Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

GrandF
Panfil Łukasz
LKS Maraton Turek

Ostatnio zalogowany
2024-03-25,17:25
Przeczytano: 551/1414849 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.8/8

Twoja ocena:brak


Spotkałem ciekawego człowieka – część III
Autor: Łukasz Panfil
Data : 2016-03-08

Wybieganie 20km. Trzepnął mi achilles w lewej nodze na 14km.

Dokładnie taki wpis widnieje w moim dzienniczku treningowym sprzed 14 sezonów pod datą 13.02.2002. Po szybkim przekartkowaniu zarejestrowanego w estetycznych tabelkach procesu treningowego mam wrażenie jakbym jednym okiem gapił się w kalejdoskop. Emocji, zawirowań, sinusoidy formy sportowej, różnego rodowodu słabości i dylematów. Dzienniczek, którego wybitnie nie lubię. Regres wyników żarł mnie wówczas jak korozja nadkole mojego 17-letniego Renault Clio.


Sama forma zeszytu jest ładna. Na okładce logo PZLA, na stronie tytułowej szczegółowy kwestionariusz z moimi danymi, wewnątrz ciągi wspomnianych tabelek ze starannie wpisywanymi przeze mnie cyferkami. Dzienniczek ten jest kserokopią wzoru zalecanego wówczas przez nasz związek lekkoatletyczny. Oryginału do powielenia użyczył mi Michał Szamrej. Zawodnik zdolny to mało powiedziane. Tenże Michał przyglądał się wówczas z boku obrazom w moim kalejdoskopie. Trenowałem mocno. Czasami zdecydowanie ponad szczytem piramidy własnych możliwości. Na przykład z tymże Michałem, dokładnie dwa tygodnie przed wspomnianym trzepnięciem achillesa biegaliśmy na stadionie poznańskiej „Olimpii” 12 km wydawało mi się drugiego zakresu po 3:32. Mimo iż trenera posiadałem, ostatecznie moim procesem treningowym sterował chaos. Sam sobie fundowałem dysproporcje pomiędzy intensywnością wykonywanych jednostek czy też tygodniową objętością. Absolutny brak głowy. Nic dziwnego. Trzy miesiące wcześniej tą część ciała straciłem dla dziewczyny.



Ból ścięgna achillesa, który zepsuł mi humor na 6km przed końcem treningu był bardzo dokuczliwy. Doczłapałem się jednak do końca potęgując zapewne powstałe już uszkodzenia. Czas naglił i nie mogłem sobie pozwolić na sześciokilometrowy spacer. Zbliżała się 18-ta, a ja miałem do odebrania pokaźny pęk róż w kwiaciarni. Rycerz. Co prawda bez głowy, ale zawsze rycerz, który postanowił zacząć dzień swojej dziewczynie kwiatami zostawionymi pod drzwiami. Problem w tym, że wybranka była oddalona o jakieś 150km od poznańskiej Rusałki, na której to skutecznie dobijałem dobitego już achillesa. Jako, że kwiaciarnia mieściła się o jakieś 7 przystanków dalej linią autobusową 93 nie zmieniało to mojego położenia. Nadal byłem rycerzem 150km od niej. W dodatku nie posiadałem białego konia, a jedynie bilet na brudnozielony, osobowy skład Polskich Kolei Państwowych. Do kwiaciarni zdążyłem. Róże w ilości sztuk trzydziestu, niższe o 1.4cm niż belka powszechnie stosowana w męskim biegu na 3000m z przeszkodami, prezentowały się godnie porannego budzenia w dzień zakochanych. Zapakowano je w duży karton.

Karton zaczął przysparzać problemów już na starcie podróży o 1:00 w nocy. Na dworzec postanowiłem dotrzeć taksówką. Taryfiarz chciał zająć się osobiście kartonem, ale z obawy o niedelikatne traktowanie, wyraziłem sprzeciw z moją wówczas gubiącą mnie grzecznością. Po uporaniu się z kartonem wysłuchałem dziesięciominutowej tyrady o zdobytym kilka godzin wcześniej, srebrnym medalu olimpijskim przez Adama Małysza w Salt Lake City. Rozmówca był męczący. Przede wszystkim dlatego, że tylko on rozmawiał. Poza tym rozmawiał z emocjami plując w sposób niezamierzony na mnie co jakiś czas. Poza tym bałem się odezwać, bo miałem wrażenie, że przy nim to amator ze mnie, a nie kibic.

Ja i karton przesiedliśmy się o 1:38 do brudnozielonego składu PKP. Jako, że był osobowym, jechał długo. Fakt, że miałem miejsce w przedziale nie zachwycał zważając na problem z umieszczeniem w nim kartonu. Przedział nie był ogrzewany. Dla kwiatów tkwiących w kartonie to dobrze, dla mnie niekoniecznie. Z dwadzieścia po trzeciej wysiadłem zmarznięty na zupełnie pustym dworcu w Koninie. Pusta poczekalnia wraz z sąsiadującym przy niej bistro była o dziwo czynna. W perspektywie dwugodzinnego oczekiwania na autobus przybliżający mnie do ukochanej, ulokowaliśmy się z kartonem w poczekalni. Spokoju, podczas którego przysypiałem na siedząco było całe 10 minut. Pod wielkimi szybami poczekalni pojawił się facet. Nie wchodził, ale gapił się na mnie co psuło mi poczucie i tak wątłego już komfortu. Przeniosłem się do bistro. Niestety facet przeniósł się również. Podszedłem do baru i zamówiłem szaszłyka z coca colą. I nagle próbę zapłaty przerwał mi właśnie on.

- Ja zapłacę za tego dżentelmena
- Nie, nie proszę pana. Płacę sam za siebie
- Ale ty mi tu się nie unoś honorem, ja stawiam!


W związku z moją wspomnianą grzecznością, uległem krótkim, acz stanowczym namowom. Facet zamówił sobie dokładnie to samo. Usiadł przy stoliku na wprost mnie. Wyglądał dobrze. Czysty, ubrany w… dżinsowe ogrodniczki i białe, raczej nowe reeboki. Cechą szczególnie wyróżniającą jego twarz był chłopięcy wygląd. Przyprószone lekką siwizną włosy i zmarszczki wskazywały jednak wyraźnie na to, że musi mieć około 40 lat. Mimo schludnego wyglądu ciężko było oprzeć się wrażeniu, że nie jest to przykładny mąż i ojciec, ani przeciętny obywatel. Alkohol wyczuwalny był w mowie i woni. Jak smakował szaszłyk, nie pamiętam. Byłem spięty, a nawet lekko przerażony. To w końcu niemożliwe żeby człowiek znikąd pojawił się na tym dworcowym pustkowiu zupełnie bezinteresownie, fundując mi w dodatku posiłek! W czasie konsumpcji zaczął mi opowiadać o sobie:

- Jacek jestem. Wieeeesz, ja w kryminale siedziałem. 4 lata siedziałem, wyszedłem niedawno. Wiesz, bo ja kocham życie… i ziemię konińską… A Ty kochasz ziemię konińską?



Mimo iż nie byłem w tamtym momencie pewien swojego uczucia do ziemi konińskiej odpowiedziałem bez namysłu, że kocham miłością bezgraniczną. Właściwie na swój sposób kochałem i kocham. Konińskie, od urodzenia przez 19 kolejnych lat było moim województwem rodzinnym. Byłem nawet 7-krotnym mistrzem tegoż regionu na 800, 1500m i w biegach przełajowych. 14 lutego 2002 roku o 4 nad ranem w moim sercu nie było jednak miejsca na miłość do nieistniejącego już województwa. Był tylko strach. Co to za człowiek i jak się wyplątać z tej rozmowy? Poza tym ja być może ucieknę, ale mam przecież ze sobą karton!

Po kilku minutach do bistro wkroczyło czterech na oko dwudziestokilkuletnich, konińskich osobistości osiedlowych. Jeden wyglądał na mentora pozostałych – skórzana kurtka, fantazyjnie ustalona żelem kędzierzawa fryzura i groźniejszy niż pozostali wyraz twarzy. Usiedli dwa stoliki dalej, zerkając co kilka sekund złowrogo. Spożywający ze mną posiłek już znajomy, bo w końcu przedstawił się jako Jacek, powiedział:

- Zobaczysz co się będzie działo za chwilę...

Automatycznie żelowany, kędzierzawy wstał, doskoczył do naszego stolika i zamachnął się wcześniej pobraną pustą butelką coca coli w kierunku Jacka. Zaczęli się szarpać. Nie wiedzieć czemu, zacząłem ich rozdzielać. O dziwo momentalnie odstąpili od siebie, podali sobie graby i góra 20 sekund później siedzieliśmy przy stolik już… w trzech. Byłem kompletnie zdezorientowany. A może to jakaś „ustawka” – myślałem. Może zagrali wcześniej umówioną scenkę, a za moment zrobią ze mną Bóg wie co. Minuty mijały i nic się nie działo. Rozmowa zaczęła się kleić. Żelowany – kędzierzawy rzucił do swoich trzech poddanych – „on jest w porządku”, wskazując równocześnie palcem na mnie. Zaczęło się robić jakoś koleżeńsko i wręcz miło. Z rozmowy wynikało, że Jacek i Żelowany faktycznie się nie znają. Oczywiście padło pytanie co wiozę w kartonie. Żelowany mimo swojego powierzchownego „blokerstwa” wydawał się nawet dość wrażliwy. Jacek jawiący się jako znawca życia dał mi wykład:

- Daj spokój z babami. To przez babę 4 lata siedziałem.

Jako, że bukietem róż wzmogłem ciekawość moich dworcowych towarzyszy, rozmowa dotarła do bram królowej sportu. W momencie kiedy wylałem się z moim lekkoatletycznym rodowodem obwód Jackowych oczu powiększył się dwukrotnie.

- Ja też biegałem. 3:51 półtora i 1:52 800.

Zdębiałem. Człowiek znikąd, zagadka z przeszłością kryminalną, osobnik którego pół godziny wcześniej zwyczajnie się bałem twierdzi, że jest kumplem po fachu! Nawet jeśli kłamie, robi to niezwykle umiejętnie. To rzadkość spotkać tak lekkoatletycznie wykształconego człowieka. Podaje dwa w miarę zrównoważone wyniki co w pewien sposób zwiększa jego wiarygodność. Jeszcze bardziej umocnił się w moim umyśle jako lekkoatleta kolejnym argumentem. Umocnił się jako ktoś, kto rzeczywiście z biegami średnimi miał do czynienia:

- Z Piekarskim biegałem. Wiesz to taki z Zawiszy, osiemset biegał.

Kim jest Piekarski nie musiał mi Jacek tłumaczyć. Nieistotnym było to, że mówił o brązowym medaliście mistrzostw Europy. Niezwykłym był sam fakt, że w ogóle mówił o Piotrze Piekarskim! Rozmawialiśmy o treningu, opowiadał jakie wykonywał jednostki, że trzysetki lubił najbardziej, że długich wybiegań nie kochał. Opowiadał z pasją. Znał środowisko. Wiedział kto to jest Perszke, Gurny, Misiewicz.



Nagle zupełnie zapomniałem, że to ten sam facet, który zaglądał prze długie szyby poczekalni. Zapomniałem o Żelowanym, który w trakcie naszej rozmowy zabrał swoich kompanów zza dwóch stolików i poszedł zapewne doglądać swojej „dzielni”. To było spotkanie dwóch lekkoatletów. Niestety miting dobiegał końca wraz ze zbliżaniem się godziny 5:40…

Przybiliśmy „pionę”, zabrałem karton i udałem się w ostatni etap podróży, której celem była wycieraczka mojej dziewczyny. Zdążyłem rzutem na taśmę. Punktualnie o 7:00 wychodziła z domu. Na wycieraczce zameldowałem się 6:54. Uwolnione wcześniej z kartonu kwiaty położyłem przed drzwiami i zniknąłem błyskawicznie mimo skrzypiącego już ścięgna achillesa.

8 września 2013 roku biegałem po Pile, w przeciwieństwie do lat wcześniejszych, nie jako zawodnik, ale korespondent portalu MaratonyPolskie.PL. Stojąc na samym końcu strefy mety próbowałem utrzymać równowagę na beczkowozie, który dawał zawodnikom wytchnienie częstując hojnie wodą. Niestety ze zbiornika musiałem zejść w momencie kiedy straż miejska wyraziła swoją dezaprobatę dla mojej niestabilnej pozycji z aparatem na beczkowozie. W momencie kiedy schodziłem z blaszanego walca, do „wodopoju” zbliżyła się twarz, która przełączyła mi w mózgu jakąś dawno nieuruchamianą zapadkę. Kto to jest? Skąd go znam?

Kilkanaście sekund trwało zanim tryby poruszyły mi katalog 14.02.2002. Jacek. Nie miałem odwagi podejść i zapytać. Czy pamięta? Być może nie. Chociaż mimo, że te 11 lat wcześniej był pod wpływem alkoholu raczej nie zaklasyfikowałbym go jako pijanego. Nie porozmawiałem. Numeru startowego nie mogłem zapamiętać, bo zdjął koszulkę w upalnej pilskiej pogodzie. Również mój aparat nie uchwycił go na żadnym odcinku trasy. Niektórych twarzy jednak się nie zapomina. To był na pewno on. Mimo, że w ciągu kolejnych dwóch lat bywałem na wielu imprezach biegowych w Polsce, już go nie spotkałem. Przestudiowałem komunikat końcowy z Półmaratonu Philipsa, ale Jacków było w nim wielu. Próbowałem szukać kluczem „bydgoskim” ze względu na to iż w rozmowie wspominał przede wszystkim zawodników skupionych wokół Zawiszy Bydgoszcz. Bezskutecznie.

Nie wiem co zrobił, że siedział te 4 lata w zamknięciu, nie wiem za co kochał ziemię konińską, nie wiem czy rzeczywiście biegał 1:52 i 3:51 na 800 i 1500m.

Wiem jedno. W duszy na pewno był i mam nadzieję, że wciąż jest lekkoatletą.



Komentarze czytelników - 11podyskutuj o tym 
 

Admin

Autor: Admin, 2016-03-09, 16:37 napisał/-a:
Ten Jacek mógł być od Borysa

 

Jaszczurek

Autor: Jaszczurek, 2016-03-09, 18:39 napisał/-a:
Bardzo fajny artykuł. Z ciekawości przejrzałem wyniki z Piły. Trochę pogooglowałem i mam swój typ:)

 

mirotrans

Autor: mirotrans, 2016-03-09, 22:29 napisał/-a:
Kawał dobrego tekstu.

 

Marcin1982

Autor: Marcin1982, 2016-03-10, 00:33 napisał/-a:
Świetna historia, tak jak wszystkie Ł. Panfila. Muszę przyznać, że świetnie mi się czyta Jego teksty.

 

punto

Autor: punto, 2016-03-10, 21:06 napisał/-a:
świetny artkuł Łukasz prawie że o mnie ja też biegałem 800 w naszym wspólnym klubie Maraton Turek choć nie tak szybko, ja też jestem Jacek ,też jestem z Konina ,tez miałem epizod z Zawiszą Bydgoszcz , też biegałem półmaratony w Pile .Niestety nie biegałem z Piekarskim i to artkuł nie o mnie .Ciekawe kto to jest wysilam umysł i nikogo nie kojarzę.

 

Black Angel

Autor: Black Angel, 2016-03-10, 21:12 napisał/-a:
Piękna ,Ciekawa Sportowa Historia.
Tekst Rewelacyjny,jestem pod wielkim wrażeniem Pana Talentu Pisarskiego.
Lekkie Pióro, czyta się z zapartym tchem .
Jeśli Panowie Pozwolą.
Chciałam bardzo serdecznie podziękować za umieszczenie mojego tekstu na pierwszej stronie Maratonów Polskich obok tekstu Pt" Spotkałem ciekawego człowiek"".

 

snipster

Autor: snipster, 2016-03-11, 08:51 napisał/-a:
ciekawy człowiek powrócił do biegania...
Łukasz, to kiedy Ty również znowu zaczniesz biegać? ;]

 

Kot1976

Autor: Kot1976, 2016-03-11, 13:13 napisał/-a:
Ciekawa i fajnie napisana historia. Śwetnie się czyta Pana artykuły.

 

Mahor

Autor: Mahor, 2016-03-14, 13:31 napisał/-a:
Kolega Łukasz długo kazał nam czekać na III część spotkań z ciekawymi ludźmi ale warto było.:-)

 

Autor: senderp, 2016-04-01, 18:45 napisał/-a:
świetnie!!!

 



















 Ostatnio zalogowani
niemir
05:31
biegacz54
05:28
farba
05:25
SantiaGO85
23:41
lordedward
23:25
kos 88
23:00
rokon
22:41
ryba
22:19
Andrzej_777
22:04
Artur z Błonia
21:53
perdek
21:43
knapu1521
21:21
Leonidas1974
20:59
42.195
20:52
Lektor443
20:52
maciekc72
20:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |