Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna
29 / 90


2012-08-08

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Citius Altius Fortius (czytano: 666 razy)

 

W ogniu Igrzysk Olimpijskich
czekam na kolejny swój start
co jakiś czas spoglądając
kątem oka w telewizor
na wielkich gladiatorów sportu
Obserwując ich w ferworze walk
o najwyższe laury
udaję że mnie to w ogóle nie obchodzi.
Tak naprawdę jednak
jak każda z niespokojnych sportowych dusz
oddałabym wiele aby móc tam być.
Szklane relacje mnie drażnią
mam wprost ochotę wskoczyć do telewizora
odbić piłkę,
dotknąć ściany basenu
gwizdnąć sędziemu w gwizdek
pobiec jeszcze szybciej
sięgnąć jeszcze wyżej
najchętniej tam gdzie kamera nie sięga.
Jako jednej z 300 Spartan
(niegdysiejszej mieszkance akademika "Spartakus":))
adeptce wrocławskiej AWF
wpojono mi dobitnie:
Życie jest ruchem!
Człowiek potrzebuje więc ruchu jak powietrza
każdy kto to sobie uświadomi
nie będzie chciał poprzestać na małym
i choć będzie kochał olimpijskie zmagania
to jednak samo kibicowanie nigdy nie wystarczy mu do szczęścia.
Poirytowana wyłączam telewizor
Odpływam w marzeniach
o własnych igrzyskach.
Tym razem jednak
mam okazję zakończyć tę historię happy endem
wcielić marzenia w życie
bez ryzykownego wskakiwania do telewizora
Po prostu wyjechać tam
gdzie wyciągając dłoń można dotknąć nieba
gdzie balansując nad urwiskiem skalnym
po księżycowych karkonoskich
kamieniach można poczuć dreszcz w opuszkach palców
znacznie przyjemniejszy niż ten
który wzbudza jakaś tam kolejna cudza piłka meczowa.

Zostawiamy więc Oseska z dziadkami
i ruszamy przed siebie
ja i moja druga nie tylko biegowa połowa:)
A więc naprzód!
Szybciej-wyżej-mocniej
Szrenica-Śnieżka Szrenica
Dziś chodzi mi o to
aby nogi giętkie wykonały wszystko to co rozkaże im głowa:)
i wiem że tym razem mam moc aby tego dokonać
Praca domowa na siłowni odrobiona
więc staję na starcie pewna siebie
że tym razem żadna kozica mi nie podskoczy.
Zadzieram głowę wysoko
w stronę szczytu Szrenicy
na którą muszę wbiec w jakąś godzinę.
Moja pewność siebie wynika
w dużej mierze z faktu że jeszcze tak właściwie nie wiem
co oznacza nieco ponad 60 minutowy limit
wdrapania się 6,5 km na szczyt o wysokości 1362m.n.p.m.
Od czego jednak ma się tłum współtowarzyszy na starcie?
Poznajemy się więc, rozmawiamy, dodajemy sobie otuchy...
no to ostatnie może nie koniecznie:)
Od stojącej obok mnie
wyglądającej na zaprawioną w bojach biegaczki
wysłuchuję dumnie opowiedzianą historię
Jak to dzielnie walczyła
aby ten limit na dzień dobry
nieco podnieść z tych marnych 70 minut i dać szansę
wszystkim zapisanym na bieg
powalczyć o osiągnięcie mety w swoim czasie
Koleżanka biegaczka
po dwukrotnym przejściu tej trasy z trudem mieściła się w limicie
a przecież nie jest turystką górską
tylko starą wyjadaczką
Hmm?!
Na koniec opowieści moja współtowarzyszka
uśmiecha się z ulgą
mówiąc że na szczęście limit został zwiększony
więc na pewno zdążymy.
Widząc jednak że jestem lekko zdziwiona tym wszystkim
zadaje mi pytanie:
...A koleżanka to chyba szybka jest?
YYY...
(dopadają mnie pierwsze objawy zwątpienia)
myślałam że limit został tak wymyślony
że przeciętny biegacz nie powinien mieć problemu żeby się w nim zmieścić
ale widzę że tutaj trzeba się spieszyć - odpowiadam
i biorę sobie własne słowa do serca.
Cóż jak nie zdobędę Szrenicy w godzinę dwadzieścia minut
to istnieje ryzyko że Śnieżne Kotły i zarys reszty trasy
będę oglądać już tylko w panoramie na powrotnym wyciągu:(
Tak więc gdy tylko mija końcowe odliczanie
zabieram się ostro do pracy.
Biegnę krótkimi kroczkami tak długo jak długo podbieg na to pozwala
obserwując nieustannie otaczających mnie biegaczy
wtapiam się w nich
zwalniam do marszu gdy oni zwalniają
przyspieszam gdy oni przyspieszają
jesteśmy zgrani jak stado pracowitych mróweczek
które dzielnie maszerują po pniu drzewa jedna za drugą.
Szlaczek naszych ciał z każdą minutą staje się coraz węższy i węższy
dopasując się naturalnie do szerokości trasy
maszerujemy w milczeniu szybkim krokiem pod górę
Początkowe trudności mnie mobilizują
pierwsze kamienie zachęcają
a może by tak przeskoczyć dwa na raz?
Dłuższym krokiem wyprzedzić maruderów.
Robię co mogę
pod górkę biegiem jednak szybko się męczę
ale jak tylko czuję że nogom jest odrobinę lżej przyciskam.
Minuty płyną nieubłaganie
plecak z camelbackiem coraz mocniej ciągnie mnie w dół
aż w końcu odpuszcza
niemal dokładnie wtedy gdy wybija pierwsza godzina wyścigu.
Wdrapuję się na Szrenicę w ekspresowym tempie
i podbudowana tym faktem ruszam z kopyta
Omijam pierwszy punkt odżywczy zgrabnym łukiem
uznając że jak nie uszczuplę tego izotonicznego garba na plecach
to chyba zaraz oszaleję.
Profil trasy pomaga
właśnie zaczyna się to co kozice górskie lubią najbardziej
Śnieżne Kotły
i stromy zbieg po kamieniach
jest to pierwszy sprawdzian dla moich nóg.
Ruszam więc pewnie przed siebie
wyprzedzam mniej zdeklarowanych biegaczy
Ciekawe że to głównie mężczyźni
kobiety radzą sobie świetnie
a panowie jakby bardziej ostrożni
mniej zdecydowani na każdy krok
A więc do boju!
Żegnam pana
i pana
panu też już podziękujemy
Nie mam litości
dla męskich słabości:)
Pędzę przed siebie jak oszalała
wreszcie mam okazję pokazać swoje atuty
które na co dzień przyprawiają mnie o kompleksy
- mocne nogi
to one tak niosą mnie na zbiegach
niemal bez wysiłku.
Ale co to mnie wytrąca z równowagi?
Upss.... no tak wystające kamienie
Zaliczam upadek
zdzieram raciczki
Przed chwilą wyprzedzany z pogardą mężczyzna
pochyla się teraz nade mną
podając pomocną dłoń
Czy wszystko w porządku - pyta?
Onieśmielona całą sytuacją
odpowiadam tylko:
- tak
otrzepuję się i podnoszę równie szybko
jak upadłam podrywając się do biegu
A jednak nie tacy do tyłu Ci panowie biegacze:)
Uśmiecham się w myślach
widząc że dla odmiany
w tej samej sytuacji biegaczka
po prostu przeskoczyła mnie
i pobiegła dalej nie przejmując się moim losem.
No cóż to my kobiety chyba jednak jesteśmy bardziej zadziorne
do szaleństwa zawzięte
a ponieważ ja również jestem kobietą
to obieram sobie teraz koleżankę za cel
i zaczynam gonić.
Wpatrywanie się w jej wyrzeźbione plecy
to nawet dobry sposób
aby niepostrzeżenie prześlizgnąć się
wąskimi ścieżkami tuż nad urwiskiem.
Pomimo barierki odgradzającej mnie od przepaści
od patrzenia w dół aż kręci się w głowie
choć naprawdę warto tam patrzeć
zwinnym rzutem oka spostrzegam
na dnie urwiska cudne jezioro
które z tej perspektywy zdaje się być kałużą
a linia domków śmieszną papierową makietą
aż chciałoby się zatrzymać i zrobić zdjęcie
ale biegnę dalej bo czas
wraz z moją konkurentką ucieka mi szybko.
W końcu ją doganiam
lecz właśnie zaczyna się podbieg na Śnieżkę
czyli nie byle jakie 1602m n.p.m.
Szarpiemy się więc z tempem
wymieniając raz po raz na prowadzeniu
aż w końcu ona odpuszcza i już więcej jej nie widzę.
Moje myśli są teraz skupione wokół litanii kamiennych schodów
które od razu kojarzą mi się z tą wisienką na torcie
na końcu trasy maratonu gór stołowych
tylko że te schody choć są krótsze
to mają serce z kamienia
są znacznie bardziej strome i pokręcone.
Wspinając się powoli w głowie dźwięczą mi złowrogo
kołyszące się łańcuchy których trzymanie
utrzymuje mnie teraz przy życiu
Znów umieram na piekielnych schodach
W sytuacji gdy większość ludzi
patrząc w górę powiedziałoby sobie tylko - "O Boże!"
Ja dodaję do tego jeszcze - O Boże, pomóż mi!
I znów staje się mały cud
przypominam sobie że w kieszeni plecaka
mam przecież marsa:)
mała rzecz a cieszy
Uczepiam się myśli o batoniku
jak Indianin z reklamy trzyma się życia.
Żółwie tempo podejścia na szczyt
pozwala mi tę bombę szybko pochłonąć
i niemal natychmiast
poziom energii tak mnie rozsadza
że po drodze na górę wyprzedzam jeszcze kilka osób.
Nie wiem już czy to siła wyższa
marketingowa siła sugestii
czy naprawdę jak mówią "mars krzepi"?:)
Na szczycie zbieram się w sobie
i nie rozglądając się nawet wokół ze Śnieżki
ruszam dalej
w powrotną podróż Śnieżka - Szrenica.
Biegnie mi się teraz genialnie w dół
w stronę przełęczy karkonoskiej
O dziwo nogi nadal rześkie
wytrzymują tempo zbiegów.
Biegnę więc przed siebie co sił
Za punktem odżywczym przy Domku Śląskim
mijam znajomą Katorżniczkę:)
przybijamy sobie piątkę
i zdążam tylko wyczytać z jej ust że jestem chyba 11.
Choć wiem że może się ona mylić
Widzę swoją szansę
i postanawiam sobie mocno
utrzymać to tempo
i nie dać się wyprzedzić do mety już żadnej kobiecie.
Plan wydaje się prosty
trudniej z wykonaniem.
Zwłaszcza gdy ma się taktykę nie odwracania się za siebie.
Zakładam więc że następna biegaczka może być tuż za moimi plecami
i uciekam swej wirtualnej konkurentce.
Dopóki jest z góry idzie jak po maśle.
Widziana jednak już w dole przełęcz
przypomina że za chwilę sielanka zbiegania się skończy
i choć mam już dość skakania po kamieniach
to coś czuję
że to długie podejście na Śnieżne Kotły
jeszcze sobie popamiętam.
Zresztą na tym etapie nie mam już żadnej taktyki
poza tym żeby maksymalnie odchudzić się
pozbywając się wszelkich życiodajnych zapasów izotonika.
Wspinam się więc z pustym plecakiem
licząc że ten 12km podbieg
w pełnym Słońcu
zdołam przełknąć w sobie bez popijania.
Jeszcze nie wiem
że meta jest 4km dalej od ostatniego punktu odżywczego
przy stacji przekaźnikowej
wierzę wolontariuszce na słowo
że do mety jest 12km i trzymam się tej myśli.
Brnę śmiało pod górę choć
nogi coraz częściej odmawiają mi posłuszeństwa
łydki palą na stromych podejściach
palce bledną i puchną sugerując postępującą
niewydolność krążenia
czuję że zbliża się kres mojej mocy
Czy ciało przyzwyczajone do max
42 km wysiłku
posiada jeszcze rezerwy
na dodatkowe 2km?
Tego nie wiem nigdy dotąd nie biegłam 44km
Przecieram nowe szlaki we własnej wyobraźni.
Na szczęście po 8km wspinaczki docieram
ponownie na szczyt Szrenicy
i oczom moim ukazuje się jeszcze jeden
ostatni punkt odżywczy
który mylnie utożsamiałam z metą
Na miejscu dowiaduję się
że do końca zostały jeszcze 4km
ich perspektywa budzi we mnie lekkie obrzydzenie
Mężczyzna na punkcie zapewnia mnie jednak
że teraz choć nie będzie z górki
to przynajmniej już nie po kamieniach
bo szeroką drogą szutrową.
Widząc żółtą wstążkę
przed sobą
pocieszam się patrząc na zegarek 5:21:)
już wiem że przekroczę linię mety wzruszona
i z zapasem czasu
tym razem złamię te cholerne 6godzin
w maratonie górskim
nawet pomimo dodatkowych 2km:)
Ale najpierw muszę się tam dostać
Podrywam się ostatni raz do walki
i rzucam szalonym pędem przed siebie
nie zważając na to że z każdym krokiem
moje nogi miękną.
W oddali od jakiegoś czasu
widzę majaczącą damską sylwetkę
nie mogę stracić jej z oczu
ta myśl odcina mnie od zmęczenia.
Rozpoczyna się ostatnie podejście
to znak że za chwilę osiągnę metę
Podnoszę głowę i w oddali widzę
co rusz przekraczające tę magiczną linię kresu wysiłku
dumne sylwetki biegaczy
tak bardzo pragnę być wśród nich
i choć to marzenie
wydaje się zupełnie realne
to jednak z ich punktu widzenia jestem
jeszcze zupełnie malutka.
Ostatnie kroki pod górę to walka
z samą sobą by przekroczyć linię mety w biegu.
Zbieram się w sobie
i kilkoma długimi susami
sięgam szczytu zwycięstwa
zatrzymuję czas i widzę
5:49:31
nie dowierzam własnym oczom
odbierając medal, gratulacje i
różę jak każda kobieta na mecie
kłuję się w palec ostrym kolcem
- to ukłucie
daje mi do zrozumienia wyraźnie
tak to prawda
jesteś tutaj:)
W takim czasie!
Po chwili komentator dodaje:
-mamy już pierwsze 3 miejsca w kategorii Senior I kobiet
Słyszę swoje nazwisko na 3 miejscu:)
w chwili gdy właśnie tuż po mnie
na metę wbiega 4 kobieta w kategorii.
Od tej chwili wszystko jest jak sen
naleśniki z jagodami
lot wyciągiem nad Szrenicą bez zabezpieczenia
które zapominamy sobie założyć
ja i moja druga nie tylko biegowa połowa
która pomimo dwóch śrub w kolanie
nie bała się dotrzymać mi kroku
i tak oboje wygraliśmy
wyłączając telewizor
patrząc sobie w oczy
i jadąc na własne igrzyska
Nie ważne że amatorskie
ważne że nasze
prawdziwe i niezapomniane
Ważne że mogliśmy zmagać się sami ze sobą
robiąc coś razem
z perspektywy lotu ptaka
a nie lwa kanapowego.
podsycając tym samym płonący w nas ogień
ten zupełnie nieolimpijski:)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


ultramaratonka (2012-08-08,21:48): Świetna relacja i cudowne zdjęcia. Szczęściarzami jesteście z mężem dzieląc pasję biegania we dwoje :-)
Patriszja11 (2012-08-08,22:22): Dziękuję za miłe słowa:) Ja też jestem tego zdania że aby osiągnąć prawdziwe szczęście trzeba mieć się nim z kim podzielić. Zresztą nie są to moje słowa tylko M.Twaina a w oryginale cytat brzmi tak: "Żal wystarcza sam sobie, ale aby osiągnąć prawdziwą radość trzeba ją z kimś podzielić"







 Ostatnio zalogowani
anielskooki
11:22
Lektor443
11:02
Ihetman
10:53
michu77
10:46
platat
10:36
mirek065
09:58
lordedward
09:55
benfika
09:55
alex
09:22
crespo9077
09:20
piotrhierowski
09:20
lotnik
09:00
Patriszja11
09:00
Wojciech
08:51
StaryCop
08:33
Leno
08:27
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |