Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
239 / 300


2013-10-21

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Drezno (czytano: 669 razy)



Ustawiłem się na starcie niemal na samym końcu, bo obawiałem się, że będę musiał jeszcze do toalety. Nie musiałem, ale do przodu już nie chciało mi się przebijać. A że maraton, połówka i dycha startowały wspólnie, znalazłem się wśród najwolniejszych na tych dystansach.

W sumie nieźle – myślałem sobie. Nie zacznę za szybko. Nie czułem się wprawdzie najlepiej, ale zamierzałem łamać 3:40.
Pierwsze cztery kilometry – do odejścia w bok dziesiątki – były zatłoczone. Nigdy, poza debiutem, nie zacząłem maratonu tak wolno. 5:50, 5:40, 6:03... Nie chciałem tracić sił na przebijanie się przez liczne panie z wielkimi pupami. Pierwsza piątka w 28:56.

Gdy dycha odeszła, ruszyłem swobodniej, bez świadomego przyspieszania. Tempo rosło zupełnie naturalnie. Starałem się skupić na technice, na radach Toniego, instruktora, z którym biegałem latem podczas moich dwóch rodzinnych wizyt w Wiedniu. Ręce przy sobie, ramię jak wahadło, ciało nieco pochylone do przodu, lądowanie i odbicie pod ciałem, a nie z przodu...

Leciałem na luzie między 5 a 5:15, jeden kilometr nawet poniżej 5, i kalkulowałem, że jeśli utrzymam to tempo do końca, osiągnę zakładany wynik.

Dycha wyszła w 55 z groszami, druga w 52, połówka w 1:53:02. Nie było źle, tym bardziej, że na drugiej połówce zrobiło się bardzo dużo miejsca. Przy niespełna 1500 startujących nie trzeba już było koncentrować się na tym, co i kogo ma się przed i obok siebie. Warto było rozejrzeć się dalej, bo trasa pokazywała Drezno z najlepszej strony. Sporo efektownych zabytków – willi, pałaców i zamków, piękne fragmenty nad Łabą, w parkach i na starówce. Co kilka minut grał na żywo jakiś zespół. Całkiem sporo kibiców w centrum. Organizacja perfekcyjna. Karetek tyle, jakby kilka oddziałów pogotowia ściągnięto. Punkty z wodą, izo i colą OK. W sumie rewelacyjnie!

Ale, oczywiście, takie poprowadzenie trasy ma swoją cenę. Trochę kostki, torów, krawężników, podbiegów na mosty, zwężeń... Nie jest to bardzo szybka trasa, ale nie jest też wolna. Taka sobie pod względem szybkości. Jej uroda jednak wszystko wynagradza – na mojej liście pod tym względem Drezno jest w pierwsze trójce, obok Rzymu i Florencji.

Na drugiej połówce nie dawałem rady utrzymać tempa. Zrobiło się 5:20, później 5:30. Miałem nadzieję na 3:42, potem 3:43, a skończyłem w 3:46:32.

W porównaniu z niektórymi innymi startami, gdzie za metą musiałem przez kilkadziesiąt minut dochodzić do siebie, a potem przez skurcze nie mogłem normalnie iść, tym razem czułem się bardzo dobrze. Stanowczo za dobrze. Nie wycisnąłem cytryny do końca... Może dlatego, że gdy nie miałem już szans na dwie trójki z przodu, a potem nawet na wynik numer sześć (3:44) na mojej prywatnej liście, a nie groziło mi wypadnięcie poza rezultat nr 7 (3:48), po prostu dobiegłem do mety. Przycisnąłem tylko na samym finiszu, gdzie było dużo kibiców. Ostatnie 2195 metrów wyszło po pięć z małymi sekundami.

A może taki nieco podświadomie zachowawczy styl jest efektem dialogu, kilka dni przed wyjazdem do Drezna, z panią kardiolog, która - znając mnie trochę – życzliwie poradziła, że powinienem się zbadać...
A może brak pary to tylko efekt ogólnego zmęczenia - ciężkiego tygodnia w pracy, pierwszego roku, od zawsze, bez urlopu.

Nie ulega wątpliwości, że dychy wyszły mniej więcej tak: 55, 52, 53, 55 minut. I że tuż za metą na zawodników czekało coś, czego nigdzie nie widziałem: mnóstwo piwa, wprawdzie bezalkoholowego, ale smacznego.

No właśnie, gdy tu i ówdzie czułem się wyjechany na maksa, tuż za metą ryczałem na krawężniku. W Dreźnie rozciągałem się, jak po treningu, i piłem sobie piwo... A zaraz potem colę i szedłem, jakby nigdy nic, 500 metrów do hotelu pod prysznic. Ale przecież w Dębnie, gdzie pobiegłem najlepiej w życiu, też prawie od razu mogłem truchtać do pokoju, a w Pradze, gdzie zrobiłem wiceżyciówkę, nawet metrem nie chciało mi się jechać. Wolałem się przejść kilka kilometrów wzdłuż trasy maratonu, by pooddychać jego atmosferą i podopingować tych, którzy jeszcze walczyli.

Tak czy owak – było pięknie! Maraton oceniam na 10/10. Targi też w porządku. Nie odmówiłem sobie mizunek riderek. Zresztą, dzięki nim obaliłem mit, jakoby absolutnie nie należało biec maratonu w nowych butach. Tak właśnie zrobiłem. Specjalnie nie ryzykowałem, gdyż po długich wybieganiach w new balance"ach bolała mnie trochę pięta. Mizuno znam od lat, to moja czwarta para. Jak zwykle nie zawiodła. Buty oceniam jako dobre wtedy, gdy w trakcie biegu nie ma powodu, by o nich myśleć. W Dreźnie tak właśnie było. O tym, że biegnę w nowych mizunkach, przypomniałem sobie dopiero, gdy zdejmowałem chipa.

Gdy na drugiej połówce zwalniałem, pomyślałem, że to będzie piąty z rzędu płaski maraton z trójką i czwórką z przodu. Tak się szykowałem, na stadion jeździłem, by ciągłe robić, w niedziele trzydziestki trzaskałem, technikę poprawiłem, i co... Znowu mniej więcej to samo!

Z drugiej strony, w sierpniu jeszcze mnie lewa noga bolała. Karkonoski przespacerowałem. Potem dopiero zacząłem więcej biegać. Ale powolutku. Pierwsze kilometry poniżej sześciu minut przebiegłem przecież dopiero na przełomie sierpnia i września. Później było coraz lepiej, waga leciała w dół, tempa rosły. Może po prostu zabrakło czasu...

Ale trzeba szanować to, co się ma. Gdy w poniedziałek zadzwonił do mnie o kilka lat młodszy kolega z nieco drwiącym zapytaniem, co myśmy tam robili, że poszło tak słabo (bo moi dwaj koledzy też nie zrobili tego, co chcieli), odparłem: „Pobiegłem maraton siódmy raz lepiej od Twojej życiówki, więc...”.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Truskawa (2013-10-21,15:15): Fajnie pobiegłeś. Prawie równiutko. Należą się gratulacje za postawę, nawet jeśli twierdzisz, że nie wycisnąłeś tej cytryny. Czy zawszetrzeba się zajechać? :) A co do nowych butów to w pełni podzielam zdanie. Mam narazie dwa maratony w nowych butach. Dębno i Poznań z tego roku. I co? I nic. :) A kolega.. no niefajne to było, więc mały przytk w nos dobrze mu zrobi. :)
kokrobite (2013-10-21,21:46): Dziękuję Iza. Chwilę odpocznę i biorę się od nowa do napełniania cytryny ;)
aspirka (2013-10-21,22:34): Wczoraj jak napisałeś mi, że poszło średnio, czułam, że jesteś zawiedziony, ale dziś czytam i widzę, że jednak potrafiłeś wydobyć z tego maratonu wiele pozytywnych rzeczy!
dario_7 (2013-10-21,22:47): Leszku, fajny pozytywny opis!!! I o to biega!!! Ubawiłem się przy ostatnim zdaniu :D ... Gratulacje ukończenia!!! Jeszcze przyjdą czasy na życiówkę!!! ;)))
kokrobite (2013-10-21,23:14): Dzięki Wam. Było fajowo. Już myślę o kolejnych maratonach.
slahor63 (2013-10-28,16:20): Widać, że miałeś solidne rezerwy: nieadekwatne ustawienie na starcie, bardzo spokojny początek, nie skorzystanie z pomocy pacemakerów. Poza tym należy Ci się porządny, beztroski urlop, a w jego trakcie tygodniowy, 100-kilometrowy obóz treningowy.
kokrobite (2013-10-28,18:56): Sławku, z perspektywy czasu myślę, że ogólne zmęczenie dało się we znaki. W trzy dni z pięciu, poprzedzających wyjazd do Drezna, pracowałem do wieczora. W sobotę też trochę pochodziliśmy. Ale tak to jest - rzadko się zdarza, że wszystko nam wyjdzie na 100 procent.
slahor63 (2013-10-29,12:07): No właśnie, może trzeba brać urlop "maratoński".
kokrobite (2013-10-29,19:04): Trzeba, tylko nie zawsze można. Rok temu przed Poznaniem mogłem sobie na to pozwolić. I wynik, na trudniejszej trasie, był lepszy.







 Ostatnio zalogowani
Hung
06:35
biegacz54
05:21
kornik
04:19
orfeusz1
01:22
alex
00:01
Snake
23:49
mieszek12a
23:23
mazurekwrc
23:20
ula_s
23:09
adam_j
22:18
bur.an
22:18
fit_ania
22:01
widziu
21:08
gustav000
20:28
Januszz
20:26
zbig
20:23
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |