Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

METRYKA WATKU DYSKUSYJNEGO
  Dyscyplina  
  Status  Wątek aktywny ogólnodostępny
  Wątek założył  Wojtek G (2007-12-31)
  Ostatnio komentował  perdek (2008-01-05)
  Aktywnosc  Komentowano 6 razy, czytano 296 razy
  Lokalizacja
 Zagranica - Ameryka Północna

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH



Wojtek G
Wojciech Gruszczyński

Ostatnio zalogowany
2024-03-10
19:49

 2007-12-31, 14:14
 Na sylwestrowy wieczór Maraton Chicago - 2007

„30” - Maraton w Chicago pełen dramatów.

Na jubileuszowy „30” maraton w Chicago początkowo wybierałem się sam. Sam wypełniłem elektroniczne zgłoszenie, sam sondowałem kogo by poprosić o pomoc tam na miejscu w sprawie załatwienia tańszego noclegu i w miarę odebrania z lotniska. Jak to się mówi „głupi ma przeważnie szczęście” a ono pozwoliło mi napotkać na swojej maratońskiej drodze kogoś takiego jak PAWEŁ PERDEK rodem z Wrocławia obecnie mieszkańca Chicago a jednocześnie pracownika jednego z największych lotnisk Ohare w tym mieście. Ale o Pawle bliżej pod koniec artykułu. O mojej eskapadzie za Wielką Wodę dowiedzieli się Bogdan Leśniowski z Knurowa i Ludwik Kasprzyk z Olsztyna. Obaj zadeklarowali ochotę wspólnej wyprawy. Wcześniej już miałem deklarację Pawła, że mnie i Bogdanowi pomoże. Ale co do Ludwika to czekałem na ruch Pawła. Nie mogłem przecież dodatkowymi osobami obciążać gospodarza bez jego zgody. Ludwikowi dałem namiary na Pawła i za parę dni dostaję z Chicago wiadomość. Zabieraj Ludwika nie można go zostawić samemu sobie. O ile z Bogdanem biegaliśmy już tam w 2004 roku, to z Ludwikiem tak na dobre poznaliśmy się na Okęciu w dniu odlotu. Ludwik na lotnisku wyłowił mnie z tłumu pasażerów i zapytał, czy ja to czasem nie Wojciech GROCHOCKI ?. Powiedziałem niestety nie i że znam takiego, ale to biegacz z Poznania - dodałem. Gdy zmieszany Ludwik zaczął się oddalać zapytałem go – a może chodzi o Wojciecha, ale Gruszczyńskiego? Wtedy Ludwik powiedział - o tak, tak!!!. Zaprosiłem go więc do okienka kasowego by poflirtować wspólnie z kasjerką panią Katarzyną U. , o której już kiedyś pisałem, a która służy mi zawsze pomocą przy zakupie tańszych biletów na samolot. Potem przystąpiliśmy lekko podenerwowani (z uwagi na brak kolegi z Knurowa) do odprawy bagaży i przejścia na odpowiedni terminal. Przed odprawą zakładam swój czerwony kapelusz by kolega spóźnialski mógł nas zlokalizować w kolejce, gdyż w tym samym czasie trwają też odprawy do Francji i Dani. Okazuje się, że tym samym samolotem wraca do Stanów Janusz Majewski po wojażach na maratonach w Warszawie i Berlinie, oraz jaki ten świat mały, podróżować ma też żona Pawła, który ma nas odebrać z lotniska. Oczywiście pani Marta zagadnęła mnie tylko dlatego, że miałem na głowie mój „słynny” identyfikator. Pani Marta miała przy okazji specjalną misję do spełnienia tj. pomagała starszej pani, która pierwszy raz leciała do USA i do tego pierwszy raz samolotem. Dopiero przed odprawą w Chicago dowiadujemy się, że leciał z nami jeszcze jeden maratończyk Maciaszczyk bodajże z Bierutowa i grupa czterech biegających maratony z Rosji. Lot spokojny czas 9 godzin i 40 minut. No może z wyjątkiem incydentu, gdzie jakiś nobliwy pasażer (chyba nałogowy alkoholik) pobił się z żoną o kieliszek koniaczku. Ów pan beż przerwy kursował do stewardes na ogon samolotu po dolewki alkoholu, a gdy one już odmówiły to przemocą odebrał kubek koniak żonie. Gdy ta nie chciała mu go dać, dołożył jej parę kuksańców tak, że siedzący przed nimi Biskup z pierścieniem na palcu, musiał zasłaniać się gazetą. Na lotnisku Ohara podczas szczegółowego przeszukania naszych bagaży tracimy nasze kiełbasy żywieckie i kabanosy. Udaje mnie się tylko przemycić jak na maratończyka przystało wódkę, ale ona była Janusza, którą zgodziłem mu się przewieźć. Jak obiecał Paweł tak czekał na nas w sile dwóch samochodów przed lotniskiem. Poprosił swojego kolegę Darka z którym mieszka o dodatkowe auto na nasze bagaże. Tyle wstępu, ale Darkowi też trzeba będzie poświęcić kilka zdań. To dzięki niemu dwa dni zwiedzaliśmy Wodospad Niagara. Pierwszą noc śpimy u Darka i Pawła.
Do Biura Organizacyjnego jedziemy pociągiem w piątek. Numery startowe załatwiamy w dwie minuty. Potem wspólne pamiątkowe fotki pod dużym logo maratonu i czas na zwiedzanie EXPO, „podkradanie” porcji pokrojonych batoników i „prze pitki” wszelkiej maści, z nalanych już kubków z napojami izotonicznymi. Całe EXPO zwiedzam sam, zaś moja grupa zbiera autografy i robi sobie zdjęcia ze znanymi maratończykami, między innymi z Shorterem, znanym chyba najbardziej amerykańskim maratończykiem. Swoje stoiska wystawiało sporo miast organizujących maratony. Mnie najdłużej przetrzymywały i oferty składali , Ottawa, Hamburg i Wyspy Bahama. Od wszystkich otrzymałem znaczki na szpilkę. Kupiłem sobie kurtkę, czapkę i rękawiczki, wszystko z logo maratonu. Spotkaliśmy tam też Anię Karłowicz i aktora Jacka Domańskiego. Pod koniec pobytu na EXPO nasza grupa z Pawłem i Martą spotkała inną grupę polonusów z Chicago, w tym Mleczana z żoną i chyba tam właśnie, chociaż nie jestem do końca pewien, padła propozycja zorganizowania prywatnego pasta-party w jednym z parków otaczających Chicago. Kobiety ugotowały kluski, my zaś z Pawłem kupiliśmy w sklepie z polską żywnością sosy bolońskie i inne dodatki. Wierzcie mi niezapomniana sceneria. Stolik na zielonej łączce otoczonej lasami, oczko wodne w którym ryby łowiły dzieci „meksykanów” i z nad lasku co kilkadziesiąt sekund (podobno co 42 sek.) jak z karabinu maszynowego wynurzające się różnej wielkości „cygara” rozchodzące się na boki. To startujące z lotniska Ohare samoloty. Hałasu nie słychać, gdyż dzieje się to w znacznej odległości od nas, a są samoloty na znacznej wysokości. Z kolei z tyłu za plecami wysoko na niebie, w kształcie gwiazdy wisi rząd oświetlonych samolotów, które czekają na pozwolenie lądowania. Dzień słoneczny więc płaszcze samolotów odbijają blask od zachodzącego słońca. To trzeba widzieć. Wszyscy jesteśmy ubrani na letniaka. Mimo zbliżającego się wieczoru jest ciepło i parno. Dyskusje krążą wokół jutrzejszego startu. Co nas czeka? Prognozy pogody katastroficzne. 34 stopnie C i wilgotność w granicach 94 - 97 . Chicago pobudowano na bagnach, do tego parująca zatoka. Takie zjawiska rzadko, ale tu występują. Koledzy zakładają czasy poniżej 3 godzin. Zabrali nawet ze stołów odpowiednie ściągi. Z godziny na godzinę ich optymizm maleje. Jednak nie zaniedbują rytuału dania organizmowi przed biegiem tego co trzeba. Natomiast ja? no cóż? do USA oprócz paru gadżetów przywiozłem w prezencie Pawłowi nie wyleczoną grypę i chyba zapalenie oskrzeli. Przez cały pobyt strasznie kaszlałem, a flegma zalegająca drogi oddechowe nie pozwalała normalnie oddychać. Ale to się zdarza i nie żaliłem się zbytnio, tylko było mi żal kolegów, że przez te moje napady kaszlu nie wysypiali się dobrze. Zresztą w Stanach wszędzie, wszędobylska zimna klimatyzacja. W sklepie, pociągu, stacji kolejowej, hotelu, restauracji. Na powietrzu gorąco, plecy mokre, a w klimatyzowanych pomieszczeniach zimny chłód nie pozwalał się szybko wykurować. Wprawdzie kupiłem w sklepie jakąś amerykańską aspirynę, Paweł też mi dawał jakieś proszki, a Marta nawet poświęciła dla mnie swój rudinoskorbin, który przywiozła sobie z Polski. Wcześniej nie miałem czasu iść do lekarza, ale miałem czas przebiec przeziębiony maratony w Berlinie i Poznaniu. Ot rogata dusza biegacza. Ale nadchodzi dzień startu. Na dwa dni przenieśliśmy się do hotelu. Mamy na trzech dwa dwuosobowe szerokie łoża. Postanawiamy je zsunąć razem. Wstajemy wcześnie. Pakowanie, szykowanie strojów, chipy, itp. Naraz dzwoni telefon. Gdzieś z pod podłogi.. Przy zsuwaniu łóżek został pod nimi. Ludwik czołga się pod łóżko. To dzwoni Paweł. Przyjechał po nas i nasze bagaże. Dzień wcześniej Paweł bierze w pracy urlop i komunikuje nam. Po maratonie jedziemy zwiedzać Wodospad Niagara. Nie ma sensu płacić hotelu. Już do końca pobytu jesteśmy gośćmi Pawła, Darka i sympatycznego gospodarza u którego wynajmuje Paweł mieszkanie. Gospodarz Pawła postanowił zadebiutować i przebiec po raz pierwszy chicagowski maraton, jednak chyba nie przypuszczał, że przyjdzie mu się zmierzyć z dodatkowym przeciwnikiem tj. upałem i dużą wilgotnością. Ale do końca wraz ze swoim synem walczyli dzielnie na trasie i za to ofiarowaliśmy mu okolicznościowy pucharek (plus czapeczkę o barwach narodowych) przygotowany i przywieziony na tę okoliczność przez nas z Polski. Na start jedziemy koleją. Parkingi wokół startu będą zawalone. W pociągu z poszczególnymi biegaczami jadą całe rodziny. Dlatego tyle „luda” na trasie maratonu. Jednak czuć to napięcie. Wszyscy wietrzą, że coś się wydarzy. Godz. 6 rano, a na dworze ciepło i duszno jak cholera. Nie wiem czemu, ale najczęstszym słowem używanym i to w różnych językach są słowa „będzie masakra”. Ja się jednak nie boję. Lubię biegać w gorącu. Nawet w tym roku Toruń nie był mi straszny i przebiegłem go w trzy i pół godziny. Ale numeru na plecy na czas końcowy 3:40:00 nie odważyłem się założyć. Został w hotelu. Pociąg wlecze się okrutnie. Czy zdążymy się przebrać i oddać na czas depozyty?. Do jubileuszowego biegu zarejestrowało się 48.165 osób. Jednak nie wszystkim starczyło odwagi by zmierzyć się z przeciwnościami losu. Na starcie ostatecznie staje 35 798 osób. Wszystkie strefy startowe (tzw. corale) znacznie odchudzone. Około dziesięć tysięcy osób postanawia nie ryzykować i idzie na trasę wraz z kibicami. Niektórzy nawet z przypiętymi już numerami startowymi. Maraton w Chicago jest chyba jednym z nielicznych, gdzie do przydzielonej twojej strefy nie prześlizgnie się „obcy” z innym przydziałem. Wąskie tunele przejściowe zrobione z wysokiego ogrodzenia i porządkowi skutecznie to uniemożliwiają. Przed startem biegam w tej ciżbie i szukam gdzie zdać depozyt?. Okazuje się, że elita i strefa A i B tj. mający numery startowe od 1 do 5000 mają oddzielne namioty do zdawania. Mój nr to 2261 i nieźle musiałem ganiać w tłumie by zdać worek i zdążyć na czas do swojej strefy „B” Przede mną tylko elita i koledzy ze strefy „A” w tym Paweł i Bogdan. We wszystkich strefach połowa maratończyków przed startem na wpół rozebrana siedzi na asfalcie. Każdy bez przerwy coś popija. Objawy senności i znużenia. Niektórzy manipulują coś przy swoich timexach. Ja oczywiście na sucho, nawet bez zegarka. Obok mnie grupa Francuzów, dwie babki ze stanu Montana, Australijczyk, Ekwadorka i w czarnych koszulkach para z Nowej Zelandii. Przede mną z kolei stoi pacemaker i trzyma tablicę na czas 3:30:00 na plecach napis stan ALASKA. No kolego pomyślałem u ciebie raczej zimny klimat. Tu upał. Jak skończysz, co Ciebie czeka? - rozważam. Jego tablicę widziałem porzuconą na poboczu jeszcze przed półmetkiem. Z trybuny honorowej lecą okolicznościowe przemówienia. Noteble z dyr. Maratonu Careyem Pińkowskim witają i życzą mimo niesprzyjającej aury korzystnych wyników. Naraz wszyscy siedzący wstają. Ktoś (kobieta) śpiewa hymn Stanów Zjednoczonych. Nad głowami wiszą helikoptery. Ciarki przeszły po plecach. Zaraz się zacznie. Nie to już !. Biegną - Widzę jak elita i biegacze z coralu „A” zbiegają już z górki. Francuzi klepią mnie w plecy. Allee... Europa !!! - krzyczą. Ale ja nie pogoniłem za nimi. Wysokie chłopy. Lepiej będzie się trzymać dziewczyn ze stanu Montana. Z boku po prawej ręce z napisem na żółtej koszulce FERNANDEZ , z którym potem widywaliśmy się (pomagaliśmy wspólnie) innym na trasie kilkunastokrotnie. Punkty odżywcze co 2,5 km od początku mają wzięcie. Kubki piętrowo ułożone na dłuuugich stołach. Nic dziwnego. Wcześniej od samego stania chciało się pić. Na trasie kibiców mrowie. Większość zna tę radość nawiązywania kontaktu z publicznością. Trącanie wyciągniętych w kierunku biegacza rąk. Pierwsze kilometry nie zapowiadają tego co ma nastąpić gdzieś po dwóch godzinach biegu. Ale mimo to od czasu do czasu słychać już wycie karetek pogotowia. W dalszej fazie maratonu i długo po nim ten dźwięk będzie nam cały czas towarzyszył, brzmiał (świdrował) w uszach. Jeden z maratończyków w komentarzu nazwał to CIĄGŁYM, UPIORNYM wyciem karetek pogotowia. Prawie połowa maratończyków zdejmuje koszulki. Ja nie. Jednak na każdym punkcie z piciem zdejmuję kapelusz i kładę go na asfalcie. Okulary by się szkła nie zmoczyły chowam w majtki, polewam głowę wodą i zmywam pobieżnie z twarzy wyłażącą z organizmu sól. Gdzieś w okolicy półmetka widzę jak dwie mikre biegaczki podtrzymują za ramiona omdlewającego, wysokiego biegacza. Pomagam im go sprowadzić i posadzić na chodniku. Przekazujemy wyczerpanego biegacza dwóm rowerzystom i publiczności, która uruchamia swoje telefony komórki. Przebiegam z dziewczynami razem obok estrady na której śpiewa i tańczy w stroju Holydeya piosenkarz i który w międzyczasie komentuje przebiegających. Dostrzegł i mnie. Alle Polish cowboj, (byle do przodu) krzyczy do mnie. Piosenkarz stoi blisko krawędzi estrady. Klepię go w biegu mocno w buta, czym wzbudzam wesołość publiczności. Im dalej tym trudniej. Wszyscy już się chyba pogodzili, że nie nawojują w tym dniu za wiele. Idących i siedzących na krawężnikach przybywa. Zwycięża rozsądek i technika galoweya. Wszyscy pomagają wszystkim. Przebiegłem prawie 140 maratonów, ale takiej serdeczności i troski o drugiego biegacza jak na tym maratonie jeszcze nie spotkałem. To trzeba było przeżyć. Kto widział kiedyś podczas maratonu dużą ilość prywatnych osób wynoszących ze sklepów picie dla ledwo zipiących biegaczy, czy wozy strażackie kursujące na sygnałach i strażaków odkręcających uliczne hydranty? Ale biegnijmy (truchtajmy) dalej do mety. Nie będę już pisał kto i ilu mnie polewało wodą i komu ja pomagałem. Sam czułem się w miarę dobrze i wiedziałem, że mimo przeciwności losu ja ten maraton ukończę. Postawiłem sobie tylko jeden cel. Przebiec go poniżej 4 godzin. Na półmetku (czas 1:49:03) i było jeszcze sporo zapasu , ale potem czym bliżej godz.12:00 w południe tym gorzej, upał sięga zenitu i mniej zaciętości. Jak okiem sięgnąć to już nie bieg to chyba tylko towarzyskie spotkanie większej grupy jogerów. W dodatku przyjazne gesty wyprzedzanych biegaczy wymagają odwzajemnienia. A to też częściowa strata na wyniku. Gdzieś 3 km przed metą wyprzedzam ładną w średnim wieku murzynkę. A może by tak z nią przekroczyć metę? Parę grzecznościowych po angielsku zwrotów, reszta na migi i dziewczyna jest moja. Wprawdzie na mecie koledzy Polacy, szczególnie zaw. o nr startowym ????. (dam mu żyć) chcieli mi ją odbić. Zabierali niby do wspólnego zdjęcia, ale dzielnie o nią z nimi walczyłem za linią mety. Po jakimś czasie każdy z nas poszedł w swoją stronę, ale co na szpanowałem to moje. Dodam tylko, że na metę wbiegliśmy trzymając się za ręce co wyłapali fotoreporterzy. Na trasie siedzieli oni nad naszymi głowami na specjalnych platformach i ze względu na mój identyfikator dawali mi z daleka znaki bym się nie chował za innymi i dlatego może mam zrobione aż 28 szt. fotek z trasy biegu. Ciekawy było samo wbieganie na metę. Czegoś takiego jak żyję nie widziałem i chyba już nie zobaczę. Jeden strumień biegaczy wbiega na linię mety z przodu, a drugi od tyłu. Autentycznie. My z koleżanką wpadamy za ręce na metę, a pod naszymi rękoma od tyłu wbiegają dwie inne osoby. Dopiero potem dowiadujemy się, że dyr. Maratonu wraz z służbami medycznymi miasta podjęli decyzję o przerwaniu maratonu. Tym co do półmetka dobiegli chyba w ciągu 2 i pół godziny pozwolono biec dalej. Reszcie postawiono płotki i zakazano kontynuowania biegu , a tych co się nie podporządkowali Policja, Straż i wolontariusze kierowali do mety najkrótszą drogą. Wszystko to działo się w dramatycznej scenerii zasłabnięć i szybkiego kursowania karetek pogotowia na sygnale. Dlatego ci co mieli największy skrót mogli być nawet przed nami z tym, że finiszowali od drugiej, tej ze stołami pełnych bananów i innych frykasów strony. Dyr. Maratonu wydał zgodę na obdarowanie wszystkich medalami, ale chyba czasów im nie mierzono. Tego na pewno nie wiem. Za linią mety spotykam się z Pawłem, Bogdanem i Ludwikiem. Ludwik najbardziej małomówny tajemniczy jest zadowolony. Są też inni Polacy. U przeważającej części jakoś mało spontanicznej radości. Większość siedzi w skupieniu na krawężnikach. To chyba przez ten galimatias na mecie. Wszyscy rozważają czy będzie w ogóle zrobiona jakaś klasyfikacja? Wielu jechało na ten jubileuszowy maraton z jakimiś swoimi nadziejami, a tu nawet nie będzie mnie w wynikach? Tego wszyscy bali się najbardziej. Ale organizator mimo przeciwności lotu stanął na wysokości zadania. Ci co przebiegli wszystkie odcinki kontrolne mają czasy aktualne. Powoli przemieszczamy się pod cudowną fontannę. Jest tam już grupa kol. Mleczana. Ochraniarze w tym roku nie pozwalają wejść za płotki na trawkę bliżej orzeźwiającej bryzy wodnej. To ludzie bez serca. Alejki dookoła fontanny wyłożone tłuczniem. Paweł i Bogdan podobnie jak większość kładzie na kamykach folię i kładą się na niej. Woreczkami z lodem okładają obolałe miejsca. Po godzinie przenosimy się bliżej zatoki na trawkę. Zalegamy między innymi nacjami na murawie. Niektórzy błogo zasypiają. Policja na koniach przeczesuje pobojowisko. Szukają pozostałych „rannych” wymagających interwencji medyków, których białe duże namioty z czerwonym krzyżem stoją opodal. Ja nie śpię. Z daleka widzę namiot przy którym jest sporo spacerujących w tę i z powrotem. Zostawiam Magdzie swój majdan (Paweł z Bogdanem śpią) i idę w kierunku interesującego mnie namiotu. Ludwik podąża za mną. Na stołach leżą poukładane różnej wielkości telefony komórkowe. Obsługa daje mi jeden do ręki. Zachęca bym zadzwonił. Szperam w spodenkach - czy mam zielone?. Okazuje się, że mogę w dowolne miejsce na świecie dzwonić za darmo. I do tego w nie limitowanym czasie. Obok mnie dzwonią i czarni i żółci i biali i metysi. Oczywiście obdzwoniłem całą rodzinę i znajomych. A co ? Nic nie kosztuje. Gdyby Bogdan wiedział o tym luksusie, nie dzwonił by do Jurka Owsiaka z urodzinowymi życzeniami ze swojej komórki. Takich niespodzianek i promocji przy innych namiotach było więcej, ale ten angielski....Wszędzie bez kolejek. Klienci śpią na trawce padnięci. Po podleczeniu ran pada komenda. Czas na poczęstunek po maratonowy w luksusowym hotelu. Po okazaniu zaproszeń ostemplowano nam dłonie pieczątkami, na przeguby opaski i hajda do suto zastawionych stołów. Pojedliśmy popiliśmy i na stację do kolejki. Wracamy do bazy czyli mieszkania Pawła. Część z nas się kąpie, część rzuca do komputera co tam już piszą?. Paweł informuje nas, że są już pierwsze komentarze i deklaracje. W Ameryce między Stanowe ruszenie. Zadziałała solidarność organizatorów maratonów. Dyrektorzy niektórych dużych Maratonów w USA zapraszają wszystkich pechowców, którzy startowali w Chicago do siebie i zwalniają nawet z opłaty startowej. (Skomentuj to Paweł bo ja w tym czasie nie byłem blisko kompa). Nie wiem, czy jakichś promocji dla pechowców nie sprezentuje na Chicago-2008 dyr. maratonu Carey Pinkowski ? Na drugi dzień ma być wypad nad Niagarę. Jednak moja grypa położyła i Pawła. Widać gołym okiem ja go w expresowym tempie rozbiera. Ale Paweł raz danego słowa nie cofa. Dzwoni po kolegach. Prosi o zastępstwo. Jednak to jest trudne. Każdy ma przecież pracę, a to wyjazd dwudniowy. Ratunek przychodzi niespodziewanie i to z najmniej oczekiwanej strony. To Darek poświęca swoje dwa dni pracy, by nas przez sześć Stanów USA: Iliniois – Ohaio – Indiana – Pennsylwania – Nev Jork dowieźć do upragnionego Wodospadu Niagara. Pod granicę Kanadyjską. Z wypożyczalni Darek najmuje Poniaca. Z Bogdanem zacieramy ręce. Przy pomocy „amerykanów” obliczany ile za samochód, ile na paliwo, ile na opłacenie autostrady hotel itp? Wiadomo płacimy tez hotel i wyżywienie za naszego zbawcę. Ale coś Ludwik zaczyna grymasić. On zmęczony nie ma ochoty, on nie jedzie. Decyzja zapada. Jedziemy z Bogdanem choćby we dwóch. Koszty wyjazdu drożeją, ale żyje się raz. Taka szansa może już się nie powtórzyć. W kuchni Ludwikowi mówię. Zapamiętaj co ci mówię. Obyś kiedyś tak jak ja nie żałował. Byłem na maratonie z kolegami w Paryżu i choć z nimi byłem pod Wieżą Eiffla to z powodu pożałowania 80 franków nie wjechałem tak jak oni na górę. Teraz panoramę Paryża z góry oglądam tylko w telewizji. I co ? Ludwik się przełamał. No dobrze jadę z Wami. Finał taki, że my czekaliśmy pod samochodem na odjazd, a Ludwik jeszcze długo z aparatem latał i robił ostatnie fotki. Nawet zapędzał się daleko w stronę skąd woda przypływa, by potem spaść z wysokich skał. Dzwonił niedawno z życzeniami świątecznymi. Zapytajcie go kiedyś, czy warto było przełamać zmęczenie i zobaczyć ten jeden z cudów świata? Koszt tej eskapady to na trzech wypadło (bez biletu na statek 12,5 $) po 115 dolarów. Ale Darkowi należy się jeszcze prezent, ale to przy następnej okazji. Ja o tym pamiętam. Jak się łatwo domyślić gościnny Paweł z Martą odwieźli nas na lotnisko. W dzień poprzedzający odjazd byliśmy w gościnie u innych sympatycznych Polaków, ale o tym wspominałem już wcześniej na stronie poświęconej temu maratonowi. A może jakiś komentarz dorzucą wymienieni tu koledzy ?.
Jeszcze coś na koniec. W dniu odlotu siedzimy z Ludwikiem na terminalu i czekamy na odprawę naszego samolotu. Bogdan w tym czasie szwenda się po lotnisku i szuka skrzynek pocztowych bo wcześniej nie miał na to czasu. Nawiązuje z nami rozmowę Polak starszy emigrant, który po latach wraca na chwilę do kraju. Pokazuje nam zdjęcia. Widzę, że ma nieodpartą chęć pogadania, ale z kimś z Polski. Tej jego starej Polski. Potem ni z tego ni z owego wyjmuje z portfela i wręcza nam na pamiątkę dwie (pozłacane ?) dolarówki z popiersiem pierwszego prezydenta USA na awersie. Potraktowałem to jako szczęśliwy traf i pomyślałem sobie życzenie jakie by na tę okoliczność mogło mi się spełnić. Życzenie – marzenie. Maraton w Las Vegas.

A tak komentował wrażenia zaraz po maratonie Paweł:

Witam Wszystkich
Byłem jednym z około 60 Polaków startujących w tym maratonie. Maraton został zamknięty po około 3 godzinach na półmetku, także Ci, którzy biegli na mniej więcej czas 5 godzin mieli możliwość ukończenia biegu. Reszta została kierowana najkrótszymi drogami w kierunku mety. Planowałem pobiec na 2:55, dobiegłem na 3:20'31. Na półmetku gdy zobaczyłem swój czas- 1:30 odpuściłem, zacząłem truchtać. Myślę, że gdybym dalej próbował szarpać tempo to nie ukończyłbym tego maratonu. Na trasie widziałem wielu biegaczy, którzy osuwali się bezwładnie na asfalt. Bardzo duża cześć, schodziła z trasy a większość z tych, którzy zdecydowali się ukończyć ten maraton, kończyła go marszem”.

I jeszcze ostatnia przesyła z Chicago, sprzed kilkunastu dni
Race Registration and Dates
Bank of America Shamrock Shuffle 8K
Registration kick-off: January 1, 2008
Race date: March 30, 2008
Health & Fitness Expo: March 20-29, 2008

Bank of America Chicago Marathon
Registration kick-off: February 1, 2008
Race date: October 12, 2008
Health & Fitness Expo: October 10-11, 2008

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (69 sztuk)


perdek
Paweł Perdion

Ostatnio zalogowany
2024-04-26
23:15

 2008-01-01, 00:58
 
Wojtku!
Ale mi reklame strzeliłeś! ;) Przecież ja nic specjalnego dla Was nie zrobiłem. Odebrałem z lotniska bo odbierałem żonę, na expo i na maraton tak i tak bym jechał więc to wszystko drobiazg! Zresztą zrewanżowaliście się! To co zostawiliscie pod TV znacznie przekroczyło wartośc mojego jak to nazwałeś "dobrego uczynku".
A propo grypy jaką przywiozłeś- to nic w porównaniu jaką złapałem wczoraj po teningu. Ledwo żyję! Kubka z herbatą nie jestem w stanie utrzymac jedną ręką! Sylwestra spędzam głęboko pod kołdrą. Szkoda bo szykowaliśmy z chłopakami fajną imprezę, która jutro miała zakończyc sie biegiem noworocznym na 5km w Dowtown.
Muszę już kończyc bo Marta rozpuszcza mi kolejną polopirynę i podsuwa rutionscorbin ;)
Życzę Szczęśliwego Nowego Roku, Tobie Wojtku i wszystkim "maratonczykompolskim.pl" ;)

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (30 sztuk)

 



andrzejhaz
Andrzej Hazubski

Ostatnio zalogowany
2023-12-23
11:31

 2008-01-01, 12:22
 
2008-01-01, 00:58 - perdek napisał/-a:

Wojtku!
Ale mi reklame strzeliłeś! ;) Przecież ja nic specjalnego dla Was nie zrobiłem. Odebrałem z lotniska bo odbierałem żonę, na expo i na maraton tak i tak bym jechał więc to wszystko drobiazg! Zresztą zrewanżowaliście się! To co zostawiliscie pod TV znacznie przekroczyło wartośc mojego jak to nazwałeś "dobrego uczynku".
A propo grypy jaką przywiozłeś- to nic w porównaniu jaką złapałem wczoraj po teningu. Ledwo żyję! Kubka z herbatą nie jestem w stanie utrzymac jedną ręką! Sylwestra spędzam głęboko pod kołdrą. Szkoda bo szykowaliśmy z chłopakami fajną imprezę, która jutro miała zakończyc sie biegiem noworocznym na 5km w Dowtown.
Muszę już kończyc bo Marta rozpuszcza mi kolejną polopirynę i podsuwa rutionscorbin ;)
Życzę Szczęśliwego Nowego Roku, Tobie Wojtku i wszystkim "maratonczykompolskim.pl" ;)
3maj się Pawełku,łykaj witaminki i szybko wracaj do zdrowia,Szczęśliwego Nowego Roku i Dużo Zdrówka,pozdrawiam część.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (45 sztuk)


Bodek
Bogdan Le¶niowski

Ostatnio zalogowany
2014-04-08
21:58

 2008-01-03, 21:21
 Podziękowania
2008-01-01, 12:22 - andrzejhaz napisał/-a:

3maj się Pawełku,łykaj witaminki i szybko wracaj do zdrowia,Szczęśliwego Nowego Roku i Dużo Zdrówka,pozdrawiam część.
Oczywiście i Ja życzę tobie Paweł i twojej żonie wszystkiego dobrego w Nowym Roku... Jednoczesnie dziękuję, za wspólną gościnę i pomoc w Chicago, wielka to była pomoc... Tak jak Wojtek napisał, że przy naszej upartości mogliśmy zobaczyć największy wodospad świata no i kawałek Ameryki... przecież, aby tam się dostać musieliśmy pokonać ponad 800 mil! Już na miejscu powiedziałem Wojtkowi "uszczypnij mnie, bo nie wierzę, że jestem w tym miejscu! Miejscu, które wcześniej oglądałem na zdjęciach! A teraz jesteśmy osobiście i oglądamy "ogromną siłę natury"
Wielkie dzięki Paweł dla Ciebie i oczywiście dla Darka... Bodek
P.S. Teraz biegniemy ze sztafetą do Warszawy... www.sztafeta.knurow.com mój medal z maratonu w Chicago przeznaczyłem na licytację allegro na rzecz WOŚP

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA


Wojtek G
Wojciech Gruszczyński

Ostatnio zalogowany
2024-03-10
19:49

 2008-01-05, 01:16
 Takie są fakty.
2008-01-01, 00:58 - perdek napisał/-a:

Wojtku!
Ale mi reklame strzeliłeś! ;) Przecież ja nic specjalnego dla Was nie zrobiłem. Odebrałem z lotniska bo odbierałem żonę, na expo i na maraton tak i tak bym jechał więc to wszystko drobiazg! Zresztą zrewanżowaliście się! To co zostawiliscie pod TV znacznie przekroczyło wartośc mojego jak to nazwałeś "dobrego uczynku".
A propo grypy jaką przywiozłeś- to nic w porównaniu jaką złapałem wczoraj po teningu. Ledwo żyję! Kubka z herbatą nie jestem w stanie utrzymac jedną ręką! Sylwestra spędzam głęboko pod kołdrą. Szkoda bo szykowaliśmy z chłopakami fajną imprezę, która jutro miała zakończyc sie biegiem noworocznym na 5km w Dowtown.
Muszę już kończyc bo Marta rozpuszcza mi kolejną polopirynę i podsuwa rutionscorbin ;)
Życzę Szczęśliwego Nowego Roku, Tobie Wojtku i wszystkim "maratonczykompolskim.pl" ;)
Paweł - to żadna reklama.Być może wg. ciebie to nic specjalnego pomagać drugiemu,ale nie zawsze tak bywa.Nieraz zawodzą i to obydwie strony.Nam mimo że poznaliśmy się przez internet udało się spędzić w przyjaźni tydzień czasu.Podwaliny by tak się stało położyłeś TY.Jako gospodarz oferowałeś nam więcej niż się mogliśmy po cichu spodziewać.I my to doceniamy.Kilka lat temu w tym samym mieście była inna grupa maratończyków z Polski.O współpracy pisali tu nawet na tym forum coś przeciwnego.Była osoba która ich zawiodła.My jak widzisz mieliśmy więcej szczęścia.Dlaczego mamy to ukrywać?przygotowałeś dla nas (a nie musiałeś)owoce,całe zgrzewki napoju energetycznego Isostar,wygodne spanie z dostępem do łazienki,transport,wycieczkę,odbiór z.. i odwóz na lotnisko.I opisałem tylko jak było.Sprawa TV miała być tajemnicą.Jest to forum poświęcone biegom.Wrażamy tą drogą formę podziękowania za życzliwość i dobroć jaka spotkała nas ze strony Marty,Darka,Mleczana Twojej i pozostałych twoich przyjaciół.Myślę o tym wieczorze z Januszem Sarnickim.
Paweł - w wynikach Biegu Sylwestrowego w Trzebnicy znalazłem takie nazwisko Perdion Michał czas 53:07. Czy to nie twój brat? Przez skype rozmawiałem dzisiaj z Adamem Kusym.Umawiamy się na N.Y. - 2008 Czy będziesz? Czy zdążysz z limitem? A może szczęśliwy los?

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (69 sztuk)


perdek
Paweł Perdion

Ostatnio zalogowany
2024-04-26
23:15

 2008-01-05, 04:05
 
2008-01-05, 01:16 - Wojtek G napisał/-a:

Paweł - to żadna reklama.Być może wg. ciebie to nic specjalnego pomagać drugiemu,ale nie zawsze tak bywa.Nieraz zawodzą i to obydwie strony.Nam mimo że poznaliśmy się przez internet udało się spędzić w przyjaźni tydzień czasu.Podwaliny by tak się stało położyłeś TY.Jako gospodarz oferowałeś nam więcej niż się mogliśmy po cichu spodziewać.I my to doceniamy.Kilka lat temu w tym samym mieście była inna grupa maratończyków z Polski.O współpracy pisali tu nawet na tym forum coś przeciwnego.Była osoba która ich zawiodła.My jak widzisz mieliśmy więcej szczęścia.Dlaczego mamy to ukrywać?przygotowałeś dla nas (a nie musiałeś)owoce,całe zgrzewki napoju energetycznego Isostar,wygodne spanie z dostępem do łazienki,transport,wycieczkę,odbiór z.. i odwóz na lotnisko.I opisałem tylko jak było.Sprawa TV miała być tajemnicą.Jest to forum poświęcone biegom.Wrażamy tą drogą formę podziękowania za życzliwość i dobroć jaka spotkała nas ze strony Marty,Darka,Mleczana Twojej i pozostałych twoich przyjaciół.Myślę o tym wieczorze z Januszem Sarnickim.
Paweł - w wynikach Biegu Sylwestrowego w Trzebnicy znalazłem takie nazwisko Perdion Michał czas 53:07. Czy to nie twój brat? Przez skype rozmawiałem dzisiaj z Adamem Kusym.Umawiamy się na N.Y. - 2008 Czy będziesz? Czy zdążysz z limitem? A może szczęśliwy los?
Wojtek
Tak, Michał to mój młodszy brat :) Bardzo sie cieszę, że zaczął biegac. Ma już nawet konto na maratonach- "mperdek" :)
NY Marathon to cel nr. 1 w tym roku! Zrobie wszystko by nabiegac minimum. Trzymaj kciuki, to napewno sie uda :)

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (30 sztuk)


DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH




 Ostatnio zalogowani
lukasinski82
21:07
Komancz
20:26
janusz.m
20:25
kasar
20:05
maciekc72
19:58
widziu
19:40
42.195
19:17
benfika
19:05
Kwiatkos
18:58
przemcio33
18:33
rezerwa
18:30
Jakub_AK77
18:30
agajagoda
18:21
lechu93
18:07
Jawi63
17:51
Admin
17:38
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |