Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
150 / 218


2011-10-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
przedstartowy nastrój (czytano: 741 razy)



3:50. Pierwsze dźwięki "Sunrise Over Brooklyn" wybudzają mnie z krótkiego i płytkiego snu. Potem następuje klasyczny cykl: czynności toaletowo-higieniczne i parzenie totalnie mocnej kawy. Na bardzo wczesne, przedstartowe śniadanie robię sobie dwie kromki chleba żytniego z miodem akacjowym. Bez masła. Dwie bułki grahamki z takim samym dodatkiem idą do torby podróżnej ze sprzętem do biegania.
4:48. Na pętli, którą mam praktycznie pod domem, wsiadam do pierwszego dziennego autobusu. Jest oczywiście jeszcze ciemno. Dodatkowo to niedziela. Zatem oprócz kierowcy jestem w pojeździe sam. Ponieważ w zasadzie nie ma kto oponować, kierujący autobusem pan nie krępuje się i za chwilę czuć dym papierosowy.
5:00. Dworzec tymczasowy PKP we Wrocławiu. Za chwilę mam pociąg, ale na szczęście, o tej porze, nie ma przy kasach kolejek. Za to na ławkach i podłodze wewnątrz dworca, jak i na schodach na zewnątrz, wszędzie siedzą lub leżą nawaleni ludzie. Niektórzy patrzą mętnym wzrokiem, inni coś bełkoczą pod nosem. No, tak, wczoraj była sobota i dodatkowo zaczyna się rok akademicki. Na ulicy przed dworcem jest kilka hałaśliwych grupek imprezowiczów. Przyspieszam kroku w stronę odpowiedniego dla mnie peronu. Takie grupki, gdy są niedopite, bywają agresywne.
5:18. Pociąg jest prawie pusty. Ściągam buty i wyciągam się "wygodnie" na całej długości siedzenia. Jestem sam w przedziale. W całym wagonie, może ze cztery osoby. Nie widać innych biegaczy. Jadę tak sobie w półśnie, podczas gdy za oknem stopniowo się przejaśnia. Za jakiś czas zabieram się za konsumowanie przygotowanych bułek. Patrzę przez szybę na pochmurne niebo i modlę się, żeby taka pogoda się utrzymała przynajmniej do popołudnia. Jest chłodno.
8:00. Pociąg mija stację: Ruda Śląska, czyli zaraz będę na miejscu. Ostatnia chwila na posiłek. Ostatnia przed startem, by mieć pewność, że nie dostanę jakiejś kolki. Klasycznie dla mnie w takich sytuacjach zjadam opakowanie biszkoptów.
8:27. Wsiadam do tramwaju nr 19, który podjechał dokładnie w momencie, kiedy odnalazłem, posługując się odręcznie szkicowaną mapką, odpowiedni przystanek. Dwadzieścia minut później idę przez park wzrokiem szukając czegoś, co będzie przypominać kapelusz.
9:00. Patrząc na kilka stanowisk mających obsługiwać startujących w półmaratonie i widząc absolutne przy nich pustki i ziewające, niedospane i znudzone panie wolontariuszki wiem, że przyjechałem dużo za wcześnie. Kto mógł przypuszczać, że tym razem będzie to tak dobrze pomyślane. Rok temu był potworny tłok, brakło numerów. Nikt nie wiedział co i jak. A tu spokój i pełen porządek. Wszystko oznaczone i opisane.
9:02. Załatwiam, co miałem załatwić. Wychodzę przed wejście, kucam i przepakowuję rzeczy z reklamówki pakietowej do swojej torby. Numer startowy do książki, czip do kieszonki. Podchodzi jakiś człowiek. Nachyla się nade mną i z dziwnym wyrazem twarzy pyta: a koszulkę pan tam dostał? Zaglądam do reklamówki, sprawdzam. Jest taka zimowa opaska, mówię. No właśnie, skandal, tyle forsy, a nawet koszulki nie dali, odpowiada zdegustowany gość. Patrzę na niego ze zdziwieniem. Niedzielni biegacze mają naprawdę dziwne priorytety na zawodach, myślę sobie szukając ławki, na której mam zamiar spocząć i ponudzić się przez jakąś godzinę.
9:05. Siedzę sobie w Kapeluszu na ławce z kapturem na głowie i zawinięty w wiatrówkę i staram się nie zasnąć. Dosiada się jakiś biegacz. Jest przed pięćdziesiątką, tak mi się wydaje. To co mnie uderza, to fakt, że jest już przebrany w krótkie, startowe ciuszki biegowe. Trochę się dziwię. Start przecież o 11 – za blisko dwie godziny. Póki co, piździ nawet w hali. Siedzimy tak przez chwilkę, facet nerwowo podryguje nogami. Ta organizacja tutaj jest fatalna, zaczyna. Oznakowanie fatalne, ciągnie. Zastanawiam się, skąd on tę myśl zaczerpnął, przecież nie obszedł 7 kilometrowej pętli o 8 rano. A nawet jeśli, to organizator w tym czasie ma prawo nie być jeszcze gotowym, zwłaszcza, że trasa wiedzie przez miejsce publiczne. Tak czy inaczej, w okolicach startu i mety, biura wszystko jest świetnie oznakowane, otaśmowane i „obramkowane”. Facet nie odpuszcza – w Poznaniu to jest organizacja. Tam wszystko wzorowo, tak jak być powinno. Jedzie pan do Poznania? Nie, opowiadam, za duży tłok jak dla mnie. Gość patrzy na mnie podejrzliwie. To już panu żaden maraton nie zostanie, wypala. Nie, pobiegnę sobie tu w Katowicach, w ramach Biegowej Korony Himalajów, dzień przed Poznaniem, tłumaczę. A, no tego nie wziąłem pod uwagę, kiwa głową. A ile trzeba zaliczyć, żeby zdobyć koronę? Nie wiem, mówię. Mam zamiar przebiec atestowany maraton i to jest ważne. Gość patrzy na mnie pogardliwie i z kpiną wypala – no, tak, można i tak. Zapala mi się czerwona lampka na hasła: zaliczyć i zdobyć koronę, i korci mnie, żeby mu pojechać po rajtkach, ale to taki fajny dzień, więc wstaję i wychodzę przed halę. Dwa przypadki rozmówców - biegaczy, których nie cierpię - w ciągu kilkunastu minut, to dla mnie za dużo, jak na jeden poranek. Na szczęście szwędając się przed Kapeluszem trafiam na normalnych i przesympatycznych ludzi: najpierw Evitah i Zbiga, którzy przyjechali tu biegać, a nie zbierać koszulki i mędzić; potem na RomanMaca z żoną. Roman również przyjechał biegać. Rozmawiamy głównie o polskich atrakcjach turystycznych; WPKiW, Nikiszowcu, Toruniu a nie o tym, co zawiera pakiet! Dzięki nim wszystkim, mój dobry nastrój się uratował.

Od pewnego czasu zwykłem biegać w kameralnych maratonach. Im mniej uczestników, im gorsze warunki szatniowo-sanitarne i uboższe pakiety (lub ich brak – tak lubię najbardziej) tym większa szansa na to, że wśród startujących będą prawdziwi biegacze, z jasno wytyczonymi wymaganiami i celami, a poziom sportowy będzie względnie wysoki. Dlatego mam takie wątpliwości, co do Poznania. Niestety regułę „kameralnych startów” muszę zacząć stosować również w stosunku do półmaratonów, bo nie wiem dlaczego, ale zawsze przyciągam nieznajomych rozmówców, którzy mi podnoszą niepotrzebnie ciśnienie pierdołami w stylu: a ten medal to ma brzydką wstążkę.


Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga


dziesiatka (2011-10-03,19:47): ten blog jest pisany za małymi literkami. I nie dają na końcu kiełbasy!
raFAUL! (2011-10-03,20:11): Przecież nie może być kiełbasy, bo to blog wegetariański.
dziesiatka (2011-10-03,21:03): tak serio to maruda się może trafić i tu i tu. Na dużych prawdopodobieństwo jest większe. A tu nie dają marchewki po przeczytaniu!
Truskawa (2011-10-04,14:02): Wiesz co.. ja to najbardziej lubię takie małe imprezy.. ale mi do prawadziwego biegacza jak z Ziemi do sąsiedniej galatktyki.. to nie wiem czy się powinieneś tym "sugierować". :)







 Ostatnio zalogowani
conditor
23:26
bask
23:13
Wojciech
23:06
lordedward
23:03
maciej11224@gmail.com
23:00
JuLLaSS
22:47
Adam P.
22:42
grzedym
22:38
Romin
22:37
Prezol
22:33
Merlin
22:27
Szymonidius
22:23
staszek63
22:23
marian
21:36
Fred53
21:36
JW3463
21:33
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |