Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [17]  PRZYJAC. [1515]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Jarek42
Pamiętnik internetowy
Biegnę więc jestem, jestem więc biegnę

Jarek Kosoń
Urodzony: 1962----
Miejsce zamieszkania: Kołczewo
205 / 292


2019-09-30

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bieg Wikinga - Wolin 2019. Podwójne zwycięstwo i pół kilo złota (czytano: 791 razy)

 

Mój plan na Bieg Wikinga był prosty. Zacząć dosyć szybko, ale nie za szybko, później zwolnić trochę dla wytchnienia i jak będzie mnie wyprzedzać Zdzisiek lub Andrzej, to się go przytrzymać, choćbym miał paść trupem. Plan zrealizowałem w 100 procentach i trupem nie padłem na szczęście.

Ale po kolei. Jakoś specjalnie nie mogłem się przygotować do tego biegu, ponieważ specjalnie przygotowywałem się do biegu DLB tydzień wcześniej na krótkim dystansie 4,4 km (z myślą o półmaratonie za dwa tygodnie), a i tydzień po tym biegu mam półmaraton DLB. Więc było dużo biegania, o wiele więcej niż biegam w tygodniu przedstartowym. Byłoby więcej, ale deszcz w piątek spowodował, że nie pobiegłem. Może i dobrze - nabrałem trochę świeżości. Dzień przed startem przepaliłem trochę mięśnie na szósteczce bieganej w średnim, a nawet szybszym niż średnim tempie. To moja najnowsza modyfikacja przedstartowa. Dzień przed startem ostatnio w ogóle nie biegałem, a kiedyś jak biegałem, to powoli.

Dzień przed biegiem na obiad i kolację - makaron z gulaszem. Poprzednie dni na obiad też makaron. Noc przespana niezbyt dobrze, chociaż w domu. Wstałem przed 8:00. Ważenie - 74,3 kg. Śniadanie - chleb z margaryną i miodem, herbata z cytryną. Pakowanie, podgląd na pogodę. Już od kilku dni zastanawiałem się czy jechać rowerem czy samochodem. Wszystko zależało od tego, czy będzie padać czy nie. Ostatnia prognoza mówiła, że gdzieś do 14 nie będzie padać, więc wybrałem rower. Dodatkową trudność sprawili drogowcy. Zamknęli drogę do Wolina remontując mostek (mostem tego nazwać nie można). Postanowiłem pojechać tą drogą nie wiedząc czy rowerem można jeszcze przejechać. Ale miałem plan awaryjny - powrót kilometr wstecz i przejazd do drogi Dziwnów - Wolin drogami leśnymi przez Łuskowo. Okazało się, że można było przejechać jedną stroną mostku (po dużych nierównościach) i nawet samochody przejeżdżały, chociaż wszystko z łamaniem przepisów drogowych. Mogłem od razu jechać przez Sierosław (tylko kilometr, może trochę więcej dłuższa trasa), ale chciałem z powrotem znowu sprawdzić swoją moc rowerową na trasie Wolin - Kołczewo i chciałem wiedzieć na pewno, czy trasa jest przejezdna.

Start biegu - 12:00, więc wyjazd - 9:50, przyjazd - 10:49 (do skrętu na drogę prowadzącą na stadion).

W biurze zawodów odebrałem pakiet startowy - numer startowy, chip do zwrotu, torba sportowa z logo biegu, pieniążek na sznureczku uprawniający do wejścia do wioski wikingów, baton energetyczny, izotonik i jeszcze trochę ulotek sponsorów biegu. Spotkałem sporo znajomych (w tym pierwszego z moich kluczowych rywali - Zdziśka), więc można było z nimi zamienić kilka słów. Trzeba było zarejestrować chip, więc zarejestrowałem (poprzez przytknięcie do czytnika) i żeby nie zapomnieć, od razu przymocowałem go do sznurówki buta. Przebrałem się w strój startowy, ale ubrałem jeszcze długą koszulkę i legginsy, żeby nie zmarznąć. Jak nigdy przed biegiem coś jeszcze zjadłem - mufinkę, którą można było się poczęstować. Potem poszedłem na stadion. Tutaj postawiłem rower przy punkcie nawadniania, prosząc obsługę, żeby na niego spoglądnęła. Nigdy za wiele ostrożności, szczególnie gdy jest na to okazja. Rozgrzewkę zrobiłem na bieżni tartanowej stadionu, gdzie spotkałem drugiego z kluczowych rywali - Andrzeja. Zapytał - poniżej 40 minut? Odpowiedziałem - już nie. Kiedyś o każdej porze dnia i nocy. Zrekapitulował - mieliśmy swój czas. Ustawiłem się na linii startu w pierwszym rzędzie tuż obok Andrzeja, Zdzisiek stanął gdzieś z tyłu ze swoją żoną. Ustawienie było ważne, bo miały obowiązywać czasy netto. Mogło się więc zdarzyć, że przybiegnie się przed kimś, a w wynikach jest się z tyłu.

START
Ruszam dosyć szybko, ale nie za szybko, jak było w planie. Start na stadionie. Przy wybieganiu ze stadionu biegłem równo z Andrzejem (może bym o tym zapomniał, ale uwiecznione to zostało na fotografiach). Potem został z tyłu, a ja przed sobą miałem starego znajomego z Trzebiatowa z którym zawsze przegrywałem - Bogusław. Wybiegliśmy ze stadionu, dobiegliśmy do głównej ulicy Wolina i tak nią biegliśmy najpierw po płaskim, potem pod lekką górkę. Skręciliśmy w prawo i wzdłuż Dziwny do parku. Na 1 kilometrze popatrzyłem na stoper w zegarku - mignęło mi coś 3:58, 3:59. Wyprzedziłem Bogusia (ostatnio jest słabszy) i zgodnie z założeniami zmniejszyłem nieco tempo. Wyprzedził mnie jeden biegacz, drugi i ten trzeci to był Andrzej.

Zgodnie z założeniami dałem się mu wyprzedzić i doczepiłem się do niego. Zdzisiek nie dogonił już nas i biegł gdzieś z tyłu. Pod górkę, z górki i tak dobiegliśmy do parku. Tutaj droga leśna, znowu wbieg na ulicę, potem skręt w lewo w drogę polną. Przegoniliśmy tych dwóch co mnie poprzednio przegoniło, więc tempo było dobre. Tutaj pod górkę, skręt w prawo, minęliśmy po prawej stronie cmentarz (jakbym padł trupem, to miałbym blisko), pod górkę, wbieg na drogę przy stadionie o nawierzchni polbrukowej. Przez cały czas Andrzej próbował odczepić się ode mnie, a ja zgodnie z planem, za wszelką cenę starałem się do tego nie dopuścić. Kosztowało mnie to sporo zdrowia i energii, ale jakoś wytrzymałem. Droga przy stadionie była z górki, więc postanowiłem trochę wydłużyć krok i przyspieszyć. Chciałem spróbować, czy jeszcze mam siły (i czy siły ma przeciwnik), a i na drugim kółku mogło to być dobre miejsce na atak, oczywiście o ile wytrzymam. Andrzej został lekko z tyłu. Okrążyłem stadion - pierwsze 5 kilometrów - 20:55.

Teraz zostało drugie kółko i drugie 5 kilometrów. Przy wybieganiu ze stadionu lekko zwolniłem i poczekałem na Andrzeja. Potem mówił, że w tym miejscu miał kryzys. Może trzeba było cisnąć do przodu ile bozia dała? Ale trzymałem się planu, więc dalej razem biegliśmy. Nie wychodziłem na prowadzenie, bo nie czułem się na siłach dyktować tempo. Ale wytrzymywałem tempo Andrzeja. Powtórka z rozrywki - pod górkę z górki, częsta zmiana nawierzchni. Mi to pasowało, bo na treningach mam górki i nawierzchnia też się zmienia. Gdzieś po szóstym kilometrze wyprzedził nas Bartek i już nikt więcej nas nie wyprzedził. Za to my wyprzedzaliśmy coraz więcej kijkarzy, co czasem stwarzało pewne problemy. Myślałem sobie - oby dotrzymać do cmentarza. Dotrzymałem. Jeszcze pod górkę wydłużyłem krok i Andrzej został lekko z tyłu. Z górki dodałem. Nie było to takie zwiększenie tempa jak tydzień temu, ale było. Dobiegłem do stadionu, wbieg na bieżnię, gdzie było najpierw pod wiatr (już na rozgrzewce był tam przeciąg w tą stronę co na biegu). Było ciężko, ale parłem ile mogłem. Nie oglądałem się do tyłu. Jak najdłuższy krok, energiczna praca ramion. Wreszcie...
META

Na mecie medal - mój pierwszy w kształcie trójkąta (trochę niebezpieczny dla zdrowia). Czas 40:21 (z dokładnością do setnych sekundy - 40:20,35), czyli drugie kółko o 25 sekund gorsze niż pierwsze. Andrzej przybiegł 2 sekundy za mną w czasie 42:23. Byłem mocno zmęczony, ale nie jakoś ekstremalnie. Rzut oka na wyniki - w kategorii M50 - pierwsze miejsce, w kategorii mieszkaniec gminy Wolin, jak się później okazało, też pierwsze miejsce. Stąd ten tytuł wpisu - podwójna wygrana.

Postałem trochę, pogadałem ze znajomymi i trzeba było się jakoś ubrać, bo nie było zbyt ciepło. Ubrałem kurtkę przeciwdeszczową i zacząłem szukać czegoś do jedzenia. Szedł właśnie dawny znajomy z tras biegowych - Janek z Polic i mnie pokierował w odpowiednią stronę. Dobry żurek z jajkiem i kilka rodzajów chleba do wyboru. Można było jeszcze zakupić ciasto za niewielkie pieniądze. Tutaj spotkałem Marka, który oczywiście wygrał w NW. Nie chciał jechać ze mną rowerem. Było jeszcze trochę czasu do godziny 14:00, kiedy miały się rozpocząć dekoracje, więc poszedłem na halę, gdzie były zapisy, żeby tam się przebrać. Stały jeszcze kartony z mufinkami, więc kilka sobie zjadłem. Przebrałem się, a tutaj ktoś z organizatorów mówi, że ze względu na pogodę dekoracje zostaną przyspieszone. Więc znowu na stadion, a tu już pada deszcz. Tak miało padać gdzieś od 14, więc padało.

Najpierw było losowanie nagród dla widzów, później dekoracje.Pierwszy mężczyzna otrzymał w nagrodę miecz, pierwsza kobieta - koronę. W poszczególnych klasyfikacjach były "tylko" medale, za to solidne - duże i ciężkie. Zmierzyłem w domu - średnica 10 cm, grubość 0,5 cm, waga 25 dag. Otrzymałem takie dwa medale za pierwsze miejsce w kategorii M50 i w kategorii mieszkaniec gminy Wolin. Razem pół kilo złota - bogaty jestem :) Szkoda, że w gminie nie był nikt lepszy, bo bym miał te medale różnego koloru, a tak mam dwa takie same. Dekoracje w biegu się skończyły, zaczęły się dekoracje w Nordic Walking. Deszcz zaczął padać coraz bardziej. A tu jeszcze losowanie nagród. Losują, losują, stoję w deszczu i moknę. Wreszcie moja wytrzymałość się kończy i wchodzę pod daszek. Dalej losują i losują, niestety z mizernym dla mnie skutkiem. Skończyło się losowanie i czas na powrót.

Wyjazd - godzina 15:21. Zapamiętałem, bo w deszczu nie dało się za bardzo zapisać. Przy tablicy Wolin włączyłem stoper, by jak zawsze zmierzyć czas przejazdu do tablicy Kołczewo (dystans około 16 km). Oczywiście jechałem na maksa. Pod kask założyłem przeciwdeszczową czapkę z daszkiem. Na głowę nie padało, ale widoczność była słaba, więc na początku co chwilę podciągałem tę czapkę i kask do tyłu. Udało mi się jakoś tak to ułożyć, że już potem było OK. Czas przejazdu - 36:01, chyba z lekkim wiatrem. Ostatnio (27.08.2019) było 41:28 pod lekki wiatr, a mój rekord wynosi 33:52 z 2016 roku. Przyjazd do domu - 16:01, czyli po 40 minutach, o 19 minut lepiej niż do Wolina.

Podsumowując - grunt to dobra taktyka. Myślę, że dzięki niej te kilkanaście - kilkadziesiąt sekund udało mi się pobiec lepiej. Więcej nie, bo samą taktyką i głową nie da się nic zrobić. Trzeba trenować, trenować i jeszcze raz trenować.

... Na drugi dzień miałem nie biegać, bo zapowiadali cały dzień deszcz. Znalazłem jednak okienko pogodowe i szósteczkę udało się zrobić z niezłym czasem - 28:37. Okienko prawie się sprawdziło, ale ostatnie 10 minut przebiegłem w mocnym deszczu. Jeszcze i tak miałem szczęście, bo później obok deszczu pojawił się huraganowy wiatr.









Zdjęcie - Dulny Foto. Zgodnie z planem trzymam się Andrzeja.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
kasjer
20:49
japa
20:30
wwdo
20:10
Stonechip
19:47
Bystry1983
19:42
entony52
19:32
42.195
19:21
POZDRAWIAM
19:08
tomasso023
19:04
szakaluch
18:30
robert77g
18:06
eldorox
16:59
flatlander
16:18
Wojciech
16:17
luniek88
15:42
rdz86
15:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |