redakcja | kontakt | prenumerata | reklama | Jestes niezalogowany  |  ZALOGUJ  

AKTUALNOSCI
ARTYKUŁY
BLOGI
ENCYKLOPEDIA
FORUM
GALERIA
KALENDARZ
KONKURSY
LINKI
RANKING
SYLWETKI
WYNIKI
ZDJĘCIA
Przeczytano: 552/451035 razy

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:8/1

Twoja ocena:brak


Relacja z Ryga Marathon 2024
Autor: Andrzej Wojakowski
Data : 2024-05-21

Następnym moim tegorocznym maratonem było 42 km 195 m w Rydze. Dlaczego tam? Bo jeszcze na Łotwie nie byłem; ale dodatkowo chciałem zamknąć tryptyk maratonów w krajach nadbałtyckich, a Ryga była ostatnim brakującym ogniwem (wcześniej biegałem już w Wilnie i Tallinie)

Przygotowanie do tego maratonu było całkiem owocne. Prawie miesiąc temu ukończyłem maraton w Limassol (patrz: moja wcześniejsza relacja). Tylko tydzień przerwy od biegania i trzeba było z powrotem wpaść w tryby treningowe. W ramach tego treningu wykonałem rano w sumie 630 brzuszków, każdego wieczora poświęcałem ok. 20 min. gimnastyce siłowej, zaliczyłem 4 x basen, po 1000 m. Przebiegłem w ciągu dwóch tygodni 128 km (w tym były dwa długie wybiegania)



Po takim przygotowaniu pojechałem z Warszawy nocnym autobusem estońskiej linii LUX-Express do stolicy Łotwy. Standard tej linii jest b. wysoki, wygodne siedzenia, ekranik przed siedzeniem, bezpłatne wi-fi, no i nielimitowana kawa i herbata, a ceny biletów bardzo przystępne. W piątek, 17 maja rano, po przyjeździe do Rygi i zakwaterowaniu (byłem goszczony w prywatnym mieszkaniu) udałem się pieszo na teren Targów EXPO po odbiór bib number w pakiecie startowym. Ów pakiet startowy obejmował kopertę z numerem startowym, malutkie agrafki i torbę na depozyt. To wszystko! Pokręciłem się jeszcze trochę po hali, sprawdziłem m. in. swój nr startowy, czy zakodowano przy nim bezbłędnie moje dane.

Korzystając z ładnej słonecznej pogody poświęciłem całe 2 dni (piątek i sobotę) na zwiedzanie: obejrzałem starówkę Rygi, delektowałem się pięknem w dwóch galeriach malarstwa, byłem też w kilku kościołach (ale tylko w tych, w których wstęp był darmowy), katedrę z wstępem za 5€ odpuściłem sobie; wg mnie kościół nie jest aż tak biedny, a ja nie jestem za bogaty. W sobotę miasto żyło meczem hokejowym narodowej reprezentacji. W tzw. strefie kibica na telebimie zobaczyłem część meczu ze Szwecją. Kiedy Łotysze w ciągu 1,5 min stracili 3 bramki, tłum fanów się przerzedził.



Potem znalazłem sportowy pub „Thirsty Buldog”, gdzie przy szklaneczce piwa, obejrzałem na telewizyjnym kanale TSN2 finałowy mecz Turnieju Tenisowego w Rzymie, tryumf Igi Świątek. Ryska starówka jest bardzo ładna, szereg ciekawych elewacji kamieniczek, liczne lokale, tętni życiem, dużo turystów, z Polski też, trochę ludzi na maraton przyjechało lub przyleciało (np. wykorzystując b. tanie loty z Krakowa). Dookoła starówki liczne parki (coś jak krakowskie Planty), tryskają świeżą, majową zielenią. Kwitną jeszcze bzy, konwalie. Dawny budynek giełdy tj. Duża Gilda przerobiono na salę koncertową, gdzie w piątkowy wieczór - jako szczęśliwiec (bilety były bowiem wyprzedane) - wysłuchałem IX Symfonii Beethovena, w wykonaniu orkiestry symfonicznej w pełnym kładzie, wraz z chórem.

To takie moje mentalne przygotowanie do biegu. W moim przypadku, na takich maratońskich wyjazdach (coś à la city-break) staram się pamiętać, że nie samym bieganiem człowiek żyje, warto zadbać o coś dla ciała, coś dla ducha. W sobotę udałem się również na bulwar nad Dźwiną zobaczyć arenę finiszową biegów i przy okazji zobaczyć, jak w biegowej rywalizacji radziły sobie dzieciaki. Biegi bowiem odbywały się przez cały weekend. W sobotę – zawody dla dzieci i młodzieży, a w niedzielę półmaraton i maraton (wspólny start), a później jeszcze biegi na 10 i 5 km.



Ale przejdźmy do samego maratonu. W niedzielę pobudka o 5 rano, lekkie śniadanie, jazda tramwajem w pobliże miejsca startu. Ja zawsze staram się być ok. 1h wcześniej, żeby w spokoju, bez stresu, wykonać wszystkie przedstartowe czynności. Pogoda tego dnia panowała słoneczna, kilkanaście stopni powyżej zera, a w południe 25-26 C w pełnym słońcu. Start punktualnie: 8.00, przy dźwiękach muzyki klasycznej, i od razu biegiem na most. Ja ustawiłem się w tzw. Corral B, odnalazłem pacemakera na 2h (na półmaraton), ale później znalazłem pacemakera na 4h (tego od maratonu). Jednoczesny start maratończyków i półmaratończyków to wg mnie nienajlepsze rozwiązanie.

Początkowe kilometry biegnie się w tłoku, półmaratończyków jest bowiem sporo więcej, dopiero od ok. 20. kilometra trasy się rozdzielają, wtedy jest już zdecydowanie luźniej i spokojniej. Trasa maratonu to w zasadzie 2 pętle po mieście, 4 x przebiega się przez mosty na Dźwinie (co za widoki), a rzeka jest b. szeroka, wg mnie 2 x tyle co Wisła w Warszawie. Pomimo że świeci słońce, bieg po moście na odkrytym terenie nie jest wyczerpujący, lekki zefirek od wody pomaga. Na trasie w trzech miejscach do biegu zagrzewali didżeje, raz grała orkiestra, w kilku miejscach był też niezły doping kibiców. Maraton od strony stacji napojenia był doskonale przygotowany.



W wielu miejscach do wyboru woda, izotoniki, cząstki bananów i pomarańcz, dwa razy można było dostać żelki energetyczne. Poza tym w wielu miejscach było coś w stylu kurtyn wodnych, rozrzedzona woda ze szlaucha, polewana przez sympatyczne wolontariuszki. Skrzętnie z tych „kurtyn” korzystałem , każde schłodzenie rozgrzanego ciała to dodatkowy zastrzyk energii. Trasa maratonu przebiegała m. in. przy Pałacu Prezydenckim, obok pomnika Wolności, ale były też miejsca z dziurami w asfalcie, raz jechał wolno tramwaj naprzeciw biegaczy! Wiele samochodów było zaparkowanych wzdłuż alei biegowych. Coś nie tak!

Gdzie tylko mogę, szczególnie na ulicach w centrum Rygi staram się biec w cieniu budynków, nie nagrzewać ciała na słońcu. Jeśli nawet sił brakuje, to uciekam biegiem ze słońca, a w cieniu maszeruję. Na ostatnich kilometrach jest jakby mniej stacji nawadniania, a organizm potrzebuje wody. Na ostatniej, b. długiej prostej (na bulwarze przy Dźwinie), walczę do końca. Goniąc zawodniczkę w czarnym stroju, wyprzedziłem jeszcze 12 biegaczy, ale jej nie dogoniłem, była szybsza i młodsza. O swoim biegowych dokonaniach nie wypowiadam się (dla zainteresowanych mój nr startowy: 3073), bo nie ma się czym chwalić; wszakże, pomimo nieustępujących kłopotów z lewą stopą, ten mój maraton był szybszy od ostatniego o ponad 12 min, czyli nie jest aż tak źle.



A po maratonie już tylko przyjemności: medal (b. ciekawy design), dla spragnionych woda mineralna, woda owocowa, banany. Dla maratończyków był nawet posiłek, à la lunch, zimny chłodnik smakował wybornie, po wcześniejszym „opijaniu” się izotonikami. W czasie spożywania posiłku porozmawiałem po angielsku z pacemakerem na 4.15, nadal miał maszt flagowy na sobie (wypomniałem mu parę braków na trasie), a z jego mamą pokonwersowałem trochę po rosyjsku. Taki to kraj gdzie mniejszość rosyjska jest znaczna. Dodatkowo serwowane było również zimne, lane, piwo. Wypiłem aż 3 szklanice tego trunku, oczywiście celem uzupełnienia niedoboru płynów w organizmie.

Później skorzystałem z kabinowego prysznica. Co za ulga dla przepoconego ciała. Zmieniłem bieliznę i przebrałem się. Po tym wszystkim opuściłem strefę zawodniczą, poszedłem pieszo na stację kolejową i pojechałem nad Zatokę Ryską, do miejscowości Jarmula. Nadmorski kurort, a ja na plaży na rozkładanym łóżku, odpoczywam, relaksuję się patrząc w dal morza. I to tyle. Wieczorem powrót do rzeczywistości, powrotny nocny autobus do Warszawy.

Polecam ten weekend biegowy w Rydze, blisko od Polski, świetna opcja na majówkę, w miarę tani dojazd autobusowy lub lotniczy, dobra organizacja, jest co zobaczyć, na czym oko zahaczyć, nie jest za drogo, chociaż trzeba przyznać, że w Polsce ceny są niższe.



Jeśli czytelnik zainteresował się moją maratońską pasją to poinformuję jeszcze, że aktualnie staram się zrealizować następne wyzwanie, tj. być w Klubie Siedmiu Kontynentów. Chodzi o ukończenie maratonu na każdym kontynencie, pozostała mi niestety Antarktyda. Wszystkie dotychczasowe moje starty sam finansowałem, nie mam żadnego sponsora, na swoją pasję zarabiam ostatnio pracą w Niemczech. Jednak w przypadku Antarktydy zaczynają się dla mnie finansowe Himalaje. Impreza organizowana przez Maraton Tours & Travels , startująca z Buenos Aires (trzeba jeszcze tam dolecieć) zaczyna się od ponad 7 tys. USD. Niestety, wykonywana praca w Niemczech szybko nie pozwoli uzbierać mnie takiej kwoty.

A czas leci, mam już ponad 64 lata. Stąd zwracam się o ewentualne finansowe wsparcie mojego projektu, tj. umieszczenie ostatniego, najdroższego diamentu w Koronie Kontynentów Antarktydy. Jeśli uznają Państwo, że warto poprzeć mój projekt, podaję poniżej numery kont do wpłat. Wiem, że jest wiele pilniejszych potrzeb do wsparcia (np. zdrowie); możliwe, iż stwierdzą Państwo, że nie mogą mnie finansowo wspomóc, wtedy - moja prośba o rozesłanie tej wiadomości o moim projekcie wśród swoich znajomych, rodziny, koleżanek i kolegów.



Będę wdzięczny i za takie poparcie. Dla wszystkich, którzy prześlą nawet symboliczne 1 PLN, 1 EUR, 1 USD na jedno z podanych poniżej kont, a w tytule przelewu podadzą swój osobisty adres mailowy (oświadczam, że nie sprzedam nikomu bazy adresów mailowych), to obiecuję, że po ukończeniu ostatniego maratonu wyślę moją relację i zdjęcie z medalem jako skromne podziękowanie, a jednocześnie potwierdzenie, że środki zostały wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.

Nr kont SWIFT (BIC) – INGBPLPW

w PLN : PL 81 1050 1025 1000 0097 1014 1921
w EUR: PL 91 1050 1025 1000 0097 1014 2614
w USD: PL 29 1050 1025 1000 0097 1014 2663

Relację przygotował Andrzej Wojakowski.
Warszawa, 20.05.2024



Komentarze czytelników - 1podyskutuj o tym 
 

Piotr Fitek

Autor: Piotr Fitek, 2024-05-30, 09:21 napisał/-a:
Fajna relacje, dzięki!
Widzę braki tego biegu, jednak zapisuję sobie do sprawdzenia.
Powodzenia w realizacji projektu!

 




Serwis internetowy EUROCALENDAR.INFO
post@eurocalendar.info, tel.kom.: 0512362174
Zalecana rozdzielczosc: 1024x768