Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [16]  PRZYJAC. [15]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
sikoras
Pamiętnik internetowy
"Jak się jest takim pesymistą jak ja, to można się tylko śmiać" S. Tym

Jacek Sikorski
Urodzony: ---
Miejsce zamieszkania: Piła
41 / 47


2017-03-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
„El Loko… omg” (czytano: 874 razy)

 

Czy to się mogło skończyć inaczej? W pierwszej chwili, po informacji w prywatnych internetach, że ma się odbyć jakiś bieg z okazji 40 – tki kolegi Tomasza, byłem jednocześnie zaintrygowany, pełen wątpliwości ale i wiary. Chwilę później, gdy poszła fama, że to będzie już „maraton koleżeński” najpierw wziąłem to za błąd w druku, a potem poczułem ulgę – nareszcie – zaliczę imprezę, której jeszcze w swoim biegowym CV nie mam. Bo obiecałem sobie, że jak bieg koleżeński – to we własnym, sprawdzonym gronie… Tylko kto to zorganizuje? Przecież Tomcio nie jest aż takim megalomanem…
A jednak ostatecznie okazało się, że w naszej Pile odbędzie się „Lokomaraton” – impreza dla wybrańców, skupionych wokół kilku szaleńców, członków pilskiego „4Run”, którzy zawiązali nieformalny klub biegowy „Giro Di Zawada – miłośnicy biegów ultra”. A skąd to „Loko” w tytule? Jest kilka wersji: główny solenizant ma od kilku sezonów ksywkę „Lokomotywa” – od stylu pokonywania tras biegowych. Wiecie – sapie, jęczy, bucha tak jak u Tuwima… A dodatkowo nie wiedzieć czemu – jest on też fanem poznańskiej lokomotywy – mimo, że pochodzi z Namysłowa (miasta zapaśników i piwa).
Z lekkim jeszcze niedowierzaniem dołączyłem do ekipy, która chciała „na biegowo” uczcić święto wspólnego kolegi. A jest to postać niebanalna, jedyna w swoim rodzaju i jestem pewien, że gdyby chodziło o kogoś innego – to odzew „środowiska” byłby pewnie dramatycznie mniejszy. A grupa – co trzeba wiedzieć - łączy niebanalne jednostki. Mamy przedstawicieli korpo, którzy nie padli jeszcze ostateczną ofiarą targetów i excela, mamy mundurowych; którzy z jednej strony: potrafią wyjść solo na imprezę a wrócić do domu z psem – i jeszcze się dziwią nad ranem skąd się toto pojawiło; a z drugiej: reagują na zmianę ministra obrony ucieczką w bezpieczny i stabilny świat piwowarnictwa. Mamy oczywiście nauczycieli – narzekających na wszystko i na wszystkim się znających, mamy wiecznego studenta o zapędach macgyverowskich, któremu się dzień miesza z nocą i bohater z „Misia” przy nim totalnie wysiada. Mamy u nas i moherowe berety i lemingi – i jeszcze się nie pozabijaliśmy, choć długotrwałe fochy się zdarzają… No i oczywiście jest tajny proces inicjacji, po którym można nowego kandydata przyjąć do grupy – za zgodą tzw. starszeństwa (nikt nie wie jednoznacznie kogo należy do tej grupy zaliczyć, ale wszyscy się na nią powołują). Ostatecznie okazało się, że wystartowało 25 zawodników, z których 24 to zaprawieni w bojach maratończycy, a w większości również ultrasi. Zabrakło tylko Darka Skroka z rodzinnego Namysłowa i Janka Polcyna, któremu niestety stan zdrowia nie pozwala na razie na starty.
Z biegiem dni dowiadywaliśmy się nowych szczegółów od Dyrektora biegu, którym był oczywiście solenizant. On szykował niespodzianki dla nas – my dla niego. W tym celu powołaliśmy oczywiście kolejną tajną grupę na fejsie „40-tka Lokomotywy”, żeby wygładzać szczegóły. Była tajna prawie cały czas – z małymi przeciekami, wiecie jak to jest, ktoś miał za dużo piwa na stole, a za dużo okienek pootwieranych równocześnie… Ale generalnie było tajemniczo. Buforem między Dyrektorem a spiskowcami był Fuzer (szef f-time) i trzeba przyznać, że dzielnie się z zadania wywiązał: miał największą wiedzę w temacie organizacji eventu, a przy tym dość lojalności, by się nie wychlapać z czymś na zewnątrz. I tak czas sobie biegł, pomysły dojrzewały, obie strony się przygotowywały do Wielkiej Soboty, która w tym roku miała nadejść 18 lutego. Ekipa Giro & Friends przygotowała koszulki dla każdego uczestnika imprezy z niepowtarzalną facjatą Tomcia, kufel nad którym prace przekroczyły chyba ilość roboczogodzin spędzonych przez Mateusza Przystała przy desce konstruktorskiej Gran Turismo Polonia… Była oczywiście ściepa, były pomysły na prezent i jeszcze wiele wiele innych inicjatyw, które miały uczynić TEN dzień niecodziennym… A żeby rozwiać wątpliwości co do organizacyjnej strony biegu – Dyrektor zadbał o wszystko: profesjonalny pomiar czasu, okolicznościowe numery startowe, oznakowana trasa,regulamin, doskonale zabezpieczony punkt odżywczy co 10 km (nie zabrakło tam niczego co lubią ultrasi, a było nawet nieco więcej – aż tak więcej, że niektórzy kończyli zmagania szybciej niż planowali – by coś ich nie ominęło) i oczywiście specjalnie wykonane na tę okazję medale z podobizną lokomotywy (według wzorca stojącego pod poznańskim stadionem Lecha). Biuro zawodów i jednocześnie punkt odświeżania to prawdziwe mistrzostwo świata. Miał swojego osobnego Dyrektora – Tymka, a przygotowania potraw, wystroju, menu – trwały dobry tydzień. Było na bogato, jak to mówi Dyrektor – „wuchta żarcia”, a ja szczególnie wyróżniłbym doskonałą pomidorówkę z wkładką (dzięki Bogna!).
Dyrektor w miarę zbliżania się godziny „zero” wydawał się coraz bardziej zdenerwowany, prawdopodobnie wrodzona odpowiedzialność nie dawała mu spokoju. Zupełnie inaczej niż główny koordynator Fuzer – u niego wszystko działa na ogół odwrotnie proporcjonalnie… Dzień przed biegiem odbyło się jeszcze znakowanie trasy według starannej koncepcji opracowanej przez Sikora, w wykonaniu Pinia i Dyrektora oraz ostatnie prace przygotowawcze na punkcie.
Wreszcie nadeszła sobota, godz. 11.00. Wyprosiliśmy Dyrektora do domu, przebraliśmy się w okolicznościowe koszulki, zawezwaliśmy go z powrotem, by przy wersji a cappella „Stu lat” wręczyć wzruszonej „Lokomotywie” prezenty i złożyć życzenia. I kawalkada ruszyła. Po naprawdę wyjątkowo trudnej nawierzchni. Skuta mrozami ziemia utrzymywała jeszcze regularny lód, jednak kilkudniowe temperatury „na plusie” zrobiły swoje – zmarzlina zaczęła się topić i pojawiły się kałuże wody. A więc mało przyczepności i mokre nogi. Sam wystartowałem jako ostatni z głównej grupy. Po około 3 km minąłem Fuzera, dzielnie walczącego z lodem, kilka następnych minut i zacząłem mijać innych uczestników zabawy. Ci którzy nie zaopatrzyli się w kolce na buty, poruszali się w sposób urągający wszelkim kanonom piękna w ruchu – wiecie: koń w biegu, żaglówka na pełnym wietrze itd... Tutaj opisać to można pływacko (wody pod nogami nie brakowało…) – „wiatr wieje im w plecy tzn. wieje im w twarz, bo przecież płyną tyłem do przodu…” Eeech ci nasi sprawozdawcy telewizyjni…
Stawkę od początku prowadził Sikor, który mimo tego, że dwa razy pokonywał trasę na rozpoznaniu i wieczór wcześniej znakował ją pracowicie - na drugim, najbardziej charakterystycznym zakręcie, zgubił drogę. Nasi potrafią – dobrych nawigatorów w grupie mamy więcej… Pierwsze kółko w sumie bajka i rozpoznanie walką, niektórzy jednakże skończyli na tym etapie, by zająć się przyjemniejszymi obowiązkami na punkcie odżywczym. Większość ruszyła jednak dalej – wiadomo – ultrasy… Po drugim kółku w punkcie/garażu się zagęściło i tutaj większość stwierdziła – finis coronat opus… Wszystko przez odbiegające od zwyczajowej normy napoje izotoniczne przygotowane dla biegaczy.
Wody na trasie dramatycznie przybywało, przyczepności niestety nie - na 4 kółko ruszyli już tylko Sikor, Rafał, Piniu, Tomcio – no i ja. W tym samym mniej więcej czasie, szef f-time’a pokonywał trzecie kółko w myśl zasady „nie ma już ręki, nie ma już nogi, został mu brzuch” (cyt.) – to znaczy skupił się na dokładnym przepracowaniu czasu spędzonego w punkcie odżywczym – jadł i wlewał w siebie tyle paliwa, żeby pokonać kolejne koło zanim lampka rezerwy mu rozbłyśnie. Sikor jak zawsze oczywiście musiał być pierwszy, Piniu koniecznie chciał biec 5 kółko (siłą zdejmowali go z trasy), a Rafał dzielnie kontynuował trud w zbożnym dziele przygotowań do Biegu Piastów, który już się nam wyłaniał w perspektywie kilkunastu dni. Osobną kategorię biegu wygrał Heniu, który pobiegł co prawda tylko jedno kółko, za to dał radę zrobić to pod prąd (nie wiem czemu nie dostał DNF-a…)
No i „crème de la crème”- na metę ostatni wbiegł solenizant – jak to ON - z przytupem. Całość kręcił Tymek, ekipa z Giro zrobiła szpaler z Namysłowów (szampany precz!), a Lokomotywa na ostatnim kroku prawie się wykoleiła… Ambicja czy wzruszenie? Niezależnie od przyczyn – Tomcio został na mecie schłodzony i obmyty z największego błota wytryskiem z charakterystycznych zielonych butelek…. W strefie odświeżania zrobiło się nagle gęsto: zaczęliśmy się raczyć wytworem pilskiego przyszłego mistrza browarnictwa Gapy – piwem ochrzczonym „Gaipa”, sprokurowanym specjalnie z okazji Lokomaratonu - choć w ilościach dyskusyjnych, rozlewanym chyba z menzurki, z zestawu młodego technika. I dodatkowo wszyscy ci z nas, których natura nie obdarzyła owłosieniem nad górna wargą, otrzymali - w lepszym lub w gorszym wydaniu – jego ersatz..
Na imprezie potwierdziło się to, czego domyślałem się już dłuższy czas – Tomcio jest bardzo rodzinną istotą. I wcale nie jak u siatkarzy plażowych, którzy „są często samotni, bo nie mają czasu na założenie rodziny. Ale są za to bardzo rodzinni (pewien red. sportowy). Przyjął nas gościnnie, wspierany przez Bognę i synów, udostępnił nawet wannę do kąpieli, rozpalił w kominku, posadził, napoił i nakarmił. Trochę przytłaczająco działał na mnie widok tych wszystkich męskich, wąsatych gęb – brakowało trochę płci piękniejszej dla równowagi. A może to dobrze? Bo przecież, jak to mówił kiedyś niezastąpiony Andrzej Zydorowicz – „kibiców szwedzkich nie ma zbyt dużo, ale za to nie grzeszą urodą”- no wypisz wymaluj o nas: było nas w sumie niewielu i … jak wyżej… Więc po co? I żeby być w zgodzie z prawdą – przecież była jedna ale to się nie liczy – bo przecież osobista małżonka głównego bohatera…
Generalnie impreza przebiegała spokojnie i pewnie wg jakiegoś scenariusza. Było picie i jedzenie, tego pierwszego zdecydowanie więcej i w kolorach tęczy. Był filmik, który wszystkich wzruszył, choć trzy razy trzeba było puszczać go od nowa. Były życzenia, sto lat i tort i niebanalne gaszenie świeczki urodzinowej, były podziękowania dla szefa punktu żywieniowego Tymka (prywatnie – syn solenizanta).Było inspirujące namawianie Mijagiego przez Piotrka na zmianę obiektu kultu z Kaczora na Donalda. A mnie najbardziej w tej części obchodów w pamięć zapadły degustacje, do których mógłbym dopasować cytat Williama Butlera Yeatsa „problem z niektórymi ludźmi polega na tym, że kiedy nie są pijani, są trzeźwi”. Wiem, że były jeszcze przymiarki koszulek, ćwiczenia jogi, opowieści o startowych planach, wspomnienia minionych tras… Powrót do domu też był spokojny jak nigdy: nikt nie wrócił z nadplanowym zwierzęciem do domu, zabrakło wózków zapaśniczych, nie było marszów na azymut... Każdy uczestnik tego niecodziennego wydarzenia znalazł coś dla siebie, niezadowolonych nie zauważono i pojawia się od razu konkluzja - kto następny? Kto się odważy zorganizować edycję kolejną po „zerowej” (zwykle najciekawszej) – kiedy poprzeczka została zawieszona tak wysoko? Dyrektor przyznał się, że o imprezie myślał i w głowie układał od pięciu (sic!) lat… No kto chłopaki? Dla mnie odpowiedź jest tylko jedna… To może być tylko ON – Dyrektor…
Bestia rodzinna, miłośnik biegów ultra i piwa. Wyszukiwacz wyzwań podejmowanych bez względu na okoliczności, motywator maluczkich i wątpiących – Tomek Ciepły.
„Czasem myślę o tych galonach piwa, które w siebie wlałem i jest mi wstyd. Patrzę na kufel i myślę o tych wszystkich pracownikach browaru, ich nadziejach i marzeniach. gdybym nie wypił tego piwa, mógłbym ich pozbawić marzeń. I wtedy mówię do siebie. Lepiej wypić to piwo i spełnić ich marzenia, niż martwić się egoistycznie swoją wątrobą”. Chłopaki – czy takie myśli mogą towarzyszyć osobie naszej Lokomotywy? Tak czy nie – puenta dotyczy zdecydowanej większości ekipy z GIRO di ZAWADA i całej sobotniej imprezy. Pamiętajcie o pracownikach browarów i ich rodzinach – dobro podobno do nas wraca…
ps 1.: Fotka w wykonaniu pilskiego mistrza „pstrykania” Marka Bramorskiego oddaje w niebanalny sposób duchowy znój głównego bohatera – wielbiciela błota i limitów biegowych. Prawdziwa „samotność długodystansowca”, pilskiego „El Loko” – który odważył się rozkręcić całe to zamieszanie i napomyka o kolejnej edycji… Zobaczcie – stary człowiek, a jeszcze może…
ps 2.: tytuł proszę zostawić w takiej właśnie pisowni – to nie pomyłka… Pilska, szalona Lokomotywa… Dziękujemy Ci Tomek za ten dzień…
ps.: autorem bon mottu „o piwie” jest Rodney Dangerfield. Ma ich wiele innych. Jeden z ciekawszych – „Biseksualizm podwaja twoje szanse na randkę w sobotni wieczór."


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
aaron
13:47
matkris75
13:47
Arasvolvo
13:43
zasiu
13:43
tomaszz99
13:43
kolotoc8
13:43
grabson
13:41
slawek_zielinski
13:41
Pawel_Wu
13:39
BiegRycerski
13:39
Sieprawska Piątka
13:39
Grzegorz Gębski
13:39
zoltan
13:38
drakomir
13:38
andbo
13:38
pagand
13:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |