Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [18]  PRZYJAC. [278]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Truskawa
Pamiętnik internetowy
Biegam, więc żyję.

Izabela Weisman
Urodzony: 1972-02-
Miejsce zamieszkania: Żory
341 / 483


2012-08-29

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Taterki (czytano: 851 razy)

 

Od lat nie chodziłam po Tatrach. Nie było kiedy a i dzieci były małe. Jakoś łażenie po górach z dzieciakiem w nosidełku pasuje mi do dolinek a nie do włażenia na szczyty. Z Tatrami wzięłam więc cichy i kulturalny rozwód. Zresztą trudno było pchać się w Tatry kiedy człowiek przenosi się niemal pod Beskidy i zamiast spędzać kilka godzin w samochodzie może tam siedzieć zaledwie kilkadziesiąt minut. Łaziliśmy więc w miarę możliwości po tych naszych górkach, które przecież też są piękne, choć nie tak wysokie.

Na narty też prawie nie jeździliśmy w Tatry bo twierdziłam i wciąż twierdzę, że nie ma tam fajnych tras, a Białka Tatrzańska mnie w ogóle nie interesuje. I tak to jakoś trwało aż do zeszłego weekendu. Postanowiliśmy z Łysym, że czas już zabrać nasze Sikorki na poważniejszą pieszą wędrówkę.

Ze wszystkich moich tatrzańskich tras mam wspaniałe wspomnienia, choć dziś, po latach brak już w nich szczegółów. Nie wiem dlaczego tak jest. Może to upływ czasu pozacierał wspomnienia, a może po prostu ta jedna trasa z przygodami wyparła wszystkie pozostałe z pamięci. Może. Nie wiem. Żałuje tylko, że straciłam moją mapę, na której miałam wyrysowane wszystkie ścieżki opisane datami i towarzyszami wędrówki. Ale do rzeczy.

Trasa o której wspominałam wyżej, ta która tak mocno wbiła mi się w pamięć wiodła ze Żlebu Staników, przez Czerwone Wierchy i Chudą Przełączkę do Doliny Tomanowej i dalej Kościeliskiej. Zrobiłam ją razem z moją kumpelą Czarną Kachą. Kacha naprawdę świetnie chodziła po górach, choć nieskromnie dodam, że kondycyjnie mogła mi pogwizdać. :)))) Ale była doskonałą towarzyszką i uwielbiałam jej obecność. Pomijając już wszystkie szczegóły tamtej wyprawy powiem tylko, że od tamtego czasu, czyli lat dwadzieścia, Czerwone Wierchy oglądałam tylko z daleka, najczęściej z Kościeliska.

W zeszły weekend wróciłam na Małołączniak. Po 11.00 weszliśmy w Staników Żleb na czerwony szlak i od tej pory nie było już odwrotu. Zaczęły się .. no może nie schody ale góry na pewno. Mańka rozbawiła mnie ogromnie kiedy spytała czy to cały czas będzie tak pod górę. Będzie – odparłam. Droga pięła się pod górkę a Mańka sobie cicho marudziła. No ona taka już jest. Jak jest trudno to bez przerwy marudzi i trochę trzeba ją motywować, ale przynajmniej idzie. Okupiła to nieco łzami i zdartymi czubkami butów, bo niecnota kopała przebrzydłą trasę w grzbiet ale szła. Zanim doszliśmy na Przysłop Miętusi, gdzie krzyżują się niebieski szlak z Doliny Małej Łąki na Małołączniak i czarny z Doliny Kościeliskiej prowadzący aż do Kalatówek, mieliśmy już za sobą parę przystanków. Mańka musiała odpocząć, a i Wika chętnie korzystała z chwili oddechu. Nie wyglądało to dobrze, ale od początku zakładaliśmy, że dojdziemy tylko tak daleko jak damy radę wszyscy. Nie przejmowałam się więc za bardzo ani czasem, ani tym w jakim tempie się poruszamy.
Kolejny przystanek wypadł nam przy literce „I” w słowie Miętusia poprzedzonym słowem Hala. Patrzyliśmy sobie na Wołowy Żleb i na Swistówki. Ten widok bardzo przypadł do gustu naszym smarkatym i od tego momentu Mańka marudziła jakby mniej, co było dziwne, bo zmęczona była przecież bardziej niż na początku.

Droga na Kobylarz w zasadzie nie sprawia większych problemów. Idzie się szybko i bardzo przyjemnie. Dopiero potem, przed samymi łańcuchami robi się ciężko. Właśnie. Łańcuchy. Na śmierć o nich zapomniałam, a przypomniały mi się gdzieś tak w połowie drogi i groza „mnię” zdjęła. Mańka w rodzinie znana jest z tego, że ona zawsze chce łazić po parku linowym a potem w połowie trasy jest wściekła bo się boi i chce żeby ja zdjąć, bo jest wysoko. Tak sobie pomyślałam, ze jak ona zobaczy te łańcuchy to nam się wycieczka skończy, bo Mańka tam po prostu nie wlezie. O losie… Jak to człowiek nie zna własnych dzieci. Mańka po prostu przyjęła stan zastany do wiadomości i wlazła po tych łańcuchach do góry zwinnie jak małpeczka. Nie skomentowała tego w żaden sposób więc i ja nic mówiłam. Przybiłyśmy tylko piąteczki u góry ale nie do końca wiem, że czy ona wie dlaczego. :)) A jeśli chodzi o Wikę to nie ma o czym gadać. Łazi po górach jak stara. Urodzona kozica i tyle. :)
Na wysokości „Gewontu” znowu zrobiliśmy przerwę a ja zdjęcie. Taaa.. dwadzieścia lat temu też robiłam zdjecie w tym miejscu i są to dwie zupełnie inne foty. Jednak dobry aparat robi różnicę i to kurczę jaką! :D Ech.. No dobrze. Usiedliśmy, pojedliśmy, poczytaliśmy, popatrzyłam na Marcinka i mówię, że w zasadzie powinniśmy w tym miejscu zakończyć wyprawę. Policzyłam godzinki i wyszło mi, że jeśli zdecydujemy się wejść na sam szczyt, nie mówiąc już o Krzesanicy czy Ciemniaku, to po prostu zabraknie nam jasnego i zostaniemy w górach po ciemku. Nie było sensu próbować czy da się coś z tym zrobić i po prostu zeszliśmy tą samą drogą w dół. Hehe.

Najfajniej było na łańcuchach. Szłam ostatnia i niestety w dół poradziłam sobie najgorzej z całej rodziny o czym wspominam tu ze wstydem za to z kronikarską dokładnością. Trudno. Prawda jest jaka jest i inna nie będzie. Jestem łamagą w porównaniu z Łysym i dziećmi ale mam to gdzieś. :)
Droga w dół szła bardzo sprawnie. Najbardziej znowu zdziwiła mnie Monika. Marcin, Wik i ja byliśmy już nieźle zmęczeni a tymczasem Mańka, która pod górkę ledwie zipała w dół leciała jak na skrzydłach. Smialiśmy się z Marcinem, że Maniek po prostu jak koń – jak poczuje stajnię i wodę to leci na złamanie karku do chałupy.

W końcu doszliśmy do Kościeliskiej i kiedy poczułam w miarę równą drogę pod nogami mi też poprawił się humor. Do tego stopnia, ze wszyscy dostaliśmy paskudnej głupawki, która trawiła nas aż do samego samochodu. Przebraliśmy się w pachnące świeżością ciuszki i polecieliśmy do Zakopca na coś do jedzenia. Wiadomo. Góry górami ale Krupówki też trzeba wyszlifować. Szkoda tylko, że dzieciaki były tak pomęczone, że nie chciały już nic słyszeć ani o basenie, ani o karuzelach, ani nawet o sklepikach z pamiątkami. Chciały już tylko do auta i do domu.
No cóż było robić. Pojechaliśmy, ale tym razem przez Słowację i wyszło nam 32 kilosy mniej, plus całkowity spokój na drodze, plus spotkanie ze Słowacką policją, na którą nie dam złego słowa powiedzieć. Bardzo miłe, słowackie chłopaki. Do domu dojechaliśmy o północy, a dzieci nie dały się wykurzyć z samochodu i spały w nim do rana. Amen. :)



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Arkadiusz Trojan (2012-08-29,14:48): Cieszę się, że ktoś przypomniał mi Tatry.. :)
snipster (2012-08-29,15:13): hehe a to dzieciaki... zaskakują co chwila ;) z tym koniem to się uśmiałem :) no i prawda, Taterki są dobre wyłącznie do chodzenia, bo na narty to one za małe ;)
renia_42195 (2012-08-29,15:38): A ja lubię wpisy inne niż tylko o bieganiu :) Fajnie jak ludziska mają inny świat niż tylko biegowy :) A w Polsce faktycznie nie bardzo można na nartach jeździć :)
papaja (2012-08-29,17:47): DZIŚ mogę takie wpisy czytać i chętnie czytam, jasne że tak, czemu nie? Bo od jutra urlop, długo wyczekiwany i w pełni zasłużony, oczywiście :))) Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda... :)
tdrapella (2012-08-29,21:57): Oj, tez mnie dawno nie bylo w Tatrach, ale szlaki o ktorych mowisz znam jedynie wypelnione sniegiem, a to troche inna zabawa. Rozmazylem sie na mysl, ze kiedys tam swoje latorosla bede przeciagal :D
Hepatica (2012-08-29,22:42): :)))Och, te Taterki, Taterki:))). W tym roku byłam z koleżankami ze studiów w Pieninach ale i tak na koniec wylądowałysmy pod Morskim Okiem:))).
jacdzi (2012-08-29,22:53): Ach Tatry, jedyny alpejski symbol w naszym kraju. Niepowtarzalna atmosfera i wspomnienia pelne grozy. Kiedy znow tam zawitam?
DerekD (2012-08-30,01:23): No super! Pojechalismy w Taterki. Weszlismy, zeszlismy i do domku wrocilismy. Gory Stolowe, Sowie. Beskid Slaski, Zywiecki. No fajnie! ................cholerne Mazowsze!
Truskawa (2012-08-31,14:25): No nie uwierzę, że zapomniałeś o Tatrach! Przecież o nich się nie da zapomnieć. Można ich nie kochać ale zapomnieć na pewno się nie da. :)
Truskawa (2012-08-31,14:26): Za małe to pewnie nie, ale TPN rządzi i moim zdaniem bardzo dobrze, ze tak jest. A to co jest poza TPN jest po prostu do bani.
Truskawa (2012-08-31,14:27): Reniu, dla mnie pisanie wyłącznie o bieganiu byłoby niesamowicie nudne. Bieganie nie jest całym moim życiem. Jeste zaledwie jego częśćią, choć bardzo istotną. :)
Truskawa (2012-08-31,14:28): Asia, ja doskonale rozumiem co masz na myśli. I dlatego nie mogę czytać Twojego komentarza. :)))
Truskawa (2012-08-31,14:29): Tomek, jestem święcie przekonana, że nie raz i nie dwa polecisz z dzieciakami przez Tatry. :)
Truskawa (2012-08-31,14:30): Krysiu, bo bez Krupówek, Morskiego Oka albo choćby i "Gewontu" Tatry nie są ważne. Cos z tego musi być! :))
Truskawa (2012-08-31,14:33): Jak się uprzerz Jacku to znajdziesz sie w Tatrach choćby i jutro. :)
Truskawa (2012-08-31,14:34): A tam, Darek. Wcale nie cholerne. Kto jak nie Warszawa ma wszędzie blisko w tym kraju? Ale, że płasko macie to fakt. :)))
DerekD (2012-09-01,02:04): Plasko?!!!!! Nawet w Wincu na pagórkach zdychałem! Niby ze blisko wszedzie? Przy cenie paliwa okolo 6 zeta, to kosmos :"(.







 Ostatnio zalogowani
Zikom
13:09
LukaszL79
12:58
Pudelek
12:21
maratonczyk
12:00
eldorox
11:51
BOP55
11:45
anielskooki
11:22
Lektor443
11:02
Ihetman
10:53
michu77
10:46
platat
10:36
mirek065
09:58
lordedward
09:55
benfika
09:55
alex
09:22
crespo9077
09:20
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |