Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [56]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kejzim90
Pamiętnik internetowy
zakrzu - z potem mi do twarzy

krzysztof zakrzewski
Urodzony: 1990-07-03
Miejsce zamieszkania: Sochaczew
10 / 19


2013-06-01

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
4 dzień wyprawy na litwe (czytano: 1055 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/krzysztof.zakrzewski.560



Czwarty dzień rowerowej wyprawy na Litwę

Hmm… Wczoraj było świetne wino, poszliśmy późno spać. Dzisiaj powinniśmy wstać na tyle wcześnie by spokojnie dojechać do naszego głównego celu – do Trok – pierwszej stolicy Litwy, miasta żyjącego z turystyki, którego wizytówką jest piękny, odrestaurowany zamek stojący na środku wyspy, dookoła której rozciągają się niezwykłe jeziora, które olśniewają swoją czystością. Troki to nasz główny cel – to w tym mieście w sobotę (12 maja – relację piszę 1 czerwca) mamy pobiec w Otwartych Mistrzostwach Litwy w Półmaratonie oraz w zawodach tej samej rangi w NW na dystansie 5km.
Żeby jednak spokojnie dojechać trzeba wstać około godziny 8:00, a o godzinie 9:00 wsiadać już na rowery. Jak się pewnie wszyscy domyślają tak się nie stało. Owszem plany były bardzo ambitne - chociaż Artur i tak ostrzegał, że nic z tego nie będzie – nastawialiśmy się na wczesny wyjazd, ale życie bardzo szybko otworzyło nam oczy. Przygody z poprzedniego dnia (zerwany łańcuch Damiana, moje wygięte koło, sypiące się zębatki Artura oraz jego pogięty błotnik), które mocno nas spowolniły, okazały się jednocześnie bardzo męczące. Kąpiel w jeziorze oraz ognisko i wino pozwoliły nieco odetchnąć ale jednocześnie sprawiły, że potrzebowaliśmy więcej snu.
Pobudka około godziny 9:30 to była prawdziwa męczarnia, chyba każdy z naszej czwórki marzył o kolejnych „pięciu minutach” snu. Komary już nikogo nie dziwiły… Ale nie! Trzeba było wstać. Więc wstaliśmy. Pakowanie trwało całe wieki, namiot chyba pierwszy raz w życiu składałem przez ponad 20 minut . A rozsypaną miałem jeszcze całą resztę bagażu. Warto tu wspomnieć, że mimo to, to ja spakowałem się jako pierwszy. Śniadanie, z tego co zostało nam z kolacji też się nieźle przeciągnęło. Szybki prysznic i można było pomału opuszczać pole namiotowe. Aaaa, no ale najpierw trzeba było jeszcze zapłacić. Dobra, uregulowane zobowiązania, jedziemy do sklepu. W końcu trzeba jeszcze kupić zapasy na cały dzień. 3 słodkie bułki, jakieś parówki, zwykła bułka, 3 banany, jakieś batony, 2 napoje 2. litrowe Neste i jeden Powerade i można jechać. Jakie zakupy zrobili pozostali, nie wiem, ale mówili coś o postoju przy sklepie na Litwie…
Nim przekroczyliśmy granicę musiałem jeszcze znaleźć pocztę lub bank. Z tego powodu odbiliśmy do Sejn, tam od razu wymieniliśmy walutę. 1 lit to 1,20… Trudno, trzeba wymieniać. Z Sejn prosto na Ogrodniki, do przejścia granicznego. Niestety albo stety, po drodze był jeszcze bar. Wstąpiliśmy by zjeść ciepły obiad. Jak się później okaże była to słuszna decyzja. Ja zamówiłem zestaw pierogów z mięsem, kapustą i grzybami (były świetne) oraz frytki i puchar surówek. Do tego piwko i deser droga już mogłaby dla mnie nie istnieć, ale niestety była i trzeba było ją pokonać. Około godziny 14 wyjechaliśmy z Polski, ale zanim to się stało zadzwonił do mnie Adrian Kowalski, który powiedział słowa, które mogły trochę denerwować, ale jednocześnie zmotywować do szybszego kręcenia nogami. „O tej godzinie wyjeżdżacie z Polski? Heh nie macie żadnych szans by dzisiaj dojechać do Trok, jest już późno, a wy macie jeszcze 130km do przejechania”. Miał sporo racji, ale powiedziałem mu, że skoro założyliśmy sobie, że dokonamy tego, to tak będzie. Chłopakom nic nie mówiłem o Adriana wypowiedzi. Szybka fotka przy tablicy „Lithuvos Republika” i już jesteśmy na litewskiej ziemi.
Nim się zdążyliśmy zorientować mieliśmy już w nogach 60km i zbliżaliśmy się do pierwszej większej miejscowości za naszą granicą – Alytus- miasto leżące nad słynną rzeką Niemen. Jeszcze kilkanaście kilometrów i pierwszy postój. Gdzieś w połowie dzisiejszej trasy. Z racji, że od początku naszej wyprawy pogodę mieliśmy niezwykle piękną, położyliśmy się na trawce by się tym trochę podelektować. Posiłek szybki, nieskomplikowany, bułka z bananem i baton i zaraz trzeba było pokonywać kolejne kilometry. Ale jeszcze Kuba potrzebował posmarować kolano maścią schładzającą. Gotowe. Ruszamy.
Zanim wjechaliśmy na teren Litwy Artur opowiadał nam jak wyglądają tu drogi, że są bardzo dziurawe, że jeździ nimi mnóstwo ciężarówek że najnormalniej będzie nam bardzo ciężko… Nic z tych rzeczy. Drogi równe, szerokie, z niewielką ilością samochodów osobowych, nie wspominając już o ciężarówkach. Ale było coś co utrudniało nam jazdę dużo bardziej – niezwykle „pofałdowane” tereny. Cały czas pod górę i w dół. Pod górę i w dół. Pod górę i w dół. Pod górę i … Co nudzi się? To my tak mieliśmy przez 70 km. Niestety, ale zjazdy z prędkością przekraczającą na rowerze 55km/h robią wrażenie, zwłaszcza gdy ma się z przodu scentrowane koło, a z tyłu sakwy wyładowane do 35kg. Żeby jednak zjechać z taką prędkością, trzeba się mocno namęczyć by najpierw podjechać pod „górkę”. W nogach blisko 115km i informacja od Artura: „Damian, Krzysiek muszę wam coś powiedzieć. Pomyliłem trasę. W Alytusie powinniśmy skręcić w lewo. My lekko odbiliśmy w prawo. Ja nie widziałem żadnego znaku informacyjnego. Nadłożymy kilka kilometrów, ale nie mówcie nic Kubusiowi, nie chce żeby się załamał”. Tak, Kuba i jego cierpiące już kolano mogli się załamać. Ale i ja cholera jasna, mało tego nie zrobiłem. Jak można tak mylić trasę mając mapę przed nosem? Nic nie mówiłem. Do tej pory Artura pomyłki nie były duże. Dokładaliśmy po parę kilometrów. Szybko się uspokoiłem. Jak się okazało dołożyliśmy ponad 40km. Ta informacja najlepiej podziałała na Damiana Smusa, który mocno nam odskoczył. Z każdą górką jego sylwetka była coraz mniej widoczna, aż w końcu zupełnie zniknęła z horyzontu. Dopiero duże skrzyżowanie „kazało” mu się zatrzymać. Przejechał samotnie ponad 30 km, robiąc nad nami ponad 14-o minutową przewagę. To dużo…
Przed skrzyżowaniem musieliśmy skręcić w lewo i jechać tą drogą równo 31km. Droga szutrowa, na której odbywają się rajdy samochodowe. Przez ciemny las liściasty. Wydawało się, że już zapada zmrok, tak było ciemno. Jednak po wyjeździe z lasu niebo jeszcze było jasne. Cienkie, kolarskie opony, na jakich jechaliśmy zupełnie nie pasowały do szutru. Żeby umilić sobie jakoś monotonie postanowiliśmy nagrać kilka filmów poświęconych opisowi naszych rowerów, trasy, planów dotyczących startu e Trokach, historii związanej z pomysłem wyjazdu i kilka innych scen nie wiadomo kiedy i wyjechaliśmy z lasu, ale do Trok mieliśmy jeszcze 18 km, a już dochodziła godzina 23:00 czasu litewskiego. Ciemno, nie wszyscy mieli zamontowane światła, dlatego potrzebny był kolejny postój. W końcu wygłodzeni, zmęczeni, a niektórzy mocno zdenerwowani dotarliśmy do Trok. Kuba wręcz krzyczał z bólu, bluźnił na nas, że nie znamy drogi i nie wiemy gdzie będziemy nocować. Wręcz upierał się, żeby położyć się gdzieś w lesie. Błądziliśmy kilka minut po mieście. Wszystkie bary, sklepy i restauracje czynne do 23:00, nie załapaliśmy się. Spotkaliśmy grupę młodych. „Możemy coś zjeść gdzieś blisko? Jest coś otwarte?” Odpowiedź prosta i spodziewana w czystej polszczyźnie. „Wszystko zamknięte.” To był akurat Polak. „A gdzie możemy się położyć? Można gdzieś rozłożyć namiot?” – pyta Artur po rosyjsku towarzyszącej Polakowi grupie. „Gdzie tylko chcecie.” – pada odpowiedź. „Nawet na zamku? Nikt nam nic nie powie?” – ciągniemy zaskoczeni. „Gdzie tylko chcecie.” Zaskoczeni udaliśmy się na wyspę. Obeszliśmy zamek dookoła by znaleźć najlepsze miejsce i w końcu wróciliśmy blisko bramy wjazdowej do zamku. Wspólna fotka i czas na rozkładanie namiotów. Szybko się uwinęliśmy. Rowery pospinane i można iść spać. Tym razem bez kąpieli, jedząc w namiotach każdy to, co mu jeszcze zostało z drogi. Na Litwie, przez całą drogę nie spotkaliśmy żadnego sklepu, gdzie można by uzupełnić zapasy. Był co prawda w Alytusie, ale wtedy nie czuliśmy jeszcze takiej potrzeby…
W Trokach byliśmy o 23:55 czasu litewskiego. Niedługo po północy już spaliśmy. Przejechaliśmy w piątek (10 maja) 172km. Dużo więcej niż powinniśmy. Kuba jeszcze nie wie o pomylonej trasie, dowie się w sobotę… Szybko zasnęliśmy. Bez piwa i innych pomocy, które dotej pory pomagały nam zasnąć, ale nie były one potrzebne. Śpimy…

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
arco75
10:09
bogsan
10:00
henrykchudy
09:59
Citos
09:58
pawko90
09:52
Ty-Krys
09:49
mikeg
09:45
dziadekm
09:41
biegacz54
09:30
Admin
09:23
martinn1980
09:23
AdamP
09:17
lila
09:15
Szafa
09:06
zulek
09:05
uro69
08:36
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |