmarem. Rozstania zawsze są ciężkie...
Mam nadzieję, że długo to zostanie we mnie co tam o poranku widziałem, bo analogia z Forrestem Gumpem jest chyba nawet na miejscu ;)

Muszę kiedyś się wybrać tam (w Alpy) latem. Spróbować letnich Endorfin czysto na biegowo...




PS. Foteczka z widoku z wyciągu, na dole widać kawałek wiochy którędy latałem dalej i dalej... ;)




pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


renia_42195 (2012-12-27,07:30): Zgadzam się z Tobą, Alpy to są prawdziwe góry. Bywam tam co roku i nie wyobrażam sobie, że może być inaczej. Ponad 100 kilometrów nartostrad na jednej "górce" :))) Widok dla oczu jest niesamowity. Też byłam w polskich górach prawie wszędzie, ale one się umywają do Alp. A biegać faktycznie nie ma gdzie, ale na biegówki się tam też kiedyś wybiorę - mają te trasy w takich ilościach ... :)
Marysieńka (2012-12-27,07:51): Skomentuje jednym słowem..."zazdraszczam" :))
snipster (2012-12-27,08:44): Dzięki Aniu, Tobie również życzę udanego i pozytywnego Nowego Roku ;)
snipster (2012-12-27,08:48): Renia, dokładnie... setki kilometrów nartostrad długich i szerokich do woli :)
snipster (2012-12-27,08:49): Maryś :)))
paulo (2012-12-27,08:50): zazdroszczę Ci trochę tego orgazmu mentalnego :) i tych wielkich emocji. Rzeczywiście Alpy mogą robić wrażenie.
snipster (2012-12-27,08:53): Paulo, robią robią, to inny świat...
michu77 (2012-12-27,09:21): ...zazdroszczę tego wyjazdu, a sam jeszcze w Alpach nigdy nie byłem ;(
snipster (2012-12-27,09:25): Michu, do dzieła, w marcu albo kwietniu jest taniej, niż w Polsce ;) przedostatni wyjazd do Austrii mieliśmy na wielkanoc, nocleg 10e od osoby ;)
adamus (2012-12-27,09:41): Snipi a ja polecam Ci dodatkowo widok Alp o wschodzie słońca widziany z namiotu rozbitego na 3500 mnpm, naprawdę warto :))
snipster (2012-12-27,09:45): Mirek, domyślam się... ;)
Kaja1210 (2012-12-27,10:40): Taa, Alpy są piękne, tańce w ciuszkach i butach narciarskich mają swój urok, ale nie odmawiam też Tatrom. Takiego nastroju i klimatu nie spotkałam nigdzie więcej.
snipster (2012-12-27,10:59): Kaja, zgadza się, każde miejsce ma swój urok ;) ale... mi Alpy czarują najbardziej ;)
Honda (2012-12-27,13:05): Siedzę rozwalona na fotelu, czytam Twój wpis... i jedyne co nasuwa mi się na myśl to "SKUBANIEC"! Zazdroszczę Ci tego catharsis podczas porannego biegu, orgazmu mentalnego, zazdroszczę tych widoków, zjazdów, wjazdów, odjazdów i wszystkiego... Przydałoby mi się takie oczyszczenie:)
snipster (2012-12-27,13:15): Hondzia, wszystko przed Tobą :) było warto, zawsze jest warto ;)
dario_7 (2012-12-27,13:34): Też chcę takich orgazmów!!! :P ... Mam nadzieję, że w końcu mi się to uda, "motyla noga"!!!... Swoją drogą, chciałbym widzieć tego Snipiego karmiącego dzieciaki wieczorową porą :D
snipster (2012-12-27,13:39): Dario, przyjdzie ciepełko i możemy ruszać ;) ja tam w Alpy zawsze chętny jestem :) apropos karmienia to ja jedynie ciasteczkami karmiłem ;)
Truskawa (2012-12-27,16:36): Jezu, opis taki, że od razu chce się jechać. :)
snipster (2012-12-27,21:42): Iza, rzucaj wszystko i jedź :)))) ja bym się wybrał latem teraz, znaczy się kiedyś...
Werq (2012-12-28,08:05): Snipi...ja tu tęsknię za bieganiem i biegowym krajobrazami a Ty taką relację piszesz...cudnie;)
snipster (2012-12-28,09:02): Wera, ty byś chyba z zachwytu tam na miejscu urodziła wcześniaka ;)
Werq (2012-12-28,13:16): Powiem Ci Snipi całkiem możliwe, wzruszają mnie takie tematy widokowe...jutro śmigam nad morze się wzruszać kocham je zimą, a w dodatku mam zamiar tam kijkować:)
snipster (2012-12-28,13:19): Wera, powodzenia nad tym morzem, oddychaj głęboko i pakuj jod w kieszenie na zapas :)
wlodara (2012-12-29,15:11): boazeriarz !!!!!!
snipster (2012-12-29,16:36): haha lol :)) parapeciara :P
wlodara (2012-12-29,19:48): przynajmniej jeżdżę w kasku, a nie jak niektóre cwaniaczki w dodatku bez kijków ;)
snipster (2012-12-29,20:44): jeżdżę z kijkami ;) potrafię jeździć, więc kask mi nie jest potrzebny :P ani razu nie leżałem :P







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
04:54
velica
00:16
mariachi25
23:50
lordedward
23:25
rdz86
23:15
Przemek_Czersk
22:49
Ty-Krys
22:38
akforce
22:26
marek1977
22:24
zbyszekbiega
22:17
enemigo
22:08
Borrro
22:00
Wojciech
22:00
bmakow
21:56
Stonechip
21:51
M@rlon
21:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |