redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Afryka, 04 lutego 2019, 07:00, 1687/190528Andrzej Wojakowski
Po raz pierwszy Afryka - mój Marakesz

LINK 1: ARCHIWUM: ZAGRANICA - AFRYKA



      Maraton w Maroku wybrałem z wielu względów. Po pierwsze, że to Styczeń i temperatury są znośne dla biegaczy. Poza tym ten maraton ma już swoją renomę i wielu biegaczy z Europy wybiera właśnie te miejsce na start np. na rozpoczęcie roku biegowego. Były też inne powody, ale o nich w drugiej części relacji. Zresztą z Polski przybyło wielu biegaczy, podobno ok. 200 (w maratonie startowało ok. 50). Język polski słychać było często i gęsto przed startem. Któryś z biegaczy zażartował nawet że są to "zamiejscowe mistrzostwa Polski w maratonie"

Ale wróćmy do moich przygotowań. Były marne, solidniejszy trening zacząłem dopiero po 18 Gr., miałem mało długich wybiegań, zaś w Styczniu złapałem przeziębienie, które przerwało jakiekolwiek treningi na ponad tydzień. A to wszystko wychodzi w czasie biegu. Dodatkowo po przylocie pierwszą noc w medynie w hostelu (bo tanio) spędziłem w zimnym pokoju, położonym niedaleko od otwartego tarasu na dachu budynku, a noce w Marakeszu były zimne.

Spałem w polarze, skarpetkach, w wełnianej czapce, a i tak było mnie zimno, rano wstałem lekko sztywny. Dobrze że słońce zaczyna od rana operować (rano to tutaj pojęcie względne, dzień zaczyna się od ok. 8.30). Na następne noce przeniosłem się do innego, cieplejszego pokoju, dostałem termowentylator, było lepiej.

W piątek przed maratonem udałem się do biura zawodów odebrać swój nr startowy. Bez większych kłopotów, ale na początku pani szukała mnie na liście półmaratonu, a za chwilę znalazła mnie na liście maratończyków. Wraz z nr dostałem ładną seledynową koszulkę tech., i to tyle w tzw. zestawie startowym. Targi Expo to tylko kilka namiotów, nic ciekawego, nie ma co porównywać z europejskimi maratonami, gdzie producentów sprzętu biegowego, szereg innych firm, stoisk organizacyjnych innych maratonów jest bez liku.

Moim zaskoczeniem było to, że było dwóch organizatorów maratonu i półmaratonu. W dwóch miejscach (inne organizacje) można było odebrać nr startowy. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem, ale to jest Afryka, i zdziwień było jeszcze wiele. Ja za swój start zapłaciłem jako cudzoziemiec 75 EUR, już w Paź. ubiegłego roku, zaś na miejscu można było wykupić startowe za 70 EUR. Ktoś dodatkowo zarobił na mnie Jeśli nie znasz francuskiego to uzyskanie odp. na dodatkowe pytania było trudne. Mnie np. poinformowano że na start mam się stawić w stroju biegowym, żadnego depozytu na rzeczy biegaczy. A na miejscu namiot depozytowy był, ja za to marzłem, będąc tylko w lekko ubrany.

W Nd wstaję wcześnie, o 5.25, co by 3 godz. przed biegam zjeść lekkie śniadanie. Ubieram się w koszulkę bez rękawów, skuszony widokiem biegaczy na plakatach i dotychczasową b. słoneczną pogodę (i to był błąd). Wychodzę z hostelu, jest noc, rogalik świeci, a ja idę poprze wąską uliczkę w medynie. Za chwilę spotkała mnie miła niespodzianka. Kierowca dużej taksówki, odwożąc parę włoskich szwajcarów na lotnisko, zabrał mnie i podwiózł pod aleję startową. Nie chciał pieniędzy, co nie jest normą w Maroku

Byłem za wcześnie, było zimno, poszedłem więc do hotelu Sofitel, gdzie w foyer hotelowym, w luksusowych, ciepłych warunkach przesiedziałem wiele minut. Kilkanaście minut przed startem ustawiam się z przodu pośród biegaczy z całego świata. Obok mnie Urugwajka z Grekiem robią sobie wspólne zdjęcie z flagami (proszę zauważyć że barwy flag Urugwaju i Grecji są podobne). Start punktualnie o 8.30. Dzień się niby zaczął, ale jest mgliście i pochmurno. Chyba organizatorzy zamówili u Allaha inną pogodę na ten dzień, bo aura nie zmieniła się w czasie biegu, lekkie słońce wyszło dopiero ok. godz. 14.00, jak wróciłem do hostelu.

Niestety w czasie biegu nie dane mie było podziwiać na horyzoncie zaśnieżonych szczytów Atlasu Wysokiego. A pozostałe dni mojego pobytu dni były słoneczne, niekiedy b. słoneczne, prawie tzw. „lampa”. I ja tu się nie zdziwić. Czas na smartfonach różnił się od tych na zegarkach o 1 godz. (ten był rzeczywisty). Kilka poznanych przeze mnie osób popełniło pomyłkę i spóźniło się na start i wystartowało z 10, 20 min. opóźnieniem.

Warto jednak nadal mieć przy sobie tradycyjny zegarek. Trasa biegu to jedna wielka pętla wokół Marakeszu. Jest to trasa płaska, poprzez szerokie, długie i proste aleje w większości. Po kilku km było już luźno, można biec spokojnie, że się na nikogo nie wpadnie znienacka. Trasa biegu oznakowana na pierwszych 5 km co 1 km, później tylko co 5 km, i niekiedy dodatkowe oznaczenie na jezdni w połowie „piątek” na stacjach zwilżania z gąbkami.

Za to stacje napojenia były co 5 km, można też było dostać mandarynki, niekiedy daktyle. Na żadne żelki od organizatorów w drugiej części maratonu nie ma co liczyć. Wodę podawano w małych zakręconych buteleczkach, a mandarynki w całości nieobrane. Najpierw byłem zły, przyzwyczajony do europejskich standardów podawania wody w plastikowych kubkach, czy obranych cząstek owoców. A to jest Maroko, normy czystości oraz higieny są na innym poziomie niż w Europie. To jednak chyba lepiej że tak podawano wodę i mandarynki.

Trasa biegu była dokładnie pilnowana przez służby porządkowe, ale już ruch po drugiej stronie ulicy odbywał się normalnie, niekiedy nawet motorki przejeżdżały obok biegaczy. Na skrzyżowaniach, w lukach między maratończykami przepuszczano motorki i auta, niekiedy b. blisko od biegaczy. Na trasie stało trochę kibiców, było też sporo młodych chłopców, którzy starali się przybić „piątkę” z maratończykami, wbiegając na trasę. Służby porządkowe interweniowały, ale upilnować dzieciaków nie było szans. Dwa razy spotkałem się z występami zespołów, którzy grą na instrumentach i śpiewem dopingowali biegaczy. Ubrani byli w ciekawe kolorystycznie sutanny, jedni w jasny róż, drugi w jasny fiolet, trudno było ich nie zauważyć. Niekiedy słychać też było pojedyncze bębny.

Dwa razy na trasie biegnie się wspólnie z półmaratończykami. Za pierwszym razem raczej byłem wyprzedzany, ale za drugim razem to ja raczej wyprzedzałem. Najładniejszy odcinek był w północnej części Marakeszu. Trasa lekko w dół z zakrętami, ale po lewej stronie stali Berberowie z wielbłądami, na drugim planie gaj palmowy, a w tle mury, w pastelowym, jasnoceglastym kolorze. Widoki jak z przewodnika turystycznego. Na taki widok wielu biegaczy przystawało, robiąc sobie selfi z wielbłądem. W ogóle jasnoceglasty kolor murów to wizytówka Marakeszu.

Medyna otoczona jest grubym murem w tej tonacji. Tuż przede mną jeden z biegaczy w biało-czerwonej koszulce z napisem POLSKA też zrobił sobie selfi z wielbłądem. Kilku biegaczy z Polski w barwach narodowych wyprzedziło mnie. To miłe, że tak wielu biegaczy czuje się dumnie być Polakiem i reklamuje Polskę. Ja biegłem w swojej szarej koszulce. Wiele lat wcześniej starałem się zainteresować kilka firm, swoją dzielnicę Warszawy-Wilanów, ale na moją propozycję umieszczenia herbu dzielnicy Wilanów na koszulce, aktualnie urzędujący v-ce burmistrz dzielnicy nawet jakimkolwiek słowem mnie nie odpowiedział. Tak więc działam na zasadzie „umiesz liczyć, licz na siebie”.

Jednak nie na wszystko można sobie pozwolić, ale o tym w drugiej części relacji. Mnie biegnie się całkiem dobrze, połówkę mijam z czasem ok. 1:47:00, nie ma oznaczonego półmetka i pomiaru czasu, na trasie są tylko 4 pomiary czasu. W drugiej połowie wychodzą braki treningowe, kondycyjne, czy ogólne samopoczucie. Od 32 km dystans biegu to jedna prosta trasa szeroką aleją. Biegnę wolniej i tak nawet po 40 km, gdzie zwykle przyspieszam, tym razem biegnę wolnym, równym tempem. Ostatni zakręt i kilkaset metrów prostej do mety. Na ostatnich dwóch km sporo kibiców głośno dopingujących, a na ostatniej prostej to już prawie wrzawa.

Wpadam na metę, mój czas netto to 3:51:39, miejsce 431 (na 951 biegaczy). Od jesiennego maratonu słabiej o ok. 12 min., ale jak się nie trenuje solidnie, to nie mogę liczyć na dobry rezultat. Dodatkowo na mecie zobaczyłem że mam nieźle obtarte (prawie do krwi) uda koło pachwin (przez złe spodenki). Na mecie dostaję medal (prostokątny z minaretem meczetu Koutubija, palmami i biegaczami w tle). Na dożywienie dostaję niewielką torebkę z wodą w butelce i owocami. Można wracać do hostelu, za ciepło wciąż nie było.

Byłem zaskoczony zachowaniem Marokańczyków w drodze powrotnej do hostelu. Widząc moją zmęczoną twarz, spocone ciało, wolny chód, dostałem mandarynkę od starszego pana w parku, a na głównym placu 3x dostałem niewielka ilość soku owocowego, a od jednego sprzedawcy daktyla. Nie prosiłem o to, inicjatywa wyszła od nich.

Maratonowi w Marakeszu, mimo wszystko jeszcze wiele brakuje organizacyjnie wobec europejskich maratonów. Organizatorzy powinni pojechać po naukę do Europy, aby lepiej dbać i dopinać szczegóły. Ale to jest Afryka, czy będzie się im chciało, nie jestem przekonany, bo i tak wielu maratończyków tu przyjedzie i przyleci. Maraton mimo wszystko udany, polecam. Trasa plaska, można się pokusić o dobry rezultat. Koszty całej eskapady niewygórowane, można dolecieć z Warszawy, Krakowa, a ci z zachodniej strony Polski mogą polecieć też z Berlina.

Wiele osób zobaczy również coś innego, inną kulturę, religię, mentalność. I to też może być plusem tego wyjazdu. Jakie następne plany, jest ich wiele ale po kolei.

Jak wspomniałem na początku, maraton w Marakeszu wybrałem też z innych powodów. Po „zrobieniu” Korony Maratonów Polskich (w latach 2009-2010), zrobiłem też WMM (WORLD MARATHON MAJORS) tzw. koronę maratonów świata w 2017 kończąc maratonem w Tokio. Koronę Maratonów Świata przebiegłem jako 11 osoba z Polski. Pomyślałem o następnym wyzwaniu tj. Klubie Siedmiu Kontynentów. Europę, Amerykę Północną, Azję już mam na rozkładzie, „zaliczone”, dlatego wybór maratonu w Maroku był opcją dołączenia Afryki.

Pozostały więc: Ameryka Południowa, Australia i niestety Antarktyda. Wszystkie dotychczasowe moje starty dotychczas sam finansowałem, nie mam żadnego sponsora, na swoją pasję zarabiam ostatnio pracą w Niemczech O ile jeszcze jestem w stanie, (mam taką nadzieję), samodzielnie sfinansować maratony w Ameryce Południowej i Australii (m. in. dalszą pracą w Niemczech), o tyle w przypadku Antarktydy zaczynają się dla mnie finansowe Himalaje.

Impreza organizowana prze Maraton Tours & Travels , startująca z Buenos Aires (trzeba jeszcze tam dolecieć) zaczyna się od ponad 7 tys. USD. Niestety, wykonywana praca w Niemczech szybko nie pozwoli uzbierać mnie takiej kwoty. A czas leci, mam już 59 lat. Stąd zwracam się o ewentualne finansowe wsparcie mojego projektu, tj. znalezienie ostatniego, najdroższego diamentu w Koronie Kontynentów tj. Antarktydy.

Jeśli czytelnik uzna że warto poprzeć mój projekt, podaję poniżej konta do wpłat. Wiem że jest wiele pilniejszych potrzeb do wsparcia (np. zdrowie), ale jeśli czytelnik nie może finansowo wspomóc mnie, to moja prośba o rozesłanie linku z moim projektem wśród swoich znajomych, rodziny, koleżanek i kolegów. Będę wdzięczny za takie poparcie.

Dla wszystkich którzy prześlą nawet symboliczne 1 PLN, 1 EUR, 1 USD na podane poniżej nr kont, a w tytule przelewu podają swój osobisty adres mailowy (oświadczam że nie sprzedam nikomu bazy adresów mailowych) obiecuję po ukończeniu ostatniego maratonu wysłać moją relację i moje zdjęcie z medalem jako skromne podziękowanie i potwierdzenie że środki zostały wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.

Nr kont w PLN: PL 81 1050 1025 1000 0097 1014 1921
Nr kont w EUR: PL 91 1050 1025 1000 0097 1014 2614
Nr kont w USD: PL 29 1050 1025 1000 0097 1014 2663

SWIFT (BIC) – INGBPLPW

Relację przygotował w czasie powrotnego lotu Andrzej Wojakowski Marakesz, 30.01.2019

Komentarze czytelników - 1podyskutuj o tym 
 

emka64

Autor: emka64, 2019-02-04, 19:54 napisał/-a:
Panie Andrzeju , trzymam kciuki.
Marrakesz , tak przy okazji.

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768