Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [18]  PRZYJAC. [278]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Truskawa
Pamiętnik internetowy
Biegam, więc żyję.

Izabela Weisman
Urodzony: 1972-02-
Miejsce zamieszkania: Żory
418 / 483


2013-12-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Nocne BnO, Jastrzębie Zdrój. 6 grudnia 2013 (czytano: 999 razy)



Troszeczkę błądzimy po Jastrzębiu, ale jakoś dojeżdżamy do biura zawodów. Wchodzimy do dużej sali pełnej ludzi w różnym wieku. Załatwiamy formalności i od razu robi się nerwowo. Dzieci startują już niedługo. My mamy jeszcze trochę czasu. Wik bierze klucze od samochodu i dziewczyny idą się przebrać. Zostaję z Marcinem w biurze i chłonę atmosferę. Pamiętam swoje pierwsze zawody biegowe. O ludziach, którzy byli tam razem ze mną myślałam MY. Czyli MY – BIEGACZE. Nie miałam żadnych wątpliwości, że jestem tam gdzie powinnam być i że jestem częścią tego co mnie otacza i co się dzieje. Teraz jest inaczej. Nie mam żadnego doświadczenia w bieganiu na orientację więc jestem tu obca, nowa i nieprzystosowana. Patrzę na ludzi i myślę o nich ONI. Mało co rozumiem, mało co wiem, a raczej nie wiem nic. Mimo wszystko czuję się komfortowo. Jest mnóstwo dzieci. Wszyscy są uśmiechnięci, podekscytowani czekającą ich rywalizacją i do tego to są Mikołajki. Z definicji to jest po porostu fajny dzień na zawody. Bez problemu wyławiam elitę tych zawodów, w innych ciuchach, z trochę innymi latarkami, nie mam też problemu ze znalezieniem Czechów. No dla mnie faceci z Czech od razu wyglądają jak faceci z Czech i nic na to nie poradzę. To po prostu widać.
Szeroko otwieram oczy kiedy widzę jakie czołówki ludzie mają. Jak do tej pory najbardziej wypasioną czołówkę było mi dane zobaczyć w decathlonie, mam ją zresztą na czole. Już wkrótce okaże się jak bardzo do bani jest to sprzęt. Ale póki co, podziwiam, nie ogarniam i trochę zazdroszczę.

Moje pierwsze BnO były chyba ze dwa lata temu w żorskim parku koło osiedla 700- lecia. Kto go zna ten wie, że zgubić to tam się raczej nie da, ale mi się udało. Z lekkim niepokojem więc podchodzę do tego startu, bo nie dość, że to prawdziwe zawody, to jeszcze do tego nocne. No nie ma to jak skok na głęboką wodę bez przygotowania. Pocieszam się jednak, że przecież nie jestem jakoś szczególnie durnowata więc chyba sobie poradzę i ze strachem przed ciemnością i ciemnym, wietrznym lasem też.

Podchodzi do nas Darek. Uświadamia nas, że dzieciaki powinny być na stracie. Wika ma piątą minutę, a Monia siódmą. Lecę do auta. W środku kotłowanina, pisk i drzwi zamknięte ale kiedy tylko dzieci zauważają, że do nich biegnę wypadają z samochodu. „Dajcie mi kluczyki od samochodu”, krzyczę za nimi i słyszę: „nie wiemy gdzie są…”. No pięknie – wkurzam się trochę na nie. Znikam w samochodzie. Trzepię wszystko ale kluczyków jak nie było tak nie ma. Podchodzi Marcin, więc wyłażę z samochodu, mówię mu co i jak, jednocześnie zatrzaskując drzwi… Ups… a kluczyki w środku… I tak nie ma teraz czasu żeby się tym martwić. Robię się jeszcze bardziej zła ale Marcin nie ma pretensji. Dzwoni do Basi ale po chwili oddzwania, żeby jednak nikt nie przyjeżdżał. Marcin i tak otworzy autko. Ze zrozumiałych względów nie mogę powiedzieć jak. :))

Wracamy do biura. Dzieci zniknęły. Czekam na swoją kolej. Mam 29’. To tylko kilkanaście minut ale czas wlecze mi się nieznośnie. Mam o czym myśleć więc od razu dopada mnie stres. Ciemno, nieznany las, ja nie mająca pojęcia o mapie, że o zwykłej, takiej podstawowej orientacji nawet nie wspomnę i ja chcę tu biegać. Nic to, ludzie robią głupsze rzeczy i żyją, pocieszam się w końcu. Jakoś sobie poradzę, zwłaszcza z moim lękiem przed ciemnym, pustym lasem. Nie ma wyjścia. Choć nie powiem... myślę o dezercji..

Otwierają się drzwi biura. Wpada Wika, a chwilę po niej Monika. Dziewczyny mają już swój start z głowy. "Tak szybko" – dziwię się naiwnie. Nie mogę jakoś tego pojąć, ale postanawiam skupić się na sobie.

Pytam w końcu pana „wypuszczacza” ile mam jeszcze do startu. Ręką pokazuje mi cyferki, które mam przed nosem, a które jeszcze przed chwilą kompletnie nic mi nie mówiły. Kiwam głową i po kilku minutach pan stawia znaczek przy moim nazwisku. Pooooooszły, konie po betonie! Jestem tak zaaferowana swoim wyczynem, tak z siebie dumna, że się zdecydowałam, że dopiero kilkaset metrów za startem zdaję sobie sprawę z tego, że nie odebrałam mapy. Jasny gwint! – wkurzam się na siebie. Wrzucam wsteczny i gazem lecę do biura po mapę. Mam! Trzymam w ręce upragniony kawałek papieru i … no i nic. A gdzie ja w ogóle jestem?? Nie dość, że mam kłopot z orientacją mapy, to jeszcze latarka jest tak do dupy, że w zasadzie nie widzę mapy, o drodze już nawet nie wspominając. Początek jest gorzej niż zły.

Ruszam przed siebie. Okazuje się, że dobiegam zdecydowanie za daleko. Muszę wrócić. Znowu złość, że tracę właśnie cenne minuty. Wracam. Świecę tą imitacją latarki po krzakach i wydaje mi się, że coś mignęło. Jest! No jest ale nie ten punkt, który miał być. Znowu cofam się spory kawałek i w końcu udaje mi się znaleźć ten właściwy lampion.. i cóż z tego, że stał zaraz przy drodze i minęłam go już ze trzy razy… Wygryzam ząbkami dowód na karcie, że „tu byłam.” No dobra, ale to dopiero pierwszy punkt. Przestaję zwracać uwagę na czas. Chcę to prostu zrobić to dobrze i znaleźć wszystkie punkty. Resztę pal licho.

Znów biorę mapę i przyglądam się jej podejrzliwie. Kolejny punkt jest przy tej samej drodze tylko dalej. Włażę w krzaki i jest! Sprawdzam numer: 74. Dobra. Ząbki, karta i znowu mogę szukać. Tym razem mam tylko kilkadziesiąt metrów do przejścia i znajduję lampion od razu bo jakaś zagubiona latara akurat przy nim majstruje. 76 i znów szukam na mapie. Niby nie jest daleko ale mam pewne obawy czy szukać tego punktu. To jest po prostu w lesie. W ciemnym, głębokim lesie, którego się obawiam, no ale przecież z powodu strachu się nie poddam. Zbieram się w sobie. Staję tyłem do lampionu, który przed chwilą ogarnęłam i myślę: to będzie w linii prostej. Ruszam na wprost. Co chwilę potykam się o COŚ, bo nic nie widzę, bo moja latarka tylko udaje, że świeci. Docieram do ogrodzenia z siatki. Lampion powinien gdzieś tu być ale go nie ma! Świecę latarą w nadziei, że gdzieś mignie odblask ale nic z tego. Ciemno i głucho. Czuję się strasznie nieswojo, ale zbieram się do kupy, skupiam myśli i w końcu dedukuję: muszę po prostu zrobić parę kroków więcej i ten lampion na pewno jest w jakiejś dziurze.. i rzeczywiście! Satysfakcja jest nieziemska kiedy odbijam kolejne dziureczki na mojej karcie startowej. A potem jest już tylko coraz łatwiej, tylko coraz mniej widzę drogę. Biegnę na czuja. Przy ósmym lampionie stoję i nie wiem nic. Nienawidzę tego uczucia kiedy czuję, że wygładzają mi się fałdy na moim mózgu ale niestety właśnie to czuję. Jestem bezradna jak dziecko. Nie mam pojęcia gdzie ruszyć, nic nie widzę. W głowie hula wiatr i czuję całkowitą niemoc. Doganiają mnie kijki. Cały sznur lampeczek wygląda nieziemsko. Wkurzam się na siebie. Nakazuję mobilizację. Mózg znów się fałduje i zaczyna pracować. Ogarniam mapę, teren którego nie widzę, bo latarka do dupy i znowu wiem gdzie mam biec. Dziewiątka znajduje się sama i lecę do mety szczęśliwa jak nie wiem co. Za plecami czuję oddech kijkarzy ale już wiem, że nie będzie wstydu i nordiki mnie nie wyprzedzą.

Wpadam do biura, podaję kartę. „I co, są wszystkie?”. „Jasne, że wszystkie”, mówię dumna z siebie. „A to sprawdzimy, czy nie ma błędów”. Nie ma! Oficjalnie więc ukończyłam moje pierwsze zawody w BnO, do tego nocne, nie robiąc żadnych błędów. Czas powala moje dzieci na kolana. Biegłyśmy w tej samej kategorii. Wika 16’, Monika dwie minuty więcej a ja.. 61’… Jestem ostatnia! :))) Wika wygrała a Monia była trzecia.

Zostaje nam już tylko czekać na Marcina, który jeszcze nie ukończył biegu. Czekamy i nic. Dzwonię w końcu do niego, i słyszę jak pęka ze śmiechu bo się całkiem potracił i na razie nie wie gdzie jest. Nie znalazł pukntu i w ogóle jak tylko będzie wiedział gdzie wyszedł to zaraz do nas przyjdzie. OK. Czekamy jeszcze jakieś 20’.

Ledwie Łysy wszedł do biura a tu słyszy: Marcin Weisman! Nie, jeszcze go tak dobrze nie znają. Po prostu wylosował akurat nagrodę. Wika w śmiech- „Polak potrafi tato”! i rży z dowcipu na cały głos. My zresztą też.

No i teraz auto. Kluczyki w samochodzie.. ale przecież od ponad dwudziestu lat żyję z pomysłowym Dobromirem. Po chwili siedzimy w środku, silnik mruczy sobie cichutko a my przemarznięci dzielimy się wrażeniami z trasy.

A za tydzień podobno są nocne zawody organizowane przez katowicki AWF… Cóż. Chyba złapałam bakcyla. :)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2013-12-09,09:30): hehe dobra opowieść :) ja po nocnym śmiganiu po moim lesie nie wiem czy bym się zdecydował na BnO, no chyba że w innym lesie ;) wy razem chyba nie możecie się nudzić, nawet jakbyście mieli tylko same kulki, to pewnie i je byście popsuli i była by niezła frajda ;)
paulo (2013-12-09,09:30): brawa dla Wiki i Moniki :), dla Marcina za wielkie umiejętności w otwieraniu... :), a dla ostatniej też brawa, bo przcież jesteś pierwsza od końca :)
DamianSz (2013-12-09,09:40): Trudne początki, ale udało się ukończyć i to najważniejsze. Gratuluję i powodzenia w następnych bno.
Mahor (2013-12-09,11:27): Skończyło się happy endem{nagroda dla Marcina}i całe szczęście.Inaczej po takiej lekturze poniedziałek zaczął by się dla mnie ponuro :-}))
jann (2013-12-09,12:27): Brawo , noc w lesie ma wielkie oczy i rozpaloną wyobraźnię!!!
(2013-12-09,13:03): a ja gratuluję odwagi i zwycięstwa nad strachem. No i jak zwykle fajne opowiadanko ;)
michu77 (2013-12-09,14:52): ...zdecydowanie wolę w nocy osiedla, niż las. Super zabawa!!! ;)
Truskawa (2013-12-09,16:31): A to prawda. Raczej sie nie nudzimy ze sobą. :)) Co do psucia, to Łysy dwa lata temu popsuł ścianę. Na szczęśćie właśnie ją naprawia. No cóż.. szewc bez butów chodzi. :))
Truskawa (2013-12-09,16:32): Dziękuję za gratulacje Paulo. Jak tylko spotkamy się na kolacji to nie omieszkam ich przekazać! :))
Truskawa (2013-12-09,16:33): Dzięki Damku. Wygląda na to, że następne BnO już za trzy dni! Bęzie chyba łatwiej bo park Kościuszi jest dość jasnym miejscem. :D
Truskawa (2013-12-09,16:34): Jeśli chodzi o Marcina Maćku, to on zawsze coś wymyśli. :))
Truskawa (2013-12-09,16:35): Zgadzam się Janku. Mojej wyobraźni w ciemnym lesie nie ogranicza zupełnie nic! :)
Truskawa (2013-12-09,16:36): Dzięki Wojtku! :) Nadal nie wierzę, że śmigałam po tym czarnym lesie ale takie są fakty. Jeszcze przestanę się bać ciemnych lasów i nie będę miała wtedy o czym pisać. :)
Truskawa (2013-12-09,16:38): Ja chyba też Michał, choć przyznaję, że nei było wcale tak strasznie jak myślałam, że będzie. Najbardziej podziwiam dzieciaki. Nie ogarniam jak można mieć coś tam koło 10 lat i biegać z latarką, samotnie po lesie. A jednak smarki tak biegają i im się to podoba. :)
jacdzi (2013-12-09,21:05): Ja tylko raz startowalem w BnO i mam jak najlepsze wspomnienia. Bardzo chetnie poprobuje jeszcze, rozumiem skad ten zlapany bakcyl!
Truskawa (2013-12-11,16:57): A ja chyba jutro drugi raz wystartuję w nocnym bno. :) Zabawa jest przednia. Zupełnie inny rodzaj emocji niż przy bieganiu. :)







 Ostatnio zalogowani
Zikom
13:09
LukaszL79
12:58
Pudelek
12:21
maratonczyk
12:00
eldorox
11:51
BOP55
11:45
anielskooki
11:22
Lektor443
11:02
Ihetman
10:53
michu77
10:46
platat
10:36
mirek065
09:58
lordedward
09:55
benfika
09:55
alex
09:22
crespo9077
09:20
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |