Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 399 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Debiut maratonu olimpijskiego
Autor: Jerzy Skarżyński
Data : 2004-04-19

Igrzyska I Olimpiady, ATENY - 1896, dystans 40 km

1. Spiridon LOUIS (Grecja) - 2:58:50,0
2. Charilaos VASILAKOS (Grecja) - 3:06:03,0
3. Gyula KELLNER (Węgry) - 3:06:35,0

Chęć udziału w biegu maratońskim podczas Igrzysk I Olimpiady Ery Nowożytnej w Atenach zgłosiło wielu chętnych, głównie Greków. Wokół tej konkurencji narastało bowiem w Grecji zrozumiałe podekscytowanie. Starożytnym zwyczajem, jeszcze przed decydującym rozstrzygnięciem, zaczęto fundować nagrody dla przyszłego zwycięzcy, gdyż było pewne, że ta próba wytrzymałości ciała i charakteru, wyłoni największą gwiazdę zawodów. Fundator budowy stadionu olimpijskiego, milioner Georgios Averoff, przeznaczył nawet dla zwycięzcy… rękę swojej córki oraz sto tysięcy drachm posagu!

Postawił jednak dwa warunki: przekaże obie nagrody, gdy zwycięzcą zostanie Grek będący chrześcijaninem. To działało na wyobraźnię. Część z kandydatów do reprezentacji wycofała się jednak niespodziewanie tuż przed biegami eliminacyjnymi, nie czując się odpowiednio przygotowana do rywalizacji na tak nietypowym dystansie. Na ich decyzję wpłynę ła prawdopodobnie ujawniona informacja, że aż trzech biegaczy zmarło niespodziewanie w toku przygotowań do tego biegu.

Zawodnicy, którzy zdecydowali się walczyć o olimpijskie laury wraz z sędziami udali się w przeddzień biegu do Maratonu, gdzie mieli zapewniony nocleg. W poniedziałek, 10 kwietnia 1896 roku*, w piątym dniu trwania igrzysk, na starcie stanęło 17 śmiałków: Australijczyk Edwin „Teddy“ Flack, który wygrał już biegi na 800 m (dzień przed startem w maratonie!) i na 1 500 m (trzy dni przed maratonem), Amerykanin Arthur Blake, Francuz Albin Lermusiaux (byli tuż za Flackiem na 1 500 m), Węgier Gyula Kellner oraz 13 Greków, wśród których mocną opalenizną, podkreśloną jeszcze białym strojem, wyróżniał się zawodnik z numerem 17, wiejski woziwoda - Spiridon Louis.

Trasa olimpijskiego biegu nie prowadziła jednak drogą pokonaną przez legendarnego Fejdippidesa. Maratończyków skierowano do Aten traktem wzdłuż zatoki, dłuższym wprawdzie, bo liczącym aż 40 km, ale prowadzącym przez łatwiejszy do pokonania wąwóz pomiędzy górami. Przewyższenie na 32 km, w najwyżej położonym punkcie trasy, wynosiło teraz „tylko” nieco ponad 200 m. Po losowaniu miejsc startowych zawodników ustawiono w rzędach, po czym starter, major Georgios Papadiamantopoulos, po krótkim przemówieniu: „Panowie, pomyślcie o swoim kraju, pomyślcie o fladze na środku stadionu. Ta flaga chce abyście byli dla niej honorowi. Hura! dla waszego kraju; hura! dla igrzysk olimpijskich”, dokładnie o godzinie 13:56:30, wystrzałem z pistoletu dał sygnał do rozpoczęcia biegu. Fakt, że nastąpiło to kilka minut wcześniej niż zaplanowano spowodował potem nieco zamieszania na mecie, gdzie przez pewien czas podawano czasy końcowe lepsze o 3 i pół minuty od rzeczywiście uzyskanych.

Biegacze natychmiast ruszyli, a od samego startu towarzyszyły im powozy z sędziami, rowerzyści i żołnierze na koniach, a zamykał tę kawalkadę powóz medyczny. Wzdłuż trasy ustawiło się wielu mieszkańców okolicznych wiosek, którzy hałaśliwie zagrzewali do walki wszystkich biegaczy, także czterech obcokrajowców, którzy objęli natychmiast prowadzenie. Pierwsze kilometry były łatwe, gdyż trasa była niemal zupełnie płaska. Większego wrażenia nie pozostawił niezbyt trudny podbieg na 14 km.

Kłopoty ze sportową formą pojawiły się jednak u kilku uczestników biegu w okolicach wioski Pikermi, leżącej zaraz za półmetkiem, gdy zawodnicy pokonali już trzy kilometry prawie 13-kilometrowego podbiegu. Wtedy właśnie kilku z nich, w tym biegnący z przodu Amerykanin Blake, tak osłabło, że zrezygnowali z dalszego biegu, kładąc się na poboczu i wsiadając później do powozu medycznego.

Biegnący początkowo ostrożnie Spiridon Louis w Pikermi zauważył karczmę, w której wypytał o przebiegających tędy wcześniej rywali. Wypił szybko pełną szklankę wina, którym go poczęstowano i natychmiast ruszył w pogoń, nabieraj ąc przekonania, że zdoła jeszcze dogonić czołówkę. Prowadził wtedy Francuz Lermusiaux, który zdecydował się na mocne przyśpieszenie. Na 32 km miał ogromną przewagę, ale gdy osiągnął już wierzchołek podbiegu, boleśnie przekona ł się, że przesadził z tempem - dopadły go skurcze. Zaszkodził mu też chyba nadmiar wina, którym - dla wzmocnienia - częstował go co jakiś czas towarzysz ący mu rowerzysta. Zupełnie opadł z sił. Na nic zdał się gorący doping mieszkańców Karavati, by poderwał się do walki. Gdy dogonił i minął go Flack, zrozpaczony Lermusiaux zszedł z trasy. Na prowadzeniu, biegnąc samotnie, znalazł się Australijczyk i ta informacja została przesłana przez kuriera na stadion. Tam wiadomość tę przyjęto jak hiobową. Widownia zamarła w rozpaczy. Flack krótko jednak cieszył się prowadzeniem. Już po kilometrze niespodziewanie dogonił go Louis. Kilkaset metrów biegli razem, ramię w ramię. Grek wykorzystał to na odpoczynek po szaleńczej pogoni. Gdy ochłonął, pragnął już tylko jednego: wygrać!

Poderwał się do decydującego ataku. Australijczyka, dwukrotnego już mistrza olimpijskiego, też interesowało jedynie zwycięstwo. Przez trzy kolejne kilometry próbował więc jeszcze walczyć, biegł ok. 20 metrów za Louisem, ale gdy zaczął tracić z nim kontakt, do tego stopnia stracił wiarę w możliwość kolejnego sukcesu, że nagle... zasłabł! Zaniesiono go do powozu, gdzie doszedł do siebie. Z dalszego biegu jednak definitywnie zrezygnował. Drugie miejsce go nie interesowało.

Tymczasem Louis biegł jak w transie. Miał sporą przewagę nad biegnącymi za nim rywalami. Gdy minął granicę miasta dało się słyszeć odgłosy licznych wystrzałów karabinowych. Około 37 km wypatrzył przy drodze swoją narzeczoną, Eleni, od której dostał kilka obranych kawałków pomarańczy. Wypił też łyk wina z butelki, którą podał mu jej ojciec. To podziałało na niego jak zastrzyk adrenaliny, dodało energii i wiary w zwycięstwo! Eleni była od pewnego czasu całym jegoświatem i to dla niej chciał zwyciężyć.

Ateńczycy stojący przy trasie nie posiadali się z radości, nie reagowali na uwagiporządkowych, na okrzyki policjantów, nawet na ich wystrzały w górę. Tumult i hałas był nie do opisania. Zwycięstwo Louisa wydawało się już pewne, więc jadący konno obok niego starter biegu poderwał wierzchowca i galopem ruszył na stadion, by poinformować króla Jerzego o sytuacji na ostatnich kilometrach.

Wieść o tym, że reprezentant Grecji jest na prowadzeniu, i że ma szansę wygrać bieg lotem błyskawicy obiegła cały stadion, diametralnie odmieniając panujący tam nastrój. Wszyscy z niecierpliwością czekali na swego bohatera...

Dalsza część historii w książce Jerzego Skarżyńskiego



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
shymek01
10:20
s0uthHipHop
10:10
POZDRAWIAM
09:44
Leno
09:38
Wojtek23
09:05
kos 88
08:51
Gapiński Łukasz
08:40
KKFM
08:40
kornik
08:25
platat
08:17
maciekc72
08:04
Admin
07:57
42.195
07:55
johnbegood
07:52
BemolMD
07:41
mirek065
07:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |