Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
149 / 338


2013-10-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
letnio-jesienne ostatki (czytano: 783 razy)

 

Po nieudanym "sernikowym" weekendzie ze startem w Lubinie, postanowiłem wyluzować z obciążeniem i zacząć się regenerować.
Plany to jedno, a realia to drugie - Dziwnościowatości ciąg dalszy, czyli zakręcony tydzień.

W sumie, to po tej dyszce nie czułem jakiegoś zmęczenia. Zakwasów tym bardziej. Nawet rower po powrocie mnie nie wymłócił.
Smażąc to i owo leżąc w saunie w poniedziałek i rozmyślając stwierdziłem, że ja nie potrafię chyba śmigać krótkich dystansów, kiedy to trzeba lecieć na pełnej (s)pi..dzie zakwaszając się.
Przyzwyczaiłem się do dłuższych dystansów i takiego biegania progowego. Coś powyżej staje się (wydaje się) dla mnie męczarnią, jednak po wszystkim wycieram smarki spod nosa i już jestem praktycznie gotowy na kolejny taki "trening". Tak właśnie miałem po Lubinie.

Anyway... we wtorek miałem dziwną sytuację.
Rano zaplanowałem, że wstanę wcześniej przed pracą i pobiegam, żeby popołudniu coś tam porobić innego.
Obudziłem się równo z budzikiem i od razu poczułem mega kurcz w prawej łydce. Szok. Chwilę mi zajęło rozmasowanie tego, jednak dalej nie wiem czemu i dlaczego... tym bardziej w prawej?
Stwierdziłem jednak, że to "znak-sygnał" odnośnie niebiegania o poranku i polazłem w kimę na godzinkę.

Po pracy z okazji fajnej pogody śmignąłem na góralu do lasu pośmigać po Wzgórzach. Wyszło trochę szybko, no ale... wiadomo, pies spuszczony ze smyczy gania z jęzorem na wierzchu będąc zadowolonym ;)
Wracając rowerem postanowiłem, że po powrocie przebiorę się w suche ciuszki i wyskoczę na mój "minimus jogging", czyli bieganie-truchcik w szmaciakach (w sumie jak w baletkach) na paluszkach, żeby wzmocnić łydy, stopy i tak dalej. Inne bieganie.
Po rowerze chwilę się porozciągałem, zgrałem na Endo z Garmina trening, łyk wody i wyskoczyłem na trasę.

Od początku jakoś tak dziwnie było. Miałem spięte nogi, dziwnie, w ogóle jakoś tak...
Wiadomo, po rowerze wszystko jest inne. Fajnie mi się jednak leciało, więc postanowiłem się wypuścić nieco dalej. Do tej pory mój max dystans w tych "baletkach" to było coś ponad 5km. Tym razem śmignąłem prawie 8km. Aż się przeraziłem dystansem, jednak nie czułem się jakoś zmasakrowany, wręcz przeciwnie. Po wszystkim oczywiście obowiązkowe rozciąganie nóg.
No ale jednak, jak wlazłem do chaty i siadłem, dopiero poczułem lekko prawego Achillesa. Kolejne zdziwienie. Ile już tych dziwactw w ostatnim czasie? ;)

Puknąłem się w łepetynę, bo czasem mam takie zagrywki, że przypomina mi się powiedzonko "lepiej krócej i mniej, niż za dużo"...
Przeprosiłem się z żelowym okładem, który do białości od dawien dawna zamroził się w zamrażarce.
W środę rano jeszcze trochę go czułem, więc popołudniu za wiele nie zrobiłem... tylko powspinałem się na drabinie ;)
Humor jednak miałem parszywy, pogoda również była jakaś taka denna.

Czwartek było zdecydowanie już lepiej, więc postanowiłem trochę aktywniej spędzić czas. Truchcik w lesie, ale w dziwny sposób.
Nie wiem jak ja kiedyś mogłem biegać "z pięty", bo jest to cholernie brzydkie. Postanowiłem oszczędzać Achillesa i łydki, więc pilnowałem się na początku, aby lądować na pięcie, albo całej nodze. To drugie było chyba małym kompromisem, bo przyzwyczaiłem się do innego lądowania stóp.

Żeby było jednak dziwniej, postanowiłem nieco bardziej unosić kopyta z kolanami do góry, a giry trochę bardziej za sobą również unosić. Taki styl czapli, koślawej czapli, jednak było śmiesznie i inaczej. Po powrocie i rozciąganiu znowu użyłem zmrożonego żelu.

W lesie jest ogólnie masakra jesienna, ale w pozytywnym znaczeniu. Tylko momentami masa liści, jednak biegam i tak środkiem ścieżek, albo całkiem z boku, taki ze mnie zboczek ;)
Staram się ogólnie nie tak po prostu sobie truchtać bez wysiłku, wręcz odwrotnie... skoro nie można poszaleć z luźną łydką, to zawsze można inaczej ;)
Od dawna nie biegam, żeby tylko pobiegać, zaliczyć, czy odbębnić... zawsze jest coś pod, nad, obok, w tle... sprawia mi to dodatkową przyjemność.


Kolejne dni i weekend to również rower i luźne bieganie. Czwórki i dwójki (czworogłowe i dwugłowe) trochę czuję, ale to dobrze. Taki mini podkład pod zimę, która niestety się zbliża. Achilles na szczęście coraz lepiej, prawie nieodczuwalny już.
W sumie to tę piętę czułem już w okolicach Cortiny chyba... więc dobrze, że to teraz wyszło, a nie wtedy.
Nie ma jednak tragedii.


Na razie więc tak sobie lajtuję. Kilometraż biegowy mi spadł o połowę, no i w sumie jest fajnie. Apetyt rośnie.
Szkoda jedynie tej zmiany czasu... bo mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz gorzej. Wydaje mi się, że Polandia dryfuje w kierunku północy i czasem leży bardziej dalej, niż Norwegia. Te dni coraz krótsze są :/


Niedawno pyknął mi 500ny trening biegowy, a Endomondo powiedziało mi, że w tym czasie spaliłem 888 hamburgerów ;)))
W tym są osobne rozgrzewki przed startami, jednak... ogół zbiera się już spory.
Zbliżam się do granicy przebiegniętych 7000km! Szok :)
Oczywiście w porównaniu do starych wyjadaczy jest to pikuś, jednak... dla mnie to wciąż nowe doświadczenie i powód do dumy dla siebie samego.

Powiedzenie "ziarnko do ziarnka" pasuje jak ulał.

Liczba treningów: 502
Czas trwania: 23d:10g:54m
Dystans: 6929,07 km

Podróże dookoła świata: 0,173
Podróże na Księżyc: 0,018

Średnia prędkość: 12,31 km/h
Średnie tempo: 4m:52s
Spalone kalorie: 481858 kcal

Spalone hamburgery: 892


bardzo mi się podoba te zliczanie. Kiedy jest lekki dołek wystarczy sobie popatrzeć na to, co się już wybiegało, oraz ile jeszcze czeka, a od razu robi się lepiej ;)


Najważniejsze teraz to nie złapać jakieś idiotycznej kontuzji, żeby się nie zatrzymać i nie zrobić kroku w tył...
wówczas zimę będzie można przebiec jak należy, a na wiosnę atakować kolejne szczyty i łamać kolejne bariery, poznawać, śnić, odkrywać, smerfować, wydziwiać, uczęszczać, doznawać, przeżywać, deliberować, dotykać, obmacywać, przebiegać, wybiegać, nabiegać, dobiegać!

miauuu :)
fota jesienna, w końcu jesień ;)


PS. pamiętać tylko muszę o... "zwolnij, mniej, krócej... a będzie szybciej, dalej, lepiej"


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Marysieńka (2013-10-28,17:50): Że zacytuję..."mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz gorzej"....no jasne, wszak starzejesz się....nawet Ty!!! Jeszcze troszkę a młodzieńcy będą o Tobie mówili..."moherowy dziadek"....hahaha :))
snipster (2013-10-28,19:29): Maryś, jestem jak James Bond, wiecznie młody ;) albo ten... no Krzysio Ibisz, coraz młodszy ;) siet, Moher ze mnie... trudno :)
Marysieńka (2013-10-28,19:32): No to mamy coś wspólnego.....ja też jestem i będę wiecznie młoda...hahaha (chciałaby dusza do raju ale diabeł za nogi trzyma) :)
snipster (2013-10-28,19:41): Maryś, nie wiem co cię za te nogi trzyma, ale to jakaś szybka bestia musi być ;)
jacdzi (2013-10-28,22:43): Na pierwszy rzut oka liczby te wydaja sie byc duzymi. Zastanowienie i ... Dochodze do wniosku ze to dopiero poczatek Twojej biegowej drogi. A wiec: do biegu, gotowy...
snipster (2013-10-29,08:56): Jacku, coś w ten deseń ;)
Truskawa (2013-10-29,10:16): Też lubię sobie zajrzeć do tych statystyk. Hamburgery mnie rozwalają tak poza wszystkim. :)
paulo (2013-10-29,10:17): cyferki naprawdę imponujące :) zwłaszcza, ze w nie długim czasie. Ja co prawda nie mogę się poszczecić takimi ilościami (co mi bardzo imponuje), ale też mam coraz mniejsze przekonanie do krótkich dystansów. Dla mnie prawdziwa satysfakcja zaczyna się od "połówki" maratonu :)
snipster (2013-10-29,10:40): Iza, dokładnie, mnie również :) no i ta odległość do księżyca... tak daleko, a zarazem tak blisko ;)
snipster (2013-10-29,10:43): Paulo, najważniejsze to nie patrzeć na innych dystanse, tylko na swoje możliwości i wyciągać z tego frajdę... bo nie jest sztuką przechodzić maratony na treningach, tylko je odpowiednio przebiec. No chyba, że lubisz takie wyzwania, to ok :) Poza tym nie można być zakładnikiem własnego siebie i na siłę biegać dłużyzny
dario_7 (2013-10-30,11:20): Fota jesienna??? A po czym to poznać? ;)))
snipster (2013-10-30,11:48): Dario, a bo czarno-białe zawsze mi się kojarzy z jesienią, mimo kolorów w lesie... fota jest dokładnie sprzed 3 lat z października ;)
EviaUr (2013-10-30,17:04): Najbardziej to imponuje mi średnie tempo Twoich treningów z tej rozpiski. Ach, jakże chciałaby się takie średnie mieć ;)))
Kaja1210 (2013-10-30,20:16): Szkoda, że wcześniej o tym nie napisałeś, bo niestety złapałam, idiotyczną, a tak była szansa, że się powstrzymam ;)
snipster (2013-10-30,21:46): Evi, wiem... niestety na początku ganiałem jak wściekły ptasior po lesie w nieco za szybkim tempie, stąd taka średnia, chociaż trochę zawodów również było, więc średnia wyszła taka :)
snipster (2013-10-30,21:49): Kaja, to by nic nie dało... dopóki człowiek sam nie wdepnie w coś niemiłego, nie uwierzy, że to może go dotknąć. Chociaż może i w małym stopniu byś o tym myślała :)







 Ostatnio zalogowani
tomasso023
18:29
jann
18:27
ksieciuniu1973
18:07
benek88
17:59
42.195
17:32
Wojciech
16:46
flatlander
16:36
Admin
16:15
ab
15:53
platat
15:41
JW3463
14:34
Dziolek
14:31
Jurek D
14:22
Citos
13:54
pyrek
13:49
biegacz54
13:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |