Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [12]  PRZYJAC. [57]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Kkasia
Pamiętnik internetowy
ten, kto nie próbuje zdobyć Mount Everestu, nie może poszczycić się nawet klęską

Katarzyna
Urodzony: --
Miejsce zamieszkania: Toruń
78 / 89


2011-09-15

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
rozmowa z sobą - odsłona pierwsza (czytano: 572 razy)



Nie wiem, nie wiem... To mnie gryzie, a nie powinno. Bo nie po to zaczęłam biegać, aby czynność ta stała się kolejnym powodem jakiejś frustracji :-(
Trzeba więc wrócić do korzeni. To dokąd one sięgają? Wcale nie tak daleko i nie tak głęboko.
Ja w czasach szkolnych nigdy nie biegałam, nie wystawiano mnie w żadnych szkolnych czy innych zawodach. Nie miałam pojęcia o bieganiu, o kroku, o środkach treningowych, o postawie i takich tam. Ja byłam harcerką.
Na studiach miałam przygodę z pływaniem – taka uczelniana sekcja, nic wielkiego, pływanie od ściany do ściany, trochę frajdy, czasem więcej.
Potem były czasy jogi, kajaków, roweru, aerobicku, siłowni i różnych podobnych wygibasów. 2 -3 razy w tygodni. Ot, tak dla siebie, aby nie utyć nadmiernie przy uwielbieniu czekolady i żółtego sera.
P. biegał od czasu do czasu, ale nieregularnie. Umiał to robić, bo kiedyś biegał na krótkich i skakał.
Ja się przed tym broniłam, bo panicznie bałam się zadyszki i kolki, więc lepiej nie...
Ale biegacze mi się zawsze podobali :-) Zwłaszcza ci smukli i sprężyści.
W końcu uległam namowom, aby spróbować, bo P. potrzebował towarzystwa.
Pamiętam pierwsze wyjście. Trwało z rozgrzewką 20 minut.
Gdzieś w połowie błagałam, abyśmy już zawrócili w kierunku domu, bo obawiałam się, że za chwilę już nie dam rady. Że będzie musiał pójść po samochód i mnie odholować.
Potem było już trochę lepiej.
Pamiętam swój pierwszy, samotny bieg na Barbarkę przez las (z domu ok. 5KM). Świński trucht, wszystko obmyślane – dobiegnę, dam radę, tam usiądę na ławeczce nad stawem, odpocznę i wrócę. Ale czad!
Potem kolejna euforia – pierwszy bieg całogodzinny!
No i w końcu poczułam te cholery, te endorfiny zdradliwe! Uwiodły mnie i usidliły.

Nie wiem jak to się stało, czy to była ręka Boga czy szatana, ale “zupełnie przypadkiem” (przysięgam!) trafiłam na stronę Kamusa. A tam półmaraton i kategoria par małżeńskich. Zbliżała się właśnie nasza 15-ta rocznica ślubu. I stało się.
Nigdy wcześniej nie startowałam w żadnych zawodach biegowych. A 21KM??!! Kompletny brak wyobraźni. Ale jakoś poszło (pobiegło). Dwa koła razem, prawie za rączkę. Na ostatnim P. nie wytrzymał i pofrunął do przodu.
Pobiegłam poniżej 2 godzin. Z powodu braku na starcie lokalnych gwiazd biegowych załapałam się na 3 miejsce w kategorii wiekowej. Pomyślałam (o naiwności!) - “to znak jakiś...”
Od garów do podium. Nooo, żyć nie umierać!
I się zaczęło...
A w jakim punkcie jestem teraz? To jeszcze nie czas na podsumowania, wszak wrzesień, pełnia sezonu, odcinania kuponów itd.
Coś jednak wzbiera i spokój zabiera.
Bieganie miało być odtrutką – na stresy w pracy, w domu. Sposobem na lepsze zdrowie, kondycję. Kontaktem z naturą. Wspólnym z P. spędzaniem czasu.
A tu niepostrzeżenie wkradł się chochlik ambicji i rywalizacji. A ja przecież przez całe moje dotychczasowe życie nie znosiłam rywalizacji i uciekałam przed nią!!!
Nagle jakieś życiówki, miejsca w klasyfikacjach, porównania. Zawsze się od tego odcinałam.
A teraz frustruje mnie, że nie robię postępów, że “ciągnę ogony”. Że przecież wypróbowałam już niby wszystkiego – różnych treningów – a to więcej, a to mniej, wolniej – szybciej, intensywniej- więcej odpoczynku itp., itd. I tak zwana doopa blada.
NO LUDZIE, TAK NIE MOŻNA.
Chyba nie o to, nie o to.. chodzi.(mówię tylko o sobie)
Wiem – każdy ma jakieś tam ograniczone możliwości, ale przecież trzeba stawiać sobie cele, dążyć do nich i inne takie ble, ble..
Zmorą moją jest to, że jak się w coś zaangażuję, to chcę to robić możliwie dobrze i widzieć efekty. Ale jest tu zasadnicza sprzeczność. Bieganie miało mnie odstresować, a nie dodawać nerwów jakichś. Że się nie sprawdzam na przykład. Nie o to, nie o to..
Więc pytam się – o co? A o to chyba, że czas odpuścić. Cieszyć się chwilą i tym co się ma. Płynąć z prądem. Nie chcę, aby bieganie było istotną częścią mojego poczucia własnej wartości.
To ma być radość. Joy. Pure joy.
To tak na początek. Muszę jeszcze pomyśleć, poukładać w główce

PS. szkoda, że nie pobiegnę w tym roku żadnego maratonu. Mogłabym dłużej ze sobą pogadać

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Marysieńka (2011-09-15,11:07): Kasiu.....a nie lepiej biegać bez planu....ale wychodzić wtedy kiedy masz na to bieganie ochotę...wszak ma byc przyjemnością a nie..obowiązkiem:))
Kkasia (2011-09-15,11:24): tak właśnie myślę, Marysiu... może nawet potrzebne sa jeszcze bardziej radykalne cięcia typu - wyrzucić zegarek, a nawet przestać czytać maratonypolskie.pl???
Truskawa (2011-09-15,12:25): Nie chce Ci się przebiec?
byk68 (2011-09-15,18:44): Płyń z prądem. Potem dorzuć rower. A potem zacznij znowu biec. Ale JOY Przede Wszystkim :-)))
wiosna (2011-09-22,22:45): A ja Cię rozumiem, że Cię wkurza brak progresu. Ale za to robisz coś, o czym większośc rówieśnic ( moich przynajmniej )nawet nie śmie marzyc.
inka (2011-10-13,22:36): No i nici z odpuszczania. Nagrody same się pchają :) Gratulacje dla Was !!!







 Ostatnio zalogowani
sylwianawrocka
12:36
BonifacyPsikuta
12:03
anioł11
11:55
gpnowak
11:46
GRZEŚ9
11:44
Inek
11:44
Namor 13
11:32
michu77
11:32
ozzy
11:08
Henryk W.
11:05
Zedwa
11:04
bobparis
10:45
crespo9077
10:42
StaryCop
10:10
Raffaello conti
09:46
bolo_biega
09:16
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |