2016-01-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ręczne bieganie. (czytano: 526 razy)
Wiadomo, że w bieganiu najważniejsze są nogi. Prawidłowa sylwetka gwarantuje lepsze wyniki. I chociaż najróżniejsze krzywusy biegają, nieraz nawet nieźle, to wielu z nich stara się zachować podstawy postawy. A skoro postawa, to i ręce. Bardzo ważne. Na starcie i podczas pierwszych metrów służące jako łokietkowe przepychacze a później dodające pędu przebierającym nogom, utrzymujące rytm i korygujące wahania tułowia. W zeszłym roku, podczas Półmaratonu Ślężańskiego, na ostatnim podbiegu, prowadząca grupę na 2 godziny krzyczała: Teraz ręce mocno w ruch! To pomaga pod górkę, tylko że trzeba mieć siłę w rękach, tak jak i w nogach.
Gdy zaczynałem biegać, to pobierałem rady od młodszych kolegów zaprawionych w bojach maratońskich. Jeden z nich mawiał, że muszę być rozluźniony. Cały, ręce też.
Jak tu się rozluźnić, gdy się dopiero zaczyna i każdy krok, to niepewność. Zęby nie sposób zaciskać z wysiłku, bo ciężko oddychać przez zatkany nos, gdy szczęka szczęka, więc pozostają dłonie. A właściwie, to moja prawa ręka, a jeszcze dokładniej, to pięść. Zaciskałem ją bezwiednie i koniec. Ale po uwadze mojego „trenera” zacząłem się pilnować. I wówczas zauważyłem, że chcąc nie zaciskać palców, odciągam kciuk do pionu, co sprawia wrażenie, że pokazuję gest znany jako ok. A to nieprawda, bo nie było ok. Jednak z każdym miesiącem poprawiało się. Dla rozluźnienia puszczałem dłonie luzem tak, że latały podczas biegu jak u przerażonej małpy. Technika ta pomagała mi też, gdy ręce miałem obolałe od pracy fizycznej. Oczywiście, musiało to komicznie wyglądać z zewnątrz. Doszedłem prawie do perfekcji i (chyba) wcale nie zaciskałem już pięści. Właściwie, to nie powinno w tym być nic dziwnego, bo przecież jako tako nauczyłem się biegać, dystans - z maratonem włącznie - nie powodował przerażenia, więc nie było już powodu do zaciskania paluchów w kułak. Do czasu aż zachorowałem. Po miesięcznej przerwie, dochodząc do formy, zauważyłem, że znowu zaciskam dłoń. Oczywiście prawą. Co za licho? No tak, zaczynam bieganie prawie od nowa, więc stare nawyki wychodzą na wierzch, jak oliwa sprawiedliwa. Możliwe. A może z innego powodu? Może mój organizm, podświadomie, ogłasza: ja wam ku..a jeszcze pokażę jak się biega, choroba ani inne wrogie czynniki mnie nie złamią! – najwyżej palce popękają od zaciskania? Każda wojna wymaga ofiar. Ale co ja temu jestem winny? Nie dość, że chorowałem, nie dość, że muszę znosić w bólu przywracanie formy, to jeszcze ta pięść. Biednemu zawsze wiatr w oczy. Lepiej niech mi nikt po drodze na odcisk nie nadepnie, bo jak przy.......ę tą zaciśniętą pięścią, to od razu luz powróci.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2016-01-27,09:30): czyli wyładowuj się tylko i wyłącznie na świeżym powietrzu. Broń Cię boże w domu :) P.s. ja pamiętam jak 9 lat temu rzucałem palenie. to było że bez kija nie podchodź :) I wtedy przyszło mi z pomocą bieganie i jeszcze raz bieganie :) Hung (2016-01-27,12:17): Pawle, dobrych rad nigdy za wiele. Zastosuje się. Dzięki. Mahor (2016-01-28,15:40): Niemal każdy ma swoje zboczenie...Dziękuj że nie zaciskają Ci się palce np.u jednej stopy:-) Hung (2016-01-28,15:48): Mahor, paluchy u stóp ciągną w górę, przez co mam wywietrzniki w butach.
|