Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

16 lipca 2023, 05:00, 1514/929486Janusz Kalinowski
Czym skorupka za młodu nasiąknie...

LINK 1: WYNIKI BIEGU - PDF



      

Wielkim polskim problemem jest to, że jako społeczeństwo nie jesteśmy szczególnie chętni do wszelkiej aktywności. A czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Do zmian, które muszą nastąpić w świadomości społecznej, wszyscy musimy się włączyć. Najszybciej, najłatwiej i najtaniej można to zrobić w przedszkolach, szkołach i uczelniach. Kultura fizyczna w tych instytucjach nie może być traktowana jak kula u nogi. Nie można traktować wychowania fizycznego jak przedmiotu, bo zdrowie nie jest przedmiotem, co podkreślano przy każdej okazji podczas ogólnopolskiego festiwalu "Sport i zdrowie - w głowie".

Gry zespołowe, biegi na milę i 5 km, wielobój lekkoatletyczny, strzelanie z łuku do tarczy, turnieje mini-golfa i szachów szybkich, prelekcje edukacyjne i projekcje filmów, koncert trzech grup muzycznych i wiele jeszcze innych atrakcji objął projekt Klubu Sportowego Polskie Himalaje. Od 30 czerwca do 8 lipca w festiwalu i forum podróżników uczestniczyło blisko 150 osób z 10 województw w wieku od kilku do 80 lat.

Główną bazą były obiekty Katolickiego Centrum Kultury „Dobre Miejsce" na warszawskich Bielanach. Projekt wsparło Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz Instytut Papieża Jana Pawła II w Wilanowie, natomiast w gronie partnerów medialnych był też portal maratonypolskie.pl Po zakończeniu festiwalu organizatorzy otrzymali wiele pochwał i słów uznania za wspaniałą imprezę z niezwykle bogatym programem. Przerwy były bardzo krótkie i tylko na posiłki.

Trudno wyobrazić sobie sportową aktywność bez jakiejkolwiek rywalizacji, która jest kołem zamachowym. Dlatego też ten element dominował w programie festiwalu, ale w formie coubertinowskiej - liczył się udział, a nie wynik. Za taką postawę wszyscy uczestnicy otrzymali medale, natomiast Puchar Ministerstwa Sportu i Turystyki za najliczniejszy (26 uczniów) i najbardziej aktywne uczestnictwo w festiwalu przypadł szkole podstawowej im. Wandy Rutkiewicz we Wziąchowie Wielkim koło Milicza. Trofeum z rąk legendarnych himalaistów - Leszka Cichego i Aleksandra Lwowa odebrała przewodnicząca grupy i II klasy Zofia Kamieńska.

Oprócz medali pucharami wyróżniono najbardziej liczne rodziny: Bolińskich (Joanna, Magdalena, Maja i Marcel) oraz Orłowskich (Julia, Małgorzata i Bartosz) z wioski Gądkowice, Muszalskich (Ewelina, Aleksander i Mikołaj) z Ostrowąsów, Tokarz (Amelia, Monika i Paula) z Wziąchowa oraz Sławnów (Anna, Beata i Martyna) ze Zbąszynia.

Trzy zespoły wystąpiły w wyjątkowym koncercie, jak wyjątkowym człowiekiem był Artur Hajzer. Jeden z najwybitniejszych polskich himalaistów, mający taternicki przydomek „Słoń", 10 lat temu spadł z Kuluaru Japońskiego na Gaszerbrumie I (8068 m) w Karakorum. W "Dobrym Miejscu" zagrały i zaśpiewały dla niego: Wolna Grupa Bukowina - żyjąca legenda, mająca ogromne rzesze fanów, rewelacyjna Elżbieta Sieradzińska (znana jest przede wszystkim jako autorka książki o Wandzie Rutkiewicz "Jeszcze tylko jeden szczyt" czy najnowszej pozycji o alpinizmie "Wrócimy po was") z zespołem CostaNova oraz stworzona przez pasjonatów gór i włóczykijów Grupa na Swoim.

Ostatnim akordem festiwalu "Sport i zdrowie - w głowie" był Memoriał Artura Hajzera. W biegu na dystansie 5 km na trasie przy Centrum Olimpijskim zwyciężyli Zbigniew Kostrzembski (Zielona Góra) i Ukrainka Olena Babenko. Na podium stanęli jeszcze: Klaudiusz Curzydło (Sułkowice) i Bartosz Witkowski oraz Iwona Boryszkowska i Justyna Czyż (wszyscy Warszawa). Honorowym starterem i uczestnikiem była mieszkająca w Mikołowie żona "Słonia" - Izabela Hajzer.

Jak podkreślił Szymon Drabczyk, a także kilku innych uczestników, termin zawodów - piątek 7 lipca, przed innymi imprezami weekendowymi, nie był zbyt dobry, ale... Czasami warto zrobić wyjątek w swych planach i uczcić w "okrągłą" rocznicę odejścia pamięć kogoś, kto nam coś dał, co pozostawił po sobie.

Jeden z najwybitniejszych polskich himalaistów, mający taternicki przydomek „Słoń", 10 lat temu - 7 lipca 2013 roku spadł z Kuluaru Japońskiego na Gaszerbrumie I (8068 m) w Karakorum i tam już pozostał. Miał 51 lat. Jego ciało, zgodnie z wolą rodziny, spoczęło w lodowej szczelinie. Pochówku dokonał wspinaczkowy partner Artura dr inż. Marcin Kaczkan.

Hajzer urodził się 28 czerwca 1962 roku w Zielonej Górze. Przygodę z górami rozpoczął już w wieku 14 lat. Wspinał się w Tatrach, Alpach, Himalajach i Karakorum. Zawsze wysoko stawiał sobie poprzeczkę. Największe boje toczył na południowej ścianie Lhotse. Ściany nie udało się zdobyć, do tego zabrała ona dwóch jego bliskich przyjaciół - Rafała Chołdę i Jerzego Kukuczkę.

Gdy wiosną 1989 roku podczas wyprawy na Everest, na przełęczy Lho La, rozegrała się największa tragedia w historii polskiego himalaizmu, to właśnie 27-letni wówczas Hajzer zorganizował akcję, która do dziś uznawana jest za najbardziej heroiczną akcję ratunkową, jaka kiedykolwiek wydarzyła się w górach. Wiadomość o śmierci w lawinie piątki polskich wspinaczy (Zygmunta Heinricha, Wacława Otręby, Mirosława Dąsala, Mirosława Gardzielewskiego oraz Eugeniusza Chrobaka) i oczekującym samotnie na pomoc Andrzeju Marciniaku (zginął 7 sierpnia 2009 roku w Tatrach), zastała go w Katmandu. Natychmiast zajął się organizacją akcji, która była niezwykle utrudniona.

W jednym z wywiadów żona Artura powiedziała: "Trwałam w poczuciu, że wszystko będzie dobrze, aż do ostatniej wyprawy. Wtedy wytworzyła się wokół niego zła atmosfera po tragedii na Broad Peaku w marcu 2013 roku. Mąż był strzępem siebie. Nie spał, nie jadł, wisiał na telefonie. Okropnie to przeżywał. Nie wiem, czy poczuwał się do odpowiedzialności za to, co się stało, ale zniszczyło go to psychicznie.

- Dużo by o tym mówić, ale wiem, że on na tę ostatnią wyprawę po prostu uciekł. Gdy żegnaliśmy się na lotnisku w Krakowie, to czułam się bardzo źle. Po raz pierwszy się popłakałam. Odwróciłam się, szłam i ryczałam. Czułam, że jest coś inaczej. Mąż był zdenerwowany, rozkojarzony. On nie był przygotowany na ten wyjazd ani psychicznie, ani fizycznie. Nie myślał racjonalnie i był bardzo przybity" - wspomniała Izabela Hajzer.

Janusz Kalinowski dodał: „Z Arturem łączyły mnie wyjątkowe więzi. Kiedy na krótko przed wyprawą do bazy pod Kanczendzongę wiosną 2013 roku napomknąłem, że nie mam jeszcze dobrego wyposażenia, Hajzer niemalże natychmiast podarował mi m.in. kurtkę puchową, która często jest ze mną, tak jak w moim sercu jest Artur".

Link spod którego można pobrać zdjęcia:

Autor Karol Regulski - we.tl/t-k5Br4amA04"

Autorka Magdalena Krakowiak - we.tl/t-iV6jTDvUtD

Komentarze czytelników - brakskomentuj informację


















 Ostatnio zalogowani
ona
20:32
bobparis
20:29
s0uthHipHop
20:21
POZDRAWIAM
19:42
Lektor443
19:18
panpanda
19:14
shymek01
19:14
drago
18:47
herrmin
18:32
Serce
18:25
modest
17:53
lordedward
17:52
Stonechip
17:27
soolash
17:25
arco75
17:17
Wojciech
17:10
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |