redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 308 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


A ja tam lubie biegać - LEM 2002
Autor: Jacek KARCZMITOWICZ
Data : 2002-06-26

Lubię Lębork. Lubię i mam do tego miasta sentyment. Sentyment pomimo tego, że pierwszy raz w Lęborku byłem równo rok temu i zapałałem miłością (?) do Niego. Mój stan uczuć być może ma swoją genezę w tym, że po wojnie moi dziadkowie tam mieszkali, aż nie wiedzieć czemu zamienili Lębork na... Wronki. Może sąsiedztwo więzienia zdawało im się lepsze od bliskości wybrzeża? Dziś niepodobna już tego dociec.

W ubiegłym roku ja tu debiutowałem więc pomyślałem, że w tym roku ktoś z Karczmitowiczów mógłby właśnie tu również zadebiutować. I stało się zrobił to mój brat Marek. Uprzedzając fakty muszę tu powiedzieć, że duma tak go rozpiera z posiadanego i zdobytego medalu. Jak wieść gminna niesie przepina go sobie, wzorem radzieckich generałów, z piżamy na koszulkę biegową, a potem na bluzę etc. Mam nadzieję, że głowy mi nie rozłupie za zdradzone tajemnice. Jednak to pokazuje, że dla nas przebiegnięcie maratonu wydaje się trywialnym zajęciem aczkolwiek dającym mnóstwo radości i satysfakcji. Jednak z perspektywy "Mógola" jesteśmy dość zagadkowym marginesem społeczeństwa. Bo przecież na dystansie 42 km to samochód się już rozgrzeje a co dopiero zwykły zjadacz chleba?!

Mając takie plany do Lęborka przyjechać, pomimo pewnych okoliczności, które wyjazd ten jakby troszkę komplikowały.

Kiedyś przy stole rodzinnym teść mi zaproponował udział w imprezie o charakterze militarnym "Oder Land Marsch". Jak marsz to marsz i się zgodziłem. Rok temu w obliczu szalejących krów i pryszczatych świń “sprawa się rypła”. Natomiast w roku bieżącym nabrała mocy urzędowej. A impreza ma swój stały termin- “Trzecia sobota czerwca”. Ciekawe ale jak liczę to 22 czerwca była 4 sobota ale niech będzie. Impreza składa się z trzech biegów w mundurach i kilku innych konkurencji o charakterze obronnym czy ratowniczym czyli:

1. Dwa razy się przeprawialiśmy przez Odrę,
2. Strzelanie z broni długiej i pistoletu,
3. Rzut granatem do celu,
4. Czołganie się ze skrzynka amunicji pod zasiekami na dystansie 50m i powrót już bez skrzynki,
5. Udzielenie pierwszej pomocy rannym w wypadku samochodowym (każdy z rannych dobrze ponad 100 kg;-) jakby co)
6. Uczta integracyjna przy grillu i piwie ze śpiewami- hm to było nawet miłe.

Dość powiedzieć że w tych zmaganiach zajęliśmy 2m wyprzedzeni jedynie przez reprezentacje Policji Frankfurckiej, a w konkurencjach biegowych zajęliśmy miejsce 1!!! I to mnie najbardziej ucieszyło!!! Tak naładowany urwałem się z tej imprezy dobrze po 20:00 aby zdążyć na pociąg do... Lęborka.

Po powrocie do domu torbę miałem już spakowaną więc szybki prysznic i z bratem i jego kumplem na stacje ruszyliśmy. Po drodze dostałem telefon od Michała gdzie się schowałem w tym Lęborku. Na wiadomość, że właśnie biegnę na stację w... Kostrzynie n/O chyba się zasmucił - nie ważne jak już usiedliśmy w pociągu przyjąłem pozycję horyzontalną i nagle obudziłem się w Bydgoszczy. Teleportacja czy co? Przesiadka na pociąg do Gdyni i... znowu telepotracja bo nagle oczom moim ukazała się Gdynia Główna Osobowa.

Niestety kompani mojej podróży nie podzielali mych zachwytów na tymi technikami podróży. Natomiast bużki wyraźnie dawały znaki o rosnącym napięciu przeddebiutowym - kto tego nie doświadczył? Niestety podróż z Gdyni do Lęborka przebiegła już jak dla mnie w sposób konwencjonalny czyli całe "45min. Lębork. Deszcz. Cholera!

Idziemy do biura zawodów, deszcz ma tendencje rozwojowe. Biuro jak to w Leborku wszystko OK i bez zbędnych ceregieli jesteśmy dość sprawnie obsłużeni. Niestety w reklamówce odkrywam brak koszulki. Więc idę się pokłócić ale jak się okazuje nie ja jeden zostałem złupiony z koszulki więc i mi się jakoś raźniej na duszy robić. Gdzieś w tym rozgardiaszu dociera do mnie sygnał jeść!!! Więc zjadam posiłek przedstartowy: kefir i banana. Powinno starczyć do mety. W drodze do szatni natykam się na kartony z odżywkami więc ładuję tam swoje na 15km izotoniczny twór własnej receptury / w Leborku w stosunku do Krakowa wprowadziłem pewne poprawki i chyba poprawiła się jakość mojego napitku/, na 25 km trochę kofeiny /też wg swojej receptury i na 30km to co na 15 tylko słodsze i już.

Nie wiem czemu się czepiacie tych szatni w Leborku, ja do pilnujących żołnierzy mam pełne zaufanie i o ile jestem dobrze poinformowany to jeszcze nikomu tam nic nie zginęło. A to chyba najważniejsze. A po drugie dobrze, że były te namioty to przynajmniej nasze torby nie mokły na deszczu. Tam też spotykam Jacka Baćmagę, który jeszcze w Krakowie zaklinał się, że do Pucka robi sobie wolne ze startami /ja chyba coś podobnego wówczas mówiłem, widać obietnice maratończyka przynajmniej w tej materii są guzika warte;-)

No i w tym namiocie słyszę jakiś zachrypły głos nawołujący /nie wiem czy to był szept czy krez akustycznych możliwości właściciela tegoż głosu/ MOOOORIIIIITOOOO!!! Znaczy mnie ktoś szuka. A kto to był zainteresowani niech się domyślą a postronni niech uszanują tajemnicę;-)))

Jakoś w namiocie nikt się nie kwapił do wyjścia, że o rozgrzewce nie wspomnę bo deszcz jakoś nie zamierzał dać sobie na luz i padał. Godz. 8:45 no już trzeba wyjść. Jednak trochę potruchtałem i ustawiłem się na linii startu /znaczy się na miejscu gdzie nie było kałuż/. Widzę, że jak na tę pogodę to zebrało się całkiem spore towarzystwo biegaczy ale jednak chyba mniej niż rok temu. Start.

Po przebiegnięciu 500m dołącza do mnie Michał a ja oglądam się za siebie jak zastartowali moi debiutujący w maratonie towarzysze podróży. Nie poniosła ich gorączka startowa i pokornie truchtali swoim tempem. Jest ok i razem z Michalem tak sobie truchtamy. Przez pierwsze 5km żegnamy Lębork. W tym czasie wygadałem się Michałowi, że tu praktycznie nie ma limitu czasu a ten na to - to może będziemy iść!!! Oszalał myślę i oświadczam mu kategorycznie, że nie wiem jak on ale ja mam pociąg i jak przekroczę 4:30 to mogę sobie nocleg szukać w Leborku.

Do 10km rozważamy plany osiedlenia się tu. Cytuję "jakbym miał taką dolinkę z taką górką i takie krowy to by mi wystarczyło żebym je miał i już". W sumie święte słowa. Po przekroczeniu 10 km Michał robi się nudny bo ... chce mu się jeść. Jeny co on z głupoty wygadywał o kulce chleba, o wyższości zsiadłego mleka nad marketowym kefirem (właśnie wtedy mi się odbiło kefirem z bananem), o pieczonych gołąbkach z młodymi kartoflami (no tu to przegiął bo się złapałem na ślinotoku). I w pewnym momencie czuje zapach czegoś pieczonego i sobie myślę, przez te jego wywody kulinarne to ja mam omany węchowe. Ale zapach robi się coraz wyraźniejszy i identyfikuje go jako... zapach pieczonych kiełbas z grilla!

Na 15 km obsługa sobie grilla rozłożyła i Michał z kubkiem w ręku rozpoczął ofensywę na tego grilla. Jak dostał tę kiełbasę do kubka to cała obsługa punktu zgodnie oceniła, że to taki pierwszy, który w czasie maratonu wcina kiełbasę z grilla. Jakiś kawałek potem skręciliśmy właściciela gara z kompotem truskawkowym na poczęstowanie nas co też zrobił.

Półmetek czas 2:04 (chyba taki mieliśmy Michał czy nie bo ja nie pamiętam?) Wychodzi, że biegniemy sobie spokojnie na 4:10 co Michał poddał w wątpliwość. Na prostej z ograniczonym ruchem samochodowym mijamy Pana Mariana Parusińskiego i tak dochodzimy do 25km tempo równe. Michał twierdzi, że powinniśmy zmieścić się w 4:20 a mi wychodzi spokojnie poniżej 4h. Jak on to liczył?

Za 25 km zaczyna się zbieg, którego miałem już dość i na dole zaczął się podbieg gdzie mogłem pobiec w tempie jakie sobie założyłem czyli troszkę poniżej 5 min na km, a nie jak Michał podał 4:30 !!!??? Górkę zrobiłem na lekko potem drugą i zauważyłem przed sobą sznur zawodników a w nogach taką lekkość. Tu winien jestem pewne wyjaśnienie. Maraton w Leborku potraktowałem jako trening. Treningowy bieg na 15 km poprzedzony 27 km rozgrzewką. Może się to komuś wydać dziwne ale po zwyczajnym biegu na 10-15 km bolą mnie plecy a najważniejsze, że i tak zawsze pobiegnę szybciej niż sobie założyłem.

Więc sobie wykombinowałem takie biegi na 15 km w ramach maratonu. Czy po przebiegnięciu 27 km ktoś zaryzykuje stwierdzenie, że jestem źle rozgrzany? A i tempo w jakim biegnę jest tym jakiego oczekuję!!!

Tak więc rozpocząłem bieg właściwy. Na 30km tempo ok samopoczucie ok. Na 35km coś mi do ucha mówi, że mogę pokusić się o złamanie 3:50. Jednak zdrowy rozsądek i samodyscyplina bierze górę. Po pierwsze niecałe 24h temu biegałem w mundurze i to całkiem spory kilometraż, w pamięci mam skutki ułańskiej swoje szarży z Krakowa. No i po drugie cel był pobiec 15km w tempie 4:50-4:55 na km a drugą połówkę w czasie lekko poniżej 1:50.

Co jak na trasę w Leborku nie jest zadaniem łatwym. Wbiegając do Leborka i mijając punkt na 40km przed oczyma stanęły mi męki jakie przeszedłem rok temu na tym punkcie gdzie się zatrzymałem i ruszyć z miejsca nie mogłem. W tym roku taka historia się już nie powtórzyła. Dość powiedzieć, że na odcinku od 40km do mety wyprzedziłem 8 zawodników. Tak długi finisz się opłacił, szczególnie zaś tak długa pogoń za Jarosławem LISEM na ostatniej prostej w końcu go wyprzedziłem i... dało mi to miejsce w drugiej setce dokładnie 199 pozycję :-)

Czas w pełni mnie satysfakcjonuję 3:55:11. Już za 5 tygodni Puck i podobny plan ale tam maraton naprawdę zaczyna się dopiero 200 metrów po półmetku.

Na mecie na kończących maraton zawodników czekał medal. Ale jaki. Organizatorzy chyba pozazdrościli organizatorom zimowej olimpiady i zainspirowani tamtymi medalami obdarowali nas podobnymi w koncepcji. Jeśli organizatorzy będą wręczać takie medale to jestem nawet na poczet takich unikatów poświęcić koszulkę. Panowie koncepcja, pomysł super! Trochę z tym kontrastuje wstążka, w ubiegłym roku była solidniejsza. Powiem szczerze przy takim medalu chyba każda wstążka jest ubogim dodatkiem!!!

Lebork podobnie jak Dębno oferuje biegaczom to co ma najlepszego. W bieżącym roku publiczność na trasie nie dopisała choć biorąc poprawkę na pogodę na początku to i tak było rewelacyjnie. Mi osobiście szkoda, że nie było na trasie w tym roku tych strażaczek z siekierkami i w miniówkach. Ech szkoda;-(( No i tak jak w ubiegłym roku tak i w tym znów Karczmitowicz debiutował. Jak znam życie i go w końcu to mój brat i aż tak bardzo się nie różnimy to go jeszcze dziś unosi chwała i duma z dokonania pokonania maratonu. Ostatecznie ilu jazz- trębaczy przebiegło maraton?

Jacek "Morito" Karczmitowicz
WKB META Lubliniec

korespondent www.maratonypolskie.pl
największego serwisu internetowego o bieganiu

Ps. A tak z reporterskiego obowiązku muszę dodać, że to był mój debiut maratoński w barwach Mety Lubliniec. Prezes myślę, że hańby nie przyniosłem i jeszcze nie teraz na banicję mnie nie skażesz?



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768