Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [92]  PRZYJAC. [131]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
BULEE
Pamiętnik internetowy
BULEE (w końcu!) maratończyk

Dariusz Lulewicz
Urodzony: 1979-01-24
Miejsce zamieszkania: Gdańsk
354 / 466


2015-09-12

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
53 Bieg Westerplatte, czyli Tomka nowy PBoaW ;) (czytano: 450 razy)

 

53 Bieg Westerplatte, Gdańsk, dystans: 10km, czas: 50:48, tempo: 5:05/km (bieg z Tomkiem w wózku)

Kolejny wspólny bieg z Tomkiem w jego nowym wózku. Już drugi – po gdańskim Parkrunie – na nowym sprzęcie. Przed tym startem nasza wspólna wózkowa życiówka na 10km wynosiła 53:54 i pochodziła z gdyńskiego Biegu Europejskiego. To był wówczas nasz debiut na tym dystansie i wtedy uważałem, że naprawdę wysoko postawiłem sobie poprzeczkę, nawet mimo tego, że stary wózek był ciężki i trudny do prowadzenia. I choć teraz byłem pewien – po bieganiu w parkrunie – że nowy wózek prowadzić mi się będzie znacznie łatwiej, to nawet nie chciałem podejmować próby pobicia gdyńskiego wyniku. Chciałem po prostu w miarę przyzwoicie – ot, między 55 a 57 minut – pokonać dystans i przekonać się, jak prowadzi się nowy sprzęt na asfaltowej nawierzchni. Wiedziałem, że ze względu na ilość uczestników, aż 3150 biegaczy, a także bardzo wąską trasę, wiodącą w każdą stronę tylko połową ulicy, nie ma co atakować lepszego czasu, tylko cieszyć się wspólnym braterskim biegiem. Tym bardziej, że wystartowaliśmy z samiutkiego końca i musieliśmy liczyć się z tym, że ciężko nam będzie przebijać się przez tłum. Jednakże dzięki pomocy Biegowego Przyjaciela, Mirka, który towarzyszył nam od startu i mocno pomagał, torując drogę i ułatwiając przedzieranie się przez ciżbę ludzi, pierwszą połowę pobiegliśmy / przejechaliśmy na czas gwarantujący nam pobicie życiówki. Szkoda więc było to zaprzepaścić, tym bardziej, że od tego momentu na drodze zrobiło się już mniej tłoczno – nie było już zawodników biegnących z naprzeciwka – i można było solidnie przyspieszyć. Tak więc z wielkim bólem zostawiliśmy Mirka w tyle i jeszcze bardziej przycisnęliśmy, choć nie tak mocno jakbym chciał – albowiem czułem wyraźnie, że to nie był mój maks – bo czasem musiałem jednak zwolnić, by nie wpaść na innych uczestników i czekać cierpliwie aż zrobi się luka, w którą mógłbym wskoczyć, a potem ponownie na nowo przyspieszyć. Najbardziej musieliśmy zwolnić między 7 a 9 km, czyli na odcinku do i z kapitanatu, bo tam ponownie zrobiła się podwójna trasa, gdy jedni biegli w jego kierunku, a drudzy już stamtąd wracali. Tu było naprawdę wąziutko i wyjątkowo ciężko było tu wyprzedzać – czasem wyglądało to jak wymijanie na... szóstego – a co dopiero mówić o przyspieszeniu, w dodatku musiałem też uważać na pachołki rozdzielające trasę na dwie części. Ostatni kilometr to już była jednak zwykła formalność i na metę wpadliśmy pełnym pędem. A że całość ostatecznie poszła nam fantastycznie, to teraz możemy pochwalić się nowym wypasionym PBoaW: Personal Best on a Wheelchair ;), a który wynosi aktualnie... 50:48!
Przed startem nie spodziewaliśmy się aż tak rewelacyjnego rezultatu. To jednak w większości zasługa Mirka. Gdyby nie jego olbrzymia pomoc w pierwszej połowie biegu, nawet nie moglibyśmy marzyć o takim wyniku. To również zasługa samego wózka, który prowadził się aż miło, a wręcz sam rwał mi się do przodu. Mało tego – mimo iż pchałem kilkadziesiąt kilogramów, to nie czułem niemal jego ciężaru. No i zmęczenia niemal zero. Po biegu nawet poważnie zastanawiałem się czy nie pobiec jeszcze z nim do Gdańska – tak dobrze się czułem ;). Ten sprzęt jest naprawdę stworzony do biegania – nawet ma idealne miejsce do umocowania na odpowiedniej wysokości chipa startowego ;). Nie mogę zapomnieć również o innych zawodnikach, którzy zachowywali się wspaniale: sami usuwali się na bok, przepuszczali nas z uśmiechem, klaskali i dopingowali nas na całej długości trasy. Wspaniałe uczucie, które jeszcze bardziej dodawało skrzydeł. To wszystko razem sprawiało, że biegło się nam naprawdę rewelacyjnie. Ważne dla mnie było również to, że całą trasę ja prowadziłem wózek, bo poprzednio w Gdyni w części trasy pomagał mi kolega, a i tak wówczas na koniec umierałem ze zmęczenia. Teraz nie potrzebowałem dużych sił, by poruszać się bardzo szybko do przodu. Bez przesady powiem, że gdyby nie ograniczenia na trasie, tłok i duży tłum, który zmuszał nas do uważania na innych i mocnego zwalniania, to 50 minut pękłoby jak nic. Jednak nie ma czego żałować. Na szybsze czasy przyjdzie na pewno jeszcze czas, bo wiem, że z tym wózkiem mogę osiągać naprawdę bardzo dobre rezultaty i takowe na pewno są w zasięgu naszych... kółek ;).

Co do Tomka – jak zwykle był przeszczęśliwy. Przed biegiem był zaaferowany, podekscytowany i niecierpliwie odliczający minuty do startu. W czasie biegu co chwilę machał do innych, krzyczał na całe gardło i dziękował za doping – a że było go dużo, to wręcz nie nadążał dziękować ;). Po powrocie do domu wciąż przeżywał bieg, chwalił się koszulką i medalem. I oczywiście już pytał o kolejny start ;).

Na koniec liczne podziękowania, bo jest komu i za co dziękować. Dziękuję Mirku – bez Ciebie nie byłoby tej życiówki! Dziękuję wszystkim Biegowym Przyjaciołom, a także anonimowym zawodnikom na trasie, którzy tak żywiołowo nas dopingowali – to dawało ogromnego kopa! Dziękuję tym wszystkim, dzięki którym udało się zakupić tak wspaniały wózek, który pozwala nam wspólnie tak szybko biegać / jechać! Dziękuję gdańskiemu MOSiR-owi o za cudowną imprezę, a przede wszystkim za osobiste zaproszenie do udziału w niej – poczuliśmy się jak elita! Na koniec zaś najmocniej dziękuję kochanemu braciszkowi za aktywnie spędzony czas w swoim towarzystwie!

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Zając poziomka
00:32
Olek biega
23:58
lordedward
23:47
alex
23:46
Bartuś
23:38
BadylLodz
23:32
JW3463
22:28
ronan51
22:19
rolkarz
22:12
kozung
21:59
42.195
21:48
Yatzaxx
21:47
hubert
21:24
scianka
21:23
BOP55
21:09
stanlej
20:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |