redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
mamusiajakubaijasia
Gabriela Kucharska
Rudawa / Kraków
MaratonyPolskie.PL TEAM
MaratonyPolskie.PL TEAM

Ostatnio zalogowany
2024-01-30,19:03
Przeczytano: 313/78384 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.9/12

Twoja ocena:brak


Smak bocheńskiej soli
Autor: Gabriela Kucharska
Data : 2009-03-11

Dawno temu – dokładniej rok – kiedy byłam już wierną czytelniczką Maratonów Polskich, ale nie miałam jeszcze odwagi zabierać głosu na forum, przeczytałam o Biegu Sztafetowym w Bochni. Idea dwunastogodzinnego biegania pod ziemią bardzo mi się spodobała i postanowiłam, że za rok zgłoszę się do udziału w imprezie.

Oczywiście pod dwoma warunkami:
- że uda mi się jakimś cudem skompletować sztafetę
- i że będę już potrafiła biegać na takim poziomie, żeby po takim biegu (albo w trakcie jego trwania) nie umrzeć.

Póki co zaś, śledziłam z zainteresowaniem zeszłoroczną edycję (bieg odkryłam po upływie terminu zgłaszania sztafet, ale jeszcze przed jego rozegraniem), i z wypiekami na twarzy czytałam forum bocheńskie.
Potem przeczytałam rewelacyjny artykuł Admina „Parszywa dwunastka” – wspaniały panegiryk na cześć bocheńskich biegaczy, jak i samej imprezy, i moja wola startu w Bochni sięgnęła zenitu.

W międzyczasie tak zwanym, zaraziłam bieganiem mojego dalekiego kuzyna Tomka z Katowic. Z Tomkiem znaliśmy się już internetowo od kilku lat, a raz spotkaliśmy się osobiście. Łączyło nas wspólne upodobanie do genealogii (nasi dziadkowie byli braćmi) oraz pogaduszki na gg:)

W sumie niezły punkt wyjścia do tego, żeby biegać:) Tomek po raz pierwszy wystartował z zeszłorocznym biegu Powitanie Wiosny w Katowicach. Nie będę ukrywać, że po tym biegu nie wyglądał kwitnąco, ale….zapału nie stracił:) Obrał dwa cele biegowe – ukończenie Półmaratonu 4energy i start w bocheńskiej sztafecie. Początkowo bieganie nie cieszyło go jakoś nadmiernie, ale w pewnym momencie połknął bakcyla:) Oczywiście cały czas istniała kwestia pozostałej dwójki do ewentualnej sztafety, ale że czasu było jeszcze sporo, więc nie przejmowaliśmy się tym nadmiernie.

Potem narodziło się kolejne moje dziecko biegowe czyli Piotrek. On też miał dwa cele biegowe : ukończyć Półmaraton 4energy i Bieg Sztafetowy w Bochni:)
Historia lubi się powtarzać:)

Tymczasem czas płynął nieubłaganie i termin zgłaszania sztafet do biegu zbliżał się wielkimi krokami. Nie jest trudno znaleźć osobę do sztafety. Ale tylko pozornie. Bo kiedy uczciwość każe realnie spojrzeć na własne bieganie i czasy jakie się osiąga, to nie można zaproponować udziału w sztafecie każdemu. Należy znaleźć kogoś takiego jak my, czyli „ambitnego truchtacza”. Wspólnie ustaliliśmy, że skierujemy zaproszenie do Luizy – a nuż zechce je przyjąć...
Zechciała:)

Nawet więcej – była bardzo ucieszona, bo, jak powiedziała, zawsze chciała pobiegnąć w sztafecie, ale wiedząc, że biega pomału nigdy nikomu nie proponowała swojego udziału.

Pozostała kwestia zawodnika rezerwowego, przy czym nasze podejście od początku było takie, że jest nam po prostu potrzebny dobry serwisant o odpowiednich cechach charakteru.
Po szybkim namyśle stwierdziliśmy, że istnieje taki ideał – to Ola – żona Tomka.
Sztafeta została zgłoszona...
Oczekiwanie na losowanie, i...
...ZOSTALIŚMY WYLOSOWANI !!!

Witaj Bochnio, słodka Bochnio:)

Ostatnie już przygotowania, ustalenia i nadchodzi dzień wyjazdu.
Jaś i Jerzyk oddani pod czułą i troskliwą opiekę rodziny, Kuba z nami i jedziemy. Już w Bochni spotykamy się z Luizą, Olą i Tomkiem i razem idziemy do szybu Sutoris.

Żeby nie było za fajnie okazuje się, że teraz jest ostatni zjazd a potem godzina przerwy technicznej. W windzie jest jedno wolne miejsce i moi przyjaciele wypychają mnie słowami „Gaba jedź! Zajmiesz nam łóżka”. No to jadę.



Rys.1 - Sala w której spaliśmy



Na dole dwie miłe panie przydzielają łóżka sukcesywnie przybywającym biegaczom. Ma to swój głęboki sens, bo obydwie sale zapełniają się równomiernie, bez wolnych łóżek porozrzucanych gdzieniegdzie.
Kładę na jednym z przydzielonych nam łóżek torbę i blachę z szarlotką, podnoszę głowę i...mój wzrok napotyka Maćka:)

Chyba powinnam dwa słowa o Maćku napisać. Widzę go zaledwie trzeci raz w życiu, ale – być może dzięki miłym konotacjom z moim debiutanckim wrocławskim maratonem – uważam go podświadomie za dobrego duszka moich niektórych biegów. Kiedyś ktoś napisał, że Maciek to jest szarlatan i mag (w kontekście organizowanego przezeń Półmaratonu Puchatka), a ja chyba się z tą opinią zgadzam:) W Maćku jest bardzo dużo takiego mądrego ciepła i bardzo dużo złośliwości jednocześnie. Ale...Maciek nie kopie po kostkach:) Szybkie, zdumione przywitanie „Ty tu biegniesz?”

I już każde z nas pędzi do swoich spraw. Ja wpadam na Mariana z Mety, więc przywitanie z Marianem, z Kaziem; potem do moich RGO-wców, do reszty naszych TEAM’owiczów i odpowiadanie każdemu po kolei na pytanie „Sama jesteś? A gdzie są twoi?” I czekanie na tych „moich”.

W pewnym momencie na moim łóżku przysiada wielki facet i mówi „Cześć Gabrysiu”.
Od razu wiem, że to Biały Krzyś, już chcemy zatonąć w przyjacielskiej pogawędce, kiedy w końcu docierają moi długo oczekiwani towarzysze. Szybkie rozlokowanie na łóżkach, i ruszamy – tym razem już wspólnie – witać przyjaciół. Mam okazję i przyjemność przedstawić im Olę i Tomka:) Jeszcze wieczorne jedzenie ciast (obłędny trójkolorowy sernik Beaty), pogaduchy, pytania o plany na jutro i już pora iść spać. Jutro czeka nas ciężka praca na granicy naszych możliwości.

Dies irae

Rano, po średnio przespanej nocy (emocje w zenicie), otwieram oko i okazuje się, że spałam łoże w łoże z Jaremą. Oczywiście nie można przepuścić okazji do miłej, odstresowującej pogawędki, więc też nie żałujemy sobie:)
Potem pora na śniadanie, ostatnie ustalenia taktyczne i nadchodzi czas pokonania po raz pierwszy 307 stopni do góry. Przyjdzie nam je w ciągu tego dnia pokonywać wielokrotnie...

Jeszcze w ostatniej chwili przed pójściem na start, uczulam „moich” sztafeciarzy „Pamiętajcie, nie biegajcie za szybko. Pamiętajcie, żeby oddychać na cztery, bo inaczej zdechniecie po pięciu godzinach. Pamiętajcie spokojnie. Pamiętajcie...Pamiętajcie...Pamiętajcie...” Nasza taktyka jest następująca:

Luiza i Piotrek chcą biegać po jednym okrążeniu. Ja i Tomek wolimy po trzy, żeby mieć więcej czasu na odpoczynek. Przy takich założeniach ustalamy, że pobiegniemy w następującym porządku: Najpierw start i każdy z nas biegnie jedno kółko dla zorientowania trasy, i dania poglądu Oli i pozostałym, ile czasu każdemu z nas zajmie pokonanie jednego kółka, a później w takim szyku:

ja
ja
ja
Tomek
Tomek
Tomek
Piotrek
Luiza
Piotrek
Luiza
Piotrek
Luiza

I tak da capo al fine:)

Póki co, idę na start. W międzyczasie krótka rozmowa z Maćkiem „Biegniesz” - bardziej stwierdzenie niż pytanie. I moja odpowiedź „No, biegnę i w dodatku jestem kapitanem. Niezła szopka – nie?” I szczera, uczciwa, pełna życzliwości reakcja „No:)”

Najpierw start honorowy dla mediów, potem idziemy do swoich stref startowych, rozlega się wycie syreny i rusza piąta, jubileuszowa edycja biegu sztafetowego w Bochni. Po pierwszym, testowym okrążeniu nasza wiedza jest już dużo bogatsza.
Od strefy zmian do zimnego szybu Campi. Bieg z zimnym wiatrem w twarz, potem nawrót i bieg zimnym szybem, ale już bez tego wiatru, mijamy strefę zmian, dalej do kaplicy świętej Kingi, i dalej do bardzo ciepłego szybu Sutoris (Tam biegnie się naprawdę niemiło. Po kilku godzinach biegu dodatkowo chodnik będzie bardzo zapylony i duszny), potem nawrót i do strefy zmian.

Proste – prawda?
Bardzo proste. Lekkie przewyższenia dodają tylko temu smaczku. Jedyna niedogodność to to, że biega się po betonowych płytach chodnikowych ułożonych na dnie wyrobiska. Generalnie amortyzacji tyle, ile fabryka włożyła do butów:)
No i jest jeszcze jedna niedogodność, a może raczej trudność.

Mianowicie taka, że tę miłą, nietuzinkową i generalnie nieskomplikowaną agrafkę pokonuje się przez dwanaście godzin. Oczywiście całą czteroosobową sztafetą, więc nie jest to jakieś samobójstwo, ale de facto przez dwanaście godzin trzeba się utrzymać w stanie pełnej gotowości biegowej.



Rys.2 - Biegam sobie



Biegamy...
Dodatkowa magia tego biegu polega na tym, że cały czas widzimy zawodników biegnących z naprzeciwka.

Niektórych to niesamowicie dopinguje. Mnie bardziej skłania do obserwacji.
A obserwacje i wnioski z nich płynące są rozmaite. Z wielką przyjemnością za każdym razem mijam Dalię. Ona się cały czas uśmiecha. Oczywiście nie wiem, czy w każdej chwili trwania biegu, czy tylko do mnie, ale jest to bardzo miłe. Ania Arseniuk gna jak maszyna; jest maksymalnie skoncentrowana i sprawia wrażenie jakby nie widziała świata. Evik przemyka za każdym razem jak strzała, ale świat wokół dostrzega...czasem:) Lidka walczy jak lwica – widzimy się, ale pozdrawiamy się wzrokiem i to chyba wszystko na co Lidkę w tym momencie stać.

Maciek (lopez), ciągnie jak maszyna, ale wygląda przy tym jak człowiek, czego nie da się powiedzieć o Kubku. On w biegu wygląda jak cyborg. Nigdy nie widziałam nikogo, kto miałby taką postawę biegową jak Kubek. On ma całą klatkę piersiowa maksymalnie spiętą i wysuniętą do przodu. Skojarzenie z kogutem bojowym nasuwa się samo:) Tomek (shinuk) wygląda w czasie biegu zupełnie normalnie, acz ciągnie pięknie. Adaś Doliński bardzo porusza moją mamusiowatą naturę. W czasie biegu jest tak skoncentrowany i szybki, że budzi podziw, natomiast za każdym razem po zmianie, kiedy stoi już w strefie zmian jest po prostu zielony i wygląda jakby miał zemdleć.

Ten chłopak przez dwanaście godzin biegał na granicy swoich możliwości i ani na chwilkę nie odpuścił. Adaś poza trasą jest człowiekiem, którego nigdy w życiu nie posadziłabym o najmniejszą bodaj wolę walki. To ciepły, miły, skromny chłopiec; bynajmniej nie sprawia wrażenia wojownika. Rembrandt - plotka chętnie rozgłaszana przez niego samego głosi, że nie mieści się w niektórych miejscach. Przeto, w czasie biegu, można go spotkać spacerującego po torach kopalnianego pociągu. Bobparis – nie biegnie co prawda w TEAM'owej sztafecie, ale za to w naszych TEAM'owych barwach; i biegnie pięknie. Kaziu Kordziński – to jest dopiero mieszanka wybuchowa!!!

Kaziu przez cały czas biegu wygląda tak, jakby był właśnie na niedzielnym spacerze, zero napięcia, nie widać po nim zmęczenia, a przecież gna jak szatan. Marian (marmach) - ten mija mnie jak strzała. I dobrze – na pogaduchy jest czas wtedy, kiedy mamy przerwy. Krzyś Bielecki – wielki facet o bardzo poważnej twarzy – skoncentrowany na biegu, gna jak się patrzy. W którymś momencie kolano odmówi mu posłuszeństwa.

Jarema – kiedy mija mnie na trasie, wygląda jak człowiek, który przyjechał wypełnić tu pewne zadanie i konsekwentnie, spokojnie je wypełnia. Pełen spokój, i mimo potu wrażenie braku zmęczenia. Maciek – kiedy mnie mija uśmiecha się do mnie i machamy sobie pogodnie rękami. Coś takiego bardzo dodaje skrzydeł po osiągnięciu pewnego poziomu zmęczenia. Przy okazji któregoś tam spotkania w strefie zmian, wypowiada znamienne słowa „Ja nie zawsze biegam szybko”.
Moi kochani „rudawczycy” – Grzegorz, Darek, Tusik, Rafał (rufus 1985).

Są ambitni do bólu – zwłaszcza Grzegorz – gna chyba nieco ponad swoje możliwości. Kiedy schodzi z toru po zmianie, za każdym razem wygląda tak, jakby był właśnie po ostrym finiszu. Tusik biegnie ze świeżo skręcona kostką, Grzegorz ma skłonność do permanentnej kontuzji kolana, Rafał ma problem z kolanem – dla niego bieg kończy się po siedmiu okrążeniach – resztę chłopcy muszą zrobić sami. Darek...hm, patrzenie na Darka skłania do bardzo ciekawych wniosków.

Kiedy mijam Darka na trasie, ten pracuje uczciwie, im później tym bardziej widać po nim zmęczenie, ale kiedy tylko schodzi z trasy i zakłada swoją niebieską kurtkę, wygląda tak, jakby tego dnia nie przebiegł jeszcze ani jednego kroku. To, w jakim niesamowitym tempie on się regeneruje, może przyprawić o zawrót głowy. A przy tym ani na moment nie traci humoru w swoim obłędnym, kowalowym wydaniu.

Beatka, która dzisiaj nie biegnie, tylko serwisuje swojej sztafecie. Otacza opieką, karmi, poi, podnosi na duchu, robi zdjęcia. Mateusz i Kuba – nasze rudawskie dzieci. Obawiałam się, jak to może w końcowym rozrachunku wyjść, a tymczasem wyszło doskonale. Są zajęci sobą i nie przeszkadzają swoim biegającym dzisiaj rodzicom. Spora w tym zasługa słynnej 180 metrowej zjeżdżalni. Nasze małe małpki bez cienia zmęczenia biegają góra – dół – góra – dół – góra.... i zjeżdżają, jak chyba jeszcze nigdy w życiu:) W międzyczasie biorą udział w symultanicznym quizie geograficznym zorganizowanym im przez Olę. Są naprawdę wspaniali:)



Rys.3 - W strefie zmian



Inni biegacze...
Niektórzy to maszyny do biegania.
Niektórzy są biegowymi mistrzami i to widać.
Sporo jest takich, którzy po prostu chcą, najlepiej jak potrafią, sprostać trudom tego biegu.
I my...

Tomek – duży facet ze sporą nadwagą, o dużej wytrzymałości i ta wytrzymałość rekompensuje brak prędkości. Tomek jest typem długodystansowca. Na pierwszym okrążeniu się rozgrzewa, od drugiego zaczyna mu się biegnąć dobrze. Po każdej swojej serii, kładzie się na łóżku i śpi (no...drzemie).

Luiza – nie umiem jej rozgryźć jako biegaczki, ale mam wrażenie, że to też typ wytrzymałościowy. Posiada piękną cechę; mianowicie świadomość przynależności do grupy. Ona całym swoim zachowaniem okazuje, że biegnie w sztafecie, jest jej członkiem i nie ma pokusy by realizować swoje prywatne cele.

Piotrek – facet, który dostał od Boga warunki by być biegaczem, ale często brakuje mu motywacji do treningu. W tym biegu spisał się znakomicie. Chociaż jadąc do Bochni miał jeden cel (nieco humorystyczny, ale o tym sza...), to na szczęście odpuścił.

Ja – truchtająca mamusia o (podobno) sporej wytrzymałości. Po drugiej swojej zmianie zaliczę kryzys, który objawi się tym, że będę leżeć na łóżku w śpiworze, i w jakimś dziwnym półśnie trząść się z zimna. Ubranie podkoszulka i butów wtedy właśnie, będzie najcięższą pracą, jaką wykonam w czasie całego czasu trwania biegu. Na szczęście pokonanie słynnych 307 stopni rozgrzeje mnie i obudzi:)

Ola – nasz serwisantka. Wybrana z głową, ze względu na swoje cechy charakteru. Ola jest ciepła, odpowiedzialna, dyskretna, nie ma zadęć gwiazdorskich, jako nauczycielka potrafi skłonić oporną Gabę do tego, że ta ma, mimo wszystko, wejść do śpiwora i poleżeć chociaż chwilkę:)

Gdy kończę swoje przedostatnie kółko, mijając Darka mówię mu w locie „Dareczku, zaczynam umierać”; on mówi, że on też, po czym ja kończę bieg i idę pod prysznic, a on z uśmiechem na twarzy czeka na swoje dalsze bieganie…
Kiedy, ku wielkiej uldze wszystkich, zbliża się koniec dwunastej godziny biegu, idę – już wykąpana i świeża na górę, a tam odliczamy ostatnie minuty biegu.

Ostatnich dziesięć sekund krzyczymy już wszyscy zdartymi solą gardłami: 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1...i nie ma syreny na koniec!!! Zresztą w tym ryku jaki wydobył się z dziesiątków umęczonych gardeł pewnie nie byłoby jej słychać:)
Zakończyliśmy nasze zmagania z samymi sobą. I celowo piszę tu o zmaganiach z samymi sobą, bo przecież nikt nam nie kazał gnać, trasę należało przebyć. Przecież nikt nie bronił spacerów po kopalnianych chodnikach. A tymczasem? Każdy dawał z siebie najwięcej jak tylko mógł.

Teraz już tylko prysznice, kolejka do posiłku i do piwa i...odpoczynek.

Chcę w tym miejscu napisać o „czarnej eminencji” tego biegu, czyli o GREGU.
Grześ przyjechał do kopalni z konkretną misją do wykonania i nie da się ukryć, że podszedł do zadania bardzo odpowiedzialnie. Mianowicie, on przyjechał robić zdjęcia i wszystkie swoje wysiłki koncentrował na robieniu zdjęć. W przeddzień biegu, przed biegiem, na trasie – w różnych miejscach, po biegu, na następny dzień. Robił je z pasją i poświęceniem.

Potrafił się zerwać od posiłku w pół kęsa tylko po to, by zrobić zdjęcie mnie i Piotrkowi, gdy Piotrek odprowadzał mnie z trasy. Inna sprawa, że jego fotografowanie miało tez swój wymiar humorystyczny. Mianowicie GREG od stóp do głów był ubrany na czarno – łącznie z czapeczką na głowie. Kiedy siedział w jasnym chodniku, na nawrotce, czy na torach, był doskonale widoczny, ale kiedy obrał sobie za punkt ostrzałowy miejsce ciemne, to wyglądało to tak, że czarna postać wyłaniała się niepostrzeżenie z mroku, strzelał flesz, i czarna postać równie niepostrzeżenie chowała się z powrotem w mrok.

Czysta metafizyka. Zwłaszcza, kiedy po kilku godzinach biegu człowiek znajdował się już na granicy innych stanów świadomości:)

Post factum

Wieczorem ci, którzy mieli jeszcze siłę i ochotę spotkali się na biesiadowaniu.
W tym roku wyszło tak, że nie było żadnej grupy o silnych skłonnościach do głośnej zabawy z pieśnią na ustach, więc też biesiadowano w kilku mniejszych grupach, których składy nieustannie się zmieniały.

My, idąc do stołu, po prostu zapraszaliśmy wszystkich napotkanych znajomych na ciasto, piwo i wino. Niektórzy nie byli w stanie stawić się od razu, ale wcześniej czy później większość z nich przybyła:) Siedzieliśmy sobie spokojnie przy stole zajadając szarlotkę, babkę Oli i pączki Luizy, zapijając to piwem i winem, i przeżywaliśmy świeżo zakończone zmagania:)
Spokój, błogość, świadomość braku przymusu...
Pewnie posiedzielibyśmy dłużej, ale zmęczenie nie pozwalało o sobie zapomnieć i kazało iść spać.

Kiedy poszłam odnieść puste kubeczki, zostałam zaproszona i wciągnięta do biesiady przez „chłopaków” z Mety. Posiedziałam chwilkę, pożartowaliśmy i pożegnałam się grzecznie, bo widziałam, ze Piotrek na mnie czeka. I słusznie zrobiłam, bo ten z wściekłością na obliczu udawał się już w kierunku noclegu. Przeprosiłam, wyjaśniłam gdzie byłam i co robiłam, na co mój miły mąż zaproponował „To jak chcesz, to weźmy to, co zostało z szarlotki i chodźmy do nich”.

Nie ukrywam, że propozycja spodobała mi się bardzo. Oczywiście natychmiast znalazły się dla nas krzesła, oczywiście pogaduchy w miłej, niewymuszonej, atmosferze. Przy okazji żartowałam sobie, że tak to, przy jednym stole ostatni spotkali się z pierwszymi:)
Swoja drogą, ci „pierwsi” to bardzo sympatyczni ludzie bez cienia zadęcia, którzy mieli do siebie zdrowy dystans.

Czemu z ostatnimi?
Tak, byliśmy ostatni, i żeby było ciekawiej, nie mamy z tego powodu cienia kompleksów. My chcieliśmy po prostu ukończyć bieg. Zakładaliśmy, że każde z nas pokona mniej więcej dystans półmaratonu. Pokonaliśmy – każde – w okolicach trzydziestu kilometrów.

W dodatku organizator przydzielając sztafetom numery startowe (zapewne w drodze losowania), nam przyznał numer 55. Bardzo serdecznie mnie to ubawiło, i powiedziałam, że wobec tego musimy zająć miejsce zgodne z numerem sztafety. Byliśmy bodaj jedyną sztafetą, której się ten niecodzienny wyczyn udał.

Dla ścigaczy czy dla ludzi nieco nadambitnych, zajęcie ostatniego miejsca mogłoby być rodzajem przegranej. A my cieszymy się jak dzieci, że daliśmy radę ukończyć ten bieg w niezłej formie, że nikt z nas nie zdechł, że nikt nie musiał przejść do marszu. Zjeżdżając na dół wcale nie byliśmy tego tacy pewni:)

Tak więc ostatni biesiadowali z pierwszymi w licznym gronie przedstawicieli Wojska Polskiego, potem dołączyli do nas Kowal z Tusikiem, i tak przy miłych pogaduchach zszedł nam czas do blisko trzeciej rano. Przy czym w kopalni nie czuje się upływu czasu. To nie jest tak, że teraz jest półmrok, ale zaraz wstanie słońce i zacznie się dzień. To jest półmrok, który może przejść jedynie w całkowitą ciemność...

Kiedy przyszłam do mojego łóżka leżał na nim plakat z moim zdjęciem. Spodobał mi się, ale nie wiedziałam skąd się tam wziął. Rano okazało się, że to Jarema mi go tam położył...

Dobrze jest mieć kolegów. Ja nawet nie wiedziałam o istnieniu tych plakatów, a tymczasem plakat, jeszcze ciepły, czekał już na mnie.

Lacrimosa

W niedzielę rano obudził na błysk światła, i nawoływania pana, że jeżeli ktoś chce zwiedzać kopalnię, to zbiórka jest o godzinie ósmej. Była 7.20. Zerwałam się, ubrałam, szybciuteńko zmotywowałam Kubę i znów – tym razem już po raz ostatni – ruszyliśmy upiornymi 307 schodami do góry.

Samo zwiedzanie kopalni bardzo było miłe - w dużym stopniu pokrywało się z trasą naszych wczorajszych zmagań. Inna sprawa, że patrzenie na niektórych z nas, kiedy pokonywali schody w górę czy w dół, budziło współczucie, a może nawet litość. Banda nieprawdopodobnych połamańców, którzy pokonując kilkadziesiąt schodów, prawie że płakali:)

Po zwiedzaniu – DEKORACJA.
Miła chwila. Jako pierwsza została wywołana na podium sztafeta, która zajęła ostatnie miejsce. Tak to, po raz kolejny, przekaz ewangeliczny „Ostatni będą pierwszymi” znalazł potwierdzenie w rzeczywistości. Wspaniałe, piękne medale na szyje. Gratulacje burmistrza Bochni i Tomka Głoda- dyrektora biegu, a potem dalsza dekoracja.

W międzyczasie losowanie nagród. Tym razem w udziale przypadła nam satysfakcja z ukończenia biegu – pulę nagród zgarnęli pozostali:)
Potem jeszcze spokojny posiłek przy stole, pożegnanie z Krzysiem, zgarnięcie Tusika ze sobą i…w drogę.



Rys.4 - Nasza sztafeta w trakcie dekoracji



Organizatorzy tego biegu wykonali bardzo dużą, doskonale zaplanowaną i zrealizowaną pracę. Na biegu było wszystko, co powinno było się na nim znaleźć. Noclegi, posiłek, non stop dostępna kawa i herbata dla biegaczy, punkty odżywcze na krótkiej przecież trasie, wyniki podawane na bieżąco, masażyści, muzyczka na trasie z głośników, dziewczyny z gitarą w kaplicy, wszechobecni fotografowie, piękny medal i fajne nagrody.



Rys.5 - Wrócę tu :)))



Jakby to głupio nie zabrzmiało, teraz już wiem, co takiego jest w bieganiu dwieście metrów pod ziemią.
Tomku z załogą dziękuję Wam. Te brawa na stojąco, które otrzymaliście w czasie dekoracji, ani w części nie oddają wdzięczności tych, którzy mieli szansę i okazję uczestniczyć w Waszym biegu:)

Pot ma słony smak – to prawda powszechnie znana.
Pot w Bochni ma smak podwójnie słony:)




INFORMACJA POSIADA MULTI-FORUM
POROZMAWIAJ
Biegi sztafetowe

12 Godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy - Bochnia, 6...

10
2020-03-14
Biegi sztafetowe

2019 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

5
2019-03-06
Biegi sztafetowe

2018 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

7
2018-03-12
Biegi sztafetowe

2017 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

18
2017-10-10
Biegi sztafetowe

2016 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

26
2016-03-18
Biegi sztafetowe

2015 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

60
2015-11-12
Biegi sztafetowe

2014 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

108
2014-11-16
Biegi sztafetowe

2013 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

113
2013-05-08
Biegi sztafetowe

2012 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

397
2012-03-22
Biegi sztafetowe

2011 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

418
2011-04-02
Biegi sztafetowe

2010 - 12h Podziemy Bieg Sztafetowy

325
2010-03-23
Biegi sztafetowe

2009 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

222
2009-05-28
Biegi sztafetowe

2008 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

317
2008-12-30
Biegi sztafetowe

2007 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

18
2007-03-04
Biegi sztafetowe

2006 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

65
2006-03-30





Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768