Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 917/3311410 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Relacja z maratonu w Honolulu
Autor: Andrzej Wojakowski
Data : 2021-12-16


Hawaje to mój najdalszy maraton. Zacznę nietypowo, starsi stażem czytelnicy (nic mnie do ich wieku) pewnie pamiętają kultową audycję radiową Trójki (oczywiście tej starej, z czasów PRL) pt. „ 60 min. na godz.” gdzie w jednym ze skeczów pada pytanie: Pan zna wszystkie kraje? Odp. – Hawaje. I ja tu byłem, i maraton w Honolulu na Oahu (nazwa wyspy) ukończyłem. Ale po kolei.

Decyzja o wyjeździe na ten maraton zapadła dosyć późno, USA otworzyły się bowiem na turystów zagr. dopiero 8 lis, ja kupiłem bilet lot. 3 Lis., kiedy regulacje zostały opublikowane. O mały włos, a cała ta eskapada wzięła by w „łeb” dzień przed wylotem. Zgodnie z przepisami w Sb. zrobiłem płatny test PCR, w Nd rano przyszedł wynik: „nieprzekonywujący”. Nie tylko nogi się pode mną ugięły, jak to, jaki chory, dzień wcześniej w L. Kabackim przebiegłem non-stop 26 km.

Ciekawe ile zdrowych osób przebiegnie naraz taki dystans? Po rozmowie tel. z laboratorium poradzono zrobić mnie powtórny płatny test. Tonący brzytwy się chwyta, cóż innego mogłem zrobić. Fajne samopoczucie miałem przez całą niedzielę, bo wynik przyszedł ok. 19.30 – negatywny. Moja konkluzja, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o...

Za to treningowo przygotowałem się bardziej solidnie i wcześniej niż do poprzedniego maratonu. Długie wybiegania (nawet po 32 km), interwały, poranne „brzuszki”, treningi w L. Kabackim i w Niemczech pod Alpami na wys. 680 m (związane z miejscem mojej pracy), wg mnie zaprocentowały.

Tak długiej podróży lotniczej jeszcze nie doświadczyłem, trasa Warszawa - Frankfurt - Vancouver - Honolulu, ponad 22h, najdłuższy dzień. O ile serwis w Lufthansie bez zarzutu, o tyle Air Canada (ostatni odcinek podróży) lepiej zostawić bez komentarza, no chyba można porównać tylko do tanich linii lot. W samolotach cały czas w masce, można zdjąć tylko do konsumpcji.

Moje testy i paszporty covidowe były OK, brak kłopotów. Przylatuję, a tu nie pada a... leje bardzo solidny deszcz. Ale od wtorku nie padało, często było pochmurnie, ale oczywiście ciepło. Przyleciałem w poniedziałek wieczorem, żeby zresetować swój zegar biologiczny (różnica czasu do PL to aż 11 godzin). W ciągu tych kilku dni zwiedzałem Honolulu i okolice (a było co zobaczyć), kąpałem się w oceanie itd.

Dlaczego Honolulu? Dlatego, że mam jeszcze ważną wizę amerykańską, (ale już niedługo się skończy) co oznacza zero opłat, i ważny dokument ETA na Kanadę, który okazał się niepotrzebny, bo na lotnisku w Vancouver przeszedłem od razu amerykańską kontrolę graniczną. Fajnie: jesteś na terytorium kanadyjskim, ale już pod jurysdykcją amerykańską. Poza tym perspektywa „ucieczki” z zimnej Polski w ciepłe miejsce też miała znaczenie.

Dwa razy wykonałem na miejscu lekkie treningi biegowe, pierwszy ok 1h akurat na końcowym odcinku maratonu, a drugi wokół Waikiki (tu przez pierwsze dni byłem zakwaterowany). W piątek udałem się do Hawaiian Convention Centre odebrać nr startowy, i tyle. Żadnego zestawu biegowego, no chyba tylko agrafki i plastikowa torba na depozyt ubraniowy dla chętnych. Z tym depozytem był kłopot, trzeba było oddać go już w sobotę, dzień wcześniej. Nie mogłem zostawić telefonu, stąd brak zdjęć z finiszu, moje zakwaterowanie było bowiem ok. pół pieszo od areny finiszowej. Po takim wysiłku, a słońce już nieźle dogrzewało, naprawdę nie miałem ochoty na powrót na metę.

Start maratonu w niedzielę o 5.00, głęboka noc, tak wcześnie jeszcze nie zaczynałem maratonu. Wynika to z temperatury, wilgotności, grzejącego słońca. I tu trafiła mnie się nieoczekiwana luksusowa gratka: ostatnią noc przed biegiem spałem w Hilton Waikiki Beach Resort (4,3 gwiazdki), zresztą blisko do miejsca startu, tj. ok. 15 min. pieszo. Ceny oczywiście nie na moją kieszeń, ale wg przysłowia, darowanemu koniowi (w tym przypadku wciąż biegającemu ogierowi), w zęby się nie zagląda.

Przed startem odśpiewano hymn amerykański, a następnie hawajski. Startuję w tzw. Zielonej Strefie, tuż za elitą. Miały być fajerwerki na starcie, i były, ale ja już 300 – 400 m byłem w biegu, dwa razy się odwróciłem żeby zobaczyć błyski i tyle, lepiej nie patrzyć do tyłu, bo można wyrżnąć. Pogoda sprzyjała biegaczom, było wilgotno, w powietrzu unosiły się drobne kropelki wody Jeden z uczestników biegł tylko w kąpielówkach w barwach flagi amerykańskiej, no i w butach.


Pierwsze 3 km biegnie mi się ciężko, później się jakoś rozruszałem, wpadłem w rytm biegowy. Od początku nie forsowałem tempa, bałem się, że później będzie cieplej i będzie większa wilgotność, a wschodzące słońce dopełni reszty. Ale było dobrze, jak na poranek nie było za ciepło, a słońce wyszło zza chmur trochę później, po 8.00. Trasa maratonu składała się jakby z trzech części: najpierw downtown Honolulu, gdzie trasa prowadziła m. in. obok pałacu królewskiego rzęsiście oświetlonego, później wbiega się w prestiżową aleję na Waikiki (dzielnica turystyczna pełna ekskluzywnych hoteli, cenowo też), następnie wybiega się poza Honolulu, we wschodnią stronę z licznymi widokami na Pacyfik i wraca się z powrotem do parku Kapaloni, tuż przy Waikiki, gdzie usytuowana jest meta.

Trasa biegu nie ma wymagających przewyższeń, ale jest trochę długich podbiegów, dobrze że ostatnie km to zbiegi w dół do mety. Mnie biegnie się dobrze, może nie za szybko, ale równomiernie. Na trasie b. dużo punktów nawodnienia, głównie woda, dwa razy był Gatorade, dwa razy można było dostać żelki energetyczne. Nowością dla mnie były odmienne niektóre stacje nawodnienia, woda była rozprowadzona bezpośrednio i leciała ciurkiem z rurek co 0,5 m. Na niektórych stacjach dostawało się kubki, a na innych trzeba było mieć własny bidon, lub pić z ręki. Ale ja trzy razy przy okazji schłodziłem głowę i odkryte części ciała

Moje międzyczasy:

5 km – 00:25:47
10 km – 00:52:11
1/2 maratonu: - 01:56:55
30 km – 02:48:45

W zasadzie tylko raz przeszedłem do marszu, przy stacjach nawodnienia też stawałem na chwilę, aby spokojnie się napić, lub skonsumować żelki. Oczywiście walczę do ostatnich metrów, na końcowych km wielu biegaczy przechodzi do marszu, wymijam ich , tuż przed metą doganiam azjatkę (pewnie japonka), bo ich tu najwięcej. Nawet jest dwóch spikerów, jeden po amerykańsku, druga po japońsku. Głównymi sponsorami tej imprezy są japońskie korporacje: linia lot. JAL i firma sportowa Mizuno, która nawet na mecie ma własne stoisko, niestety z wysokimi cenami. Wpadam na metę z czasem: 04:04:42 wśród głośno dopingujących kibiców.

Niektórzy powiedzą że czas powyżej 4h to żaden rezultat, to zapraszam na trasę w tej temp., wilgotności, słońcu, a później porozmawiamy. Dla tych co biegają wolniej mam dobrą informację , jest to mój pierwszy maraton gdzie nie ma limitu czasu, czeka się na ostatniego zawodnika, który w tym roku przybył na metę (pewnie szedł) z czasem: 15:08:51 i to z mojej kat. wiekowej. Zwycięzcą zaś był oczywiście biegacz o innych kolorze skóry, Kenijczyk z b. dobrym czasem: 02:14:30, przewaga na drugim zawodnikiem ok. 20 min. (kosmos!). Pierwsza kobieta zajęła aż 4 pozycję w kat open (nigdy się z czymś takim w maratonach nie spotkałem, aby kobieta walczyła o podium w kat. open)

Zaś moje skromniejsze osiągnięcia wyglądają tak:

Miejsce w kat open: 572 / 6231
Miejsce w kat. mężczyzn 449 / 3648
Miejsce w kat. wiekowej: M60-64: 15/ 214

Gdybym się bardziej spiął pewnie zszedłbym poniżej 4 godz. Na trasie w kilku miejscach grała muzyka i byli też bębniarze. Niektórzy kibice wystawiali własne stoiska żywnościowe, ja sam wypiłem kubek zimnej coli i raz zjadłem miętową czekoladkę.


Po finiszu już tylko przyjemności: medal (b. ładny, w ogóle medale z amerykańskich maratonów są rzetelnie wykonane), to już mój piąty do kolekcji. Następnie woda, koszulka Finisher (w żółtej, krzykliwej tonacji), banany, pączki. Przebieram się , wracam do hotelu, tam relaksuję się trochę , kąpiel w oceanie, krótkie opalanie się, kąpiel w basenach hotelowych, trochę pływam podziwiając palemki rosnące wokół basenu.

Myślę że warto na ten maraton polecieć. Jeśli się wcześniej kupi bilet lot i znajdzie tani nocleg, to nie zrujnuje się budżetu, a jak w Grudniu wyskoczy się z zimnej Polski, to słoneczne Hawaje będą ciekawą atrakcją.

Jeśli czytelnik zainteresował się moją maratońską pasją to aktualnie staram się zrealizować następne wyzwanie, czyli być w Klubie Siedmiu Kontynentów. Chodzi o ukończenie maratonu na każdym kontynencie, pozostała mnie niestety Antarktyda. Wszystkie dotychczasowe moje starty dotychczas sam finansowałem, nie mam żadnego sponsora, na swoją pasję zarabiam ostatnio pracą w Niemczech Jednak w przypadku Antarktydy zaczynają się dla mnie finansowe Himalaje. Impreza organizowana przez Maraton Tours & Travels, startująca z Buenos Aires (trzeba jeszcze tam dolecieć) zaczyna się od ponad 7 tys. USD.

Niestety, wykonywana praca w Niemczech szybko nie pozwoli uzbierać mnie takiej kwoty. A czas leci, mam już ponad 60 lat. Stąd zwracam się o ewentualne finansowe wsparcie mojego projektu, tj. znalezienie ostatniego, najdroższego diamentu w Koronie Kontynentów tj. Antarktydy.

Jeśli uznają Państwo że warto poprzeć mój projekt, podaję poniżej nr kont do wpłat. Wiem że jest wiele pilniejszych potrzeb do wsparcia (np. zdrowie), ale jeśli uznają Państwo, że nie mogą mnie finansowo wspomóc, to moja prośba o rozesłanie tego listu z moim projektem wśród swoich znajomych, rodziny, koleżanek i kolegów. Będę wdzięczny za takie poparcie.

Dla wszystkich którzy prześlą nawet symboliczne 1 PLN, 1 EUR, 1 USD na jedno z podanych poniżej kont, a w tytule przelewu podadzą swój osobisty adres mailowy (oświadczam że nie sprzedam nikomu bazy adresów mailowych) to obiecuję, że po ukończeniu ostatniego maratonu wyślę moją relację i zdjęcie z medalem jako skromne podziękowanie, a jednocześnie potwierdzenie że środki zostały wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.

Nr kont SWIFT (BIC) – INGBPLPW
w PLN : PL 81 1050 1025 1000 0097 1014 1921
w EUR: PL 91 1050 1025 1000 0097 1014 2614
w USD: PL 29 1050 1025 1000 0097 1014 2663

Wiem że pewna część zawistnych osób, hejterów zazdrości moich maratońskich wypadów. Dla nich zakończę moją relację kontynuacją wcześniej cytowanego skeczu. Na pytanie: Pan sobie za dużo pozwala? Pada odpowiedź: Gwatemala. Od siebie z hawajskiego dodam - Aloha!

Relację przygotował w Honolulu i L.A. - Andrzej Wojakowski
14.12.2021



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
marand
06:29
KKFM
06:22
Basia
06:01
biegacz54
05:41
42.195
05:16
orfeusz1
01:47
wd70
23:39
MarasP
23:00
Henryk W.
22:30
przystan
22:23
Robertkow
22:17
agajagoda
22:16
mario1977
22:11
kos 88
22:06
lachu
22:06
lordedward
21:57
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |